W niedalekiej przyszłości, gdy znać już będziemy nowego prezydenta USA, amerykańskie media będą musiały dokonać bolesnego rachunku sumienia. W żadnej powojennej kampanii prezydenckiej nie wytworzyła się jak dotąd sytuacja, w której kandydat do najwyższego urzędu w kraju regularnie i publicznie kłamie, ale nie jest za to rozliczany przez dziennikarzy. Wydaje się wręcz, że wobec Donalda Trumpa stosowane są jakieś specjalne, pobłażliwe standardy, godne telewizyjnego programu rozrywkowego, ale nie prezydenckiej kampanii wyborczej.
Idealnym, choć niestety kompromitującym przykładem tej pobłażliwości było telewizyjne forum prowadzone przez reportera NBC Matta Lauera, który przez 30 minut przepytywał kolejno Hillary Clinton oraz Donalda Trumpa. W pewnym momencie republikański kandydat oświadczył, że był zawsze zdecydowanie przeciwny wojnie w Iraku, co ma dowodzić, iż posiada dobre rozeznanie w sprawach międzynarodowych. Problem w tym, że jest to wierutna bzdura. W roku 2013 Trump poparł inwazję na Irak w wywiadzie udzielonym Howardowi Sternowi. Dopiero 16 miesięcy później zmienił zdanie i wypowiedział się po raz pierwszy przeciw temu konfliktowi zbrojnemu.
Stanowisko Trumpa wobec irackiej wojny nie ma dziś większego znaczenia, natomiast istotne jest to, że jego kłamstwo zostało przez Lauera zupełnie zignorowane. Po prostu przeszedł nad tym do porządku dziennego i zadał kandydatowi następne pytanie. Tymczasem fałsz zawarty w wypowiedzi Trumpa nie jest jakimś głęboko ukrytym faktem, lecz oczywistą informacją, powszechnie znaną wszystkim dziennikarzom. Mimo to Trump powtarza tę samą bzdurę od wielu miesięcy i bardzo rzadko musi się z tego tłumaczyć. Trudno zrozumieć, dlaczego Lauer w żaden sposób nie zareagował na opowiadane mu głupoty. Zresztą został potem ostro skrytykowany przez wielu swoich kolegów po fachu, gdyż cały jego wywiad z Trumpem był zanadto pobłażliwy w stosunku do kandydata, w przeciwieństwie do jego rozmowy z Clinton.
W sumie zachowanie Lauera w czasie tej telewizyjnej minidebaty jest bardzo symptomatyczne i stanowi poważny problem. Trump jako polityk został stworzony przez obsesyjne media, które w wyborach nie dawały mu większych szans, ale upatrywały w jego pojawieniu się na scenie politycznej doskonały materiał rozrywkowy, napędzający „oglądalność” programów. Republikański kandydat nigdy nie był i nadal nie jest traktowany w taki sam sposób jak pozostali uczestnicy wyborów. Wolno mu mówić niemal wszystko, gdyż może liczyć na zupełną bezkarność. Dziś jednak nie jest już kiepskim żartem, lecz realnym prezydenckim pretendentem, a zatem najwyższy czas, by dziennikarze zaczęli go traktować w tak samo wymagający sposób jak wszystkich innych. Nie może pozostawać kimś nietykalnym, wyłączonym poza nawiasy normalnej politycznej gry, bo jeśli tak dalej będzie, zbliżające się debaty telewizyjne będą bez jakiegokolwiek znaczenia. Mają one sens tylko wtedy, gdy przeciwników obowiązują dokładnie takie same zasady, łącznie z regułami prawdomówności. Nie może być tak, że Clinton oskarżana jest o zatajanie niektórych faktów dotyczących jej prywatnego serwera e-mailowego, a seryjnie wygłaszane przez Trumpa kłamstwa są kompletnie ignorowane.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Donald Trump fot.Michael Reynolds/EPA
Reklama