Dowiedziałem się niedawno nieoczekiwanie, podobnie zresztą jak reszta Ameryki oraz świata, że Barack Obama założył pospołu z Hillary Clinton organizację terrorystyczną o nazwie IS. O ile w przypadku prezydenta mnie to nie dziwi, bo przecież po facecie urodzonym na Marsie i skrycie uprawiającym skrajny islamizm wszystkiego się można spodziewać, nie rozumiem, jak ze zorganizowaniem IS była sobie w stanie poradzić Hillary. Jest to wszak osoba, która w roku 2012 doznała wstrząsu mózgu i od tego czasu jest mocno stuknięta, co przejawia się między innymi tym, że ledwo łazi po schodach, miewa dziwne napady jakiejś trzęsawki i nosi przy sobie nieustannie defibrylator, na wypadek gdyby jej nagle strzeliła aorta, co jest w każdej chwili możliwe.
Nie, ja nie jestem lekarzem i w ogóle się na żadnych schorzeniach medycznych nie znam, ale w kontekście toczącej się obecnie kampanii prezydenckiej tego rodzaju kwalifikacje są całkowicie zbędne, a ich brak nie wyklucza stawiania publicznych diagnoz. Sean Hannity z Fox News też nie jest lekarzem, ani nawet dziennikarzem, a mimo to udaje tego ostatniego od lat w programie telewizyjnym i już kilkakrotnie „odkrył” na antenie prawdę o fatalnym stanie zdrowia demokratycznej kandydatki na prezydenta. Na podstawie pilnej obserwacji zapisów wideo doszedł mianowicie do wniosku, iż Hillary cierpi z powodu częstych ataków epileptycznych, w czasie których zdradza „niekontrolowane ruchy” oraz wywraca się na teoretycznie prostej i płaskiej drodze.
Problem zdrowotnego krachu pani Clinton podchwyciły natychmiast niektóre prawicowe media, natomiast Donald Trump już dwukrotnie stwierdził w swoich przemowach, że Hillary nie posiada „odpowiedniej tężyzny fizycznej”, by móc sprawować urząd prezydenta kraju, co – w jego mniemaniu – wynika zapewne nie tylko z faktu, że w każdej chwili może wydać z siebie ostatni dech, ale również z tego powodu, że jest kobietą, która nie może się w żaden sposób równać nadziewanej testosteronem męskiej potędze nowojorskiego budowniczego bezużytecznych drapaczy chmur.
Pozazdrościwszy Seanowi jego niezwykłych zdolności obserwacyjnych oraz empiryzmu uprawianego na odległość, ja również postanowiłem spróbować swoich sił w dziele zdalnego diagnozowania. Zacząłem mianowicie pilnie obserwować spory krzak rosnący przed moim domem i porównywać go do licznych wystąpień Donalda. Szybko doszedłem na tej podstawie do wniosku, iż krzak będzie znacznie lepszym prezydentem USA od Trumpa, jako że nie jest w stanie pleść od rzeczy, natomiast okresowo (na wiosnę) umie rosnąć i się biologicznie rozwijać. Nie jestem oczywiście w stanie w jakikolwiek sposób mojej śmiałej tezy udowodnić, ale niewiele mnie to obchodzi, bo wiem swoje i tyle.
Z krzakiem nie nawiązałem jeszcze rozmów w sprawie zgłoszenia jego kandydatury, ale to tylko kwestia czasu. Jestem pewien, że nie będzie stawiał żadnych wygórowanych warunków. No, może poza codziennym podlewaniem, ale to pestka.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Barack Obama fot.Dennis Brack/EPA
Reklama