O religijnej stronie Światowych Dni Młodzieży opowiadać Państwu nie będę, bo z różnych względów nie czuję się do tego powołany. Przyznaję – generalnie nie jestem fanem papieża Franciszka, nie przemawia do mnie lajfstajlowy styl jego homilii, a skłonność do wypowiadania zdań, które łatwo podchwycić i zmanipulować zdeklarowanym wrogom Kościoła i wiary, wręcz irytuje. Pewnie to dlatego, że z dzieciństwa pamiętam jeszcze wielkiego Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego, i pozostaje on dla mnie niedoścignionym wzorem duszpasterza. Ale młodzi z całego świata najwyraźniej byli papieżem i jego stylem zachwyceni, więc nic tu po moim zrzędzeniu.
ŚDM to była jednak także sprawa polityczna: wielkie wydarzenie, z jednej strony będące okazją do narodowej psychoterapii, z drugiej sprawdzianem dla państwa i społeczeństwa, z trzeciej – szansą na wypromowanie pozytywnego wizerunku Polski w całym świecie, albo się przed tym światem skompromitowanie.
Coś podobnego chciał bardzo mieć za swoich rządów Donald Tusk, i miały tę rolę odegrać mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Wyszły jak wyszły, obiecanych zysków z turystów nie odnotowano, niektórych autostrad, które miały być na tę okazję zbudowane, nie ma do dziś, ale generalnie obciachu nie było, a pozostał po imprezie stadion w Warszawie i parę innych. Wydarzenia może nieporównywalne, ale trudno mi nie przypominać sobie, jak zachowywały się media III RP wtedy, a jak teraz.
Otóż podczas mistrzostw Euro 2012 przekaz był ogólnie taki, że Polacy są radośni i pokazali światu, że się umieją świetnie bawić, i cały świat jest tym zachwycony. Po wielokroć w każdym programie telewizyjnym, gazecie i przemówieniu podkreślano, jak bardzo Polacy są radośni i jak bardzo to doceniają goście. Jeśli udało się kamerom wytropić jakąś wesołą twarz albo znaleźć Niemca czy Anglika mówiącego, że w Polsce jest równie fajnie jak na Zachodzie, pokazywane to było w kółko.
Pamiętam, jak nawet szykowałem się wtedy do jakiegoś większego tekstu o tym, jak przejawiły się w tych medialnych relacjach kompleksy elit III RP, ale w końcu odciągnęły mnie od tematu pilniejsze sprawy.
Na ŚDM, które ściągnęły może dwa, może trzy miliony uczestników, w tym pewnie połowę z całego świata, można by te kompleksy leczyć znacznie skuteczniej. Nie było trudno znaleźć przejawy radości, nie było trudno nagrać setkę z najbardziej nawet egzotycznym gościem chwalącym polską gościnność, organizację, oprawę papieskich spotkań i w ogóle Polskę jako taką. Korzystały z tego niemal wyłącznie media państwowe. Natomiast te same, które usiłowały nam wmówić jakiś festiwal radości i zachwytu cztery lata temu, teraz skupiały się na zarzucaniu Polakom, że są ponurzy (tak!) i obsesyjnym wyszukiwaniu w słowach papieża czy jakiegokolwiek gościa czegoś, co by można uznać za przyganę wobec gospodarzy spotkania. Papież, niestety, jak wcześniej prezydent Obama, nie spełnił oczekiwań upadłych elit i nie chłostał Polaków i polskiego rządu przy każdej możliwej okazji, jak tego po nim oczekiwały środowiska odsunięte po ostatnich wyborach od wpływów. Cóż, może to subiektywne wrażenie, ale porównując relację TVP i TVN, szczególnie komentarze zapraszanych tam gości, miałem wrażenie, że w tej drugiej telewizji słyszę wyraźne „skuś baba na dziada”.
Nie będę oryginalny, diagnozując stan chorobowy tego, co z braku lepszego określenia zwykło się nazywać „elitami III RP”. Ta choroba przejawia się między innymi tym, że ktokolwiek ważny do Polski przyjedzie, jest wręcz błagany przez nie, aby zechciał o Polakach powiedzieć coś złego. O Polakach i o Polsce – najlepiej, że jest w niej „duszno”, a Polacy są pod tą władzą, jaką sobie wybrali, złośliwi, nienawistni i ponurzy.
Rafał A. Ziemkiewicz
fot.Daniel Dal Zennaro/EPA
Reklama