Kandydat Partii Republikańskiej (GOP) na prezydenta USA Donald Trump oficjalnie przedstawił w sobotę gubernatora Indiany Mike'a Pence'a, jako przyszłego wiceprezydenta w swoim gabinecie, jeśli wygra wybory 8 listopada.
Na wspólnym wystąpieniu w Nowym Jorku, które zapowiadano jako konferencję prasową, ale nie dano mediom okazji do zadania pytań, obaj politycy podkreślali co ich łączy, chociaż komentatorzy zauważają, że dawno już o najwyższe stanowiska w państwie nie ubiegali się wspólnie tak różniący się od siebie kandydaci.
Przedstawiając Pence'a, Trump mówił o nim jako „solidnym, uczciwym człowieku honoru” i podkreślił, że ma „wysokie kwalifikacje” jako szef administracji stanowej i kongresmen. Zanim został gubernatorem, Pence zasiadał przez 10 lat w Izbie Reprezentantów.
Zdaniem komentatorów telewizji CNN, wyraźnie powściągliwe pochwały Trumpa pod adresem Pence'a dalekie były od entuzjazmu, z jakim poprzedni pretendenci do Białego Domu komplementowali zwykle swoich kandydatów na wiceprezydenta.
Jak podał w sobotę „Washington Post”, Trump dopiero w ostatniej chwili, po długich wahaniach, zdecydował się na Pence'a. Jego faworytami byli początkowo: były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich i były rywal nowojorskiego miliardera z prawyborów, gubernator New Jersey Chris Christie. Podobno ostatnio skłaniał się ku Christie, ale rodzina Trumpa, z którą miliarder bardzo się liczy, wolała Pence'a.
Pence należy do skrajnie konserwatywnego skrzydła w GOP. Popierał zakaz aborcji, ograniczenie praw gejów, wprowadzenie angielskiego jako jedynego urzędowego języka w USA i zwiększenie roli religii w życiu publicznym. W sprawach ekonomicznych jest standardowym konserwatystą fiskalnym.
Trump chwalił go, że w Indianie obniżył podatki, zrównoważył budżet i obniżył bezrobocie. Zapowiedział też, że dzięki jego pomocy doprowadzi do uchylenia przez Kongres tzw. poprawki Johnsona z 1954 roku, czyli sponsorowanej przez ówczesnego senatora Lyndona B. Johnsona (prezydenta USA w latach 1963-1969) ustawy, która zakazuje organizacjom religijnym korzystającym ze zwolnienia od podatków popierania kandydatów w wyborach.
W Waszyngtonie panuje przekonanie, że wybór Pence'a jako kandydata na wiceprezydenta ma na celu zwiększenie wiarygodności Trumpa wśród republikańskich konserwatystów. Nie ufają oni nowojorskiemu miliarderowi z powodu jego dwóch rozwodów, zakładania kasyn i liberalnych poglądów, które wyrażał w przeszłości w sprawie aborcji i w innych kwestiach.
Pence ma także „ucywilizować” wizerunek Trumpa, znanego z megalomanii, obrażania ludzi, brutalnego języka i skrajnych poglądów takich jak popieranie tortur, czy wprowadzenie zakazu wjazdu muzułmanów do USA. Pod tym względem gubernator stanowi jego przeciwieństwo – jest kulturalny, powściągliwy w wypowiedziach i stara się być demonstracyjnie skromny.
„Kim jestem? Chrześcijaninem, konserwatystą, republikaninem – w takiej kolejności. I takim po prostu chłopcem z małego miasteczka w Indianie” - powiedział o sobie stojąc obok Trumpa.
Wybranie Pence'a, oprócz wspomnianych korzyści, może jednak – zdaniem komentatorów – utrudnić Trumpowi przekonanie do siebie w wyborach umiarkowanych wyborców. Sztab kampanii demokratycznej kandydatki Hillary Clinton ogłosił już, że miliarder wybrał kandydata ze „skrajnej prawicy”.
Przypomina się też, że Pence w pełni popierał zawsze układy o wolnym handlu, które Trump na każdym kroku atakuje. Wyrażał też poparcie dla inwazji na Irak w 2003 roku, którą Trump krytykuje jako ogromny błąd. Gubernator Indiany w prawyborach popierał rywala Trumpa, prawicowego senatora Teda Cruza.
W swoim wystąpieniu Pence nie szczędził komplementów Trumpowi. Nazwał go „wspaniałym amerykańskim patriotą”, który został biznesmenem, by zrobić coś dobrego dla kraju. „Dziękuję Donaldowi za jego poświęcenia, aby uczynić Amerykę znowu wielką” - powiedział nawiązując do głównego hasła wyborczego Trumpa.
Dodał, że „od czasów prezydenta (Ronalda) Reagana nie było w USA przywódcy, który tak dobrze rozumie naród amerykański”. „Amerykanie mają dość mówienia im przez polityków, że to oni wiedzą lepiej” - powiedział.
Obaj z Trumpem ostro atakowali Hillary Clinton. „Ona jest całkowicie zaprzedana Wall Street i lobbystom” - powiedział Trump i przypomniał skandal z używaniem przez Clinton do celów służbowych prywatnego serwera mailowego, kiedy była sekretarzem stanu USA. „Jak mogło jej to ujść na sucho? Myślę, że wiem dlaczego” - dodał enigmatycznie. „Ale zapłaci za to w listopadowych wyborach”.
Pence atakował również prezydenta Baracka Obamę za jego politykę na Bliskim Wschodzie – nie spełnienie groźby interwencji w Syrii po użyciu broni chemicznej przez reżim prezydenta Baszara el-Asada oraz „przewodzenie z tylnego siedzenia” w czasie akcji zbrojnej NATO w Libii.
Nawiązując do ostatnich dramatycznych wydarzeń na świecie – ataku terrorystycznego w Nicei i próby zamachu stanu w Turcji – Trump powiedział, że Ameryka „potrzebuje siły, potrzebuje prawa i porządku”.
„I kiedy ja zostanę prezydentem, to się stanie” - oświadczył dodając, że Clinton byłaby „słabym” prezydentem. „Donald Trump będzie przewodził z pozycji siły i zniszczy nieprzyjaciół naszej wolności” - powiedział Pence.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
Na zdj. Mike Pence fot.Rick D'elia/EPA