Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 9 października 2024 15:20
Reklama KD Market

W Berlinie trwa "ostatnia bitwa" o okupowaną kamienicę


Okupowanie zajętych na dziko budynków jest od lat 80. elementem tożsamości skrajnej lewicy w Berlinie. Rewolucyjny zapał z czasem przygasł, a dawni dzicy lokatorzy płacą regularnie czynsz. Spór w dzielnicy Friedrichshain przypomniał o burzliwych czasach.


Z transparentami piętnującymi kapitalizm, berlińskie władze i "terror ze strony państwa", skandując hasło "Byki (pogardliwa nazwa policjantów - PAP) to świnie" uczestnicy protestu krótko po godz. 21 ruszyli, eskortowani przez setki policjantów, w kierunku pobliskiej ulicy Rigaerstrasse.

"To walko o miasto, o to, czy o Berlinie będą decydowali spekulanci, czy my, zwykli mieszkańcy" - mówi PAP Helga - dziewczyna o zielono-marchewkowych włosach ze srebrnym kolczykiem w nosie.

Na portalach społecznościowych organizatorzy nawoływali do udziału, prezentując zdjęcia z walk ulicznych w Grecji i Francji. "Urządzimy wam Czarny Lipiec" - zapowiadali na stronie internetowej "R94".

Przez długi czas demonstranci ograniczali się do wyzywania policjantów, jednak w końcowej fazie zakończonej krótko przed północą demonstracji doszło do zamieszek. Uczestnicy marszu atakowali policjantów butelkami, kamieniami i petardami - 123 funkcjonariuszy odniosło obrażenia. Ranni byli też demonstranci. Zamaskowani awanturnicy wybijali szyby w okolicznych sklepach, uszkodzili też kilka radiowozów. 86 najbardziej agresywnych demonstrantów zatrzymano. Pochód zabezpieczało 1800 funkcjonariuszy - poinformowała w niedzielę policja.

Szef MSW w Berlinie Frank Henkel określił zamieszki mianem "lewicowej orgii przemocy". Zdaniem policji była to najbrutalniejsza demonstracja w Berlinie od lat.

Przedmiotem sporu jest kamienica przy niepozornej ulicy Rigaerstrasse 94 w dzielnicy Friedrichshain we wschodniej części miasta - jeden z ostatnich bastionów silnego dawniej w Berlinie społecznego ruchu squattersów okupujących domy przeznaczone do rozbiórki lub do generalnego remontu, po którym przekształcane są w ekskluzywne i drogie apartamentowce.

Lokatorzy budynku, którego ściany pokryte są graffiti z bojowymi hasłami, uważają się za "heroicznych obrońców wolnej przestrzeni miejskiej", których nie obowiązują żadne przepisy. Zdaniem policji kamienica stała się miejscem przebywania podejrzanych osobników dokonujących zamachów na budowane w okolicy domy o wysokim standardzie. "Atakowani są policjanci, samochody policyjne są obrzucane kamieniami, z dachu budynku zrzucane są na funkcjonariuszy płyty chodnikowe" - pisze "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung".

Spór trwa od lat, sytuacja uległa jednak zaostrzeniu, gdy w styczniu do budynku weszli siłą policjanci ścigający domniemanych sprawców ataku na funkcjonariuszy. 22 czerwca władze zamknęły działający w budynku nielegalny bar oraz warsztat. Od tego czasu budynku stale pilnują silne oddziały policji; do środka wpuszczane są tylko osoby zameldowane.

Od dwóch lat właścicielem budynku jest firma z siedzibą w Londynie, która zamierza odnowić dom i przeznaczyć go na ośrodek dla uchodźców. Mieszkańcy podejrzewają, że informacje o szczytnym celu są jedynie zasłoną dymną mającą ukryć prawdziwe plany inwestora.

Czerwcowa akcja policji podgrzała i tak już gorącą atmosferę, dostarczając skrajnej lewicy wygodnego pretekstu do walki. Na forach internetowych mowa jest o "Dniu X" dla ruchu, który "pogrąży miasto w chaosie".

Od tego czasu niemal co noc płoną w Berlinie samochody podpalane przez nieznanych sprawców. Tylko w minionych dwóch tygodniach policja odnotowała 20 podpaleń z motywów politycznych. "Wielu kolegów boi się wchodzić na Rigaerstrasse" - powiedział "Die Welt" pragnący zachować anonimowość funkcjonariusz. Atakowane są siedziby banków i instytucji państwowych - napastnicy wybijają szyby i obrzucają fasady domów pojemnikami z czerwoną farbą.

Sytuację pogarsza brak jedności w koalicyjnym rządzie Berlina składającym się z CDU i SPD. Szef MSW Frank Henkel z CDU jest zwolennikiem przywrócenia porządku w mieście i rozprawienia się z awanturnikami. Burmistrz stolicy Niemiec Michael Mueller (SPD) opowiada się za dialogiem ze zbuntowaną młodzieżą.

Henkel uważa takie kontakty za wykluczone. Czy gdyby sprawcami przestępstw byli nie lewacy, lecz skrajna prawica, to czy ktoś wpadłby na pomysł, żeby z nimi negocjować? - pyta chadecki polityk.

Burmistrz dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg, Monika Herrmann z Zielonych, krytykuje policyjne działania Henkla jako manewr mający pozyskać prawicowych wyborców w wyborach regionalnych, które odbędą się w połowie września.

Publicyści zwracają uwagę, że obecny konflikt to jeszcze nic w porównaniu z wydarzeniami z początku lat 80. W Berlinie Zachodnim w rękach dzikich lokatorów znajdowało się wówczas 165 budynków. W 1981 roku władze postanowiły siłą usunąć squattersów z dziewięciu z nich. Rządząca CDU zmobilizowała ogromne siły policyjne; doszło do ulicznych walk z mieszkańcami. Jeden z nich, 18-letni Klaus-Juergen Rattay, zginął - uciekając przed policją - potrącony przez autobus.

Szok spowodowany jego śmiercią skłonił władze Berlina - burmistrzem był wówczas Richard von Weizsaecker, późniejszy prezydent RFN - do złagodzenia polityki i kompromisu. W ciągu trzech lat 105 squatów zostało zalegalizowanych - dzicy lokatorzy utworzyli spółdzielnie mieszkaniowe.

Także druga fala okupacji budynków na przełomie lat 80. i 90., gdy squattersi wykorzystywali paraliż organów państwowych po upadku NRD, zakończyła się - po przejściowej eskalacji w listopadzie 1990 - polubownie. Squaty zalegalizowano; dzicy lokatorzy dostali umowy najmu i korzystają do dziś ze zdobytych kwater.

Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)

Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama