Na niespełna pół roku przed wyborami do parlamentu podzielona przed czterema laty gruzińska scena polityczna znów rozpadła się na kawałki. Wybory nie wyłonią oczywistego zwycięzcy i do rządzenia Gruzją potrzebne będą nowe koalicyjne przymierza.
Ostatnie wybory z jesieni 2012 r. zakończyły się sensacyjną klęską rządzącego wówczas od ośmiu lat Zjednoczonego Ruchu Narodowego prezydenta Micheila Saakaszwilego, bohatera i triumfatora ulicznej rewolucji róż z listopada 2003 r., która wyniosła go do władzy. Pogromcą Saakaszwilego, który z ulubieńca tbiliskiej ulicy przerodził się z czasem w przywódcę aroganckiego i nieznoszącego krytyki, okazał się Bidzina Iwaniszwili - polityczny nuworysz, za to bogacz, najzamożniejszy ze wszystkich Gruzinów na świecie. Szermując wyborczymi obietnicami, rozdając pomoc na prawo i lewo, a przede wszystkim kusząc rozliczne i chronicznie skłócone partie opozycyjne hojnymi datkami, przekonał je, by ten jeden raz poszły do wyborów razem, sprzymierzone z jego ruchem politycznym Gruzińskie Marzenie. Opozycja dała się namówić, a zmęczeni Saakaszwilim Gruzini zagłosowali na koalicję Gruzińskie Marzenie, która jesienią 2012 r. zebrała ponad połowę wszystkich głosów. Rok później, gdy po upływie drugiej i ostatniej kadencji Saakaszwili złożył prezydencki urząd, „marzyciele” wygrali też walkę o prezydenturę i przejęli całą władzę w kraju.
Gruzińska scena polityczna, tradycyjnie rozdrobniona i skłócona, została nagle uporządkowana i podzielona między dwa wielkie obozy – rządzących „marzycieli” i opozycyjnych „narodowców”. Zasadnicze punkty programów politycznych władzy i opozycji niewiele się różniły – obie strony opowiadały się za prozachodnią polityką, demokracją i wolnym rynkiem, obie głosiły też wierność zarówno liberalnej filozofii, jak i tradycji i gruzińskiej Cerkwi. Oba obozy wkrótce straciły – przynajmniej oficjalnie - swoich przywódców. Po zaledwie rocznym premierowaniu Iwaniszwili wycofał się z polityki, a Saakaszwili, ciągany po sądach za nadużycia władzy, wyjechał na Ukrainę, gdzie został gubernatorem Odessy. Nieoficjalnie obaj pozostają szarymi eminencjami w swoich partiach i głównymi rozgrywającymi w gruzińskiej polityce.
Wiosną, na pół roku przed kolejnymi wyborami, uporządkowana scena polityczna w Gruzji znów zaczęła rozpadać się na kawałki. Najpierw zaczęła trzeszczeć w szwach sześciopartyjna koalicja Gruzińskie Marzenie, której eksperci od początku wieszczyli krótki żywot. Jesienią, po gwałtownej awanturze wśród „marzycieli”, ich szeregi opuściła partia prozachodnich liberałów Nasza Gruzja-Wolni Demokraci (NG-WD) Irakliego Alasanii. W lutym br. wśród rządzących doszło do nowego konfliktu, gdy kierowana przez piwnego magnata Gogiego Topadzego partia Przemysł Ocali Gruzję (POG) oskarżyła sojuszniczą Republikańską Partię Gruzji (RPG) o oszustwa w wyborach uzupełniających do samorządów, a jej przywódców o to, że w czasach ZSRR byli agentami KGB. Upokarzającą dla rządzących bratobójczą wojnę przerwała dopiero marcowa interwencja premiera i przywódcy Gruzińskiego Marzenia, Giorgiego Kwirikaszwilego, który w grudniu zeszłego roku objął oba stanowiska po Iraklim Garibaszwilim, innym protegowanym Iwaniszwilego.
„Rządzący dziś sojusz zawiązał się tylko w jednym celu – odsunięcia od władzy Saakaszwilego i jego +narodowców+. W innych sprawach koalicjanci zawsze znacznie się między sobą różnili – mówi PAP tbiliski niezależny politolog Ramaz Sakwarelidze. – Republikanie, podobnie jak Wolni Demokraci, są zdecydowanymi zwolennikami integracji z Zachodem, zaś +przemysłowcy+ Topadzego odnoszą się do Zachodu z takim sceptycyzmem, że wielu uważa ich za partię prorosyjską. Prędzej czy później musiało dojść do sporów, tym bardziej przed wyborami”.
W kwietniu jedna z pięciu partii koalicyjnych, Forum Narodowe (FN), ogłosiła, że do zapowiedzianych na 8 października wyborów pójdzie osobno. W maju taką samą decyzję podjął główny koalicjant - ugrupowanie Gruzińskie Marzenie-Demokratyczna Gruzja (GM-DG), a także republikanie. Nie mając innego wyjścia, pozostali koalicjanci – Konserwatywna Partia Gruzji (KPG) i „przemysłowcy” - również wystartują w wyborach samodzielnie. Namawiał do tego sam wicepremier i sekretarz generalny „marzycieli” Kacha Kaladze. „Pójdźmy do wyborów każdy osobno, zbierzmy jak najwięcej głosów, przekonajmy się, kto cieszy się jakim poparciem, a po wyborach możemy zawiązać nową koalicję” – powtarzał Kaladze, najbardziej utytułowany piłkarz w historii Gruzji, uważany dziś w Tbilisi za szarą eminencję.
„To uczciwe postawienie sprawy i dobra rzecz dla demokracji” – mówi PAP Aleksander Rusiecki, politolog z tbiliskiego Kaukaskiego Instytutu Bezpieczeństwa Regionalnego. – Otrzeźwi to również koalicjantów +marzycieli+, którym bez sojuszu z nimi, a przede wszystkim bez pieniędzy ich mecenasa Iwaniszwilego, trudniej byłoby znaleźć się w parlamencie i w rządzie”.
Gruzińska ordynacja ustanawia 5-procentowy próg wyborczy, który gwarantuje posiadanie co najmniej 6 posłów w parlamencie. Wiosenne sondaże wyborcze wskazują zaś, że z 13 partii, które zgłosiły się do wyborów (w 2012 r. rywalizowało ich ponad 40), próg przekroczą jedynie „marzyciele” (ok. 20 proc.), „narodowcy” (ok. 19 proc.), nowa partia Państwo dla Obywatela śpiewaka operowego Paaty Burczuladzego, Wolni Demokraci (ok. 10 proc.) oraz opozycyjna zarówno wobec „marzycieli”, jak „narodowców” lewicowa Gruzińska Partia Pracy (5-6 proc.) i ewentualnie nieufny wobec Zachodu Sojusz Patriotów.
Gdyby potwierdziły się przedwyborcze wróżby, największym przegranym okazaliby się republikanie, którzy w koalicji Gruzińskiego Marzenia mają dziś nie tylko 10 posłów w 150-osobowym parlamencie, ale też stanowiska jego przewodniczącego i aż trzech ministrów, w tym obrony. „Uprzywilejowaną pozycję w rządzie republikanie zawdzięczają głównie swojej reputacji najbardziej prozachodniej, obok Wolnych Demokratów, partii w Gruzji” – mówi PAP Sakwarelidze.
„Konflikty i schizmy osłabiają także +narodowców+ i samych +marzycieli+ (frakcja bardziej i mniej prozachodnia). W rezultacie niezależnie od tego, kto zwycięży w wyborach, aby rządzić, będzie musiał zawiązać z innymi nową koalicję” – powiedział PAP Rusiecki.
Wojciech Jagielski (PAP)
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama