Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 10:35
Reklama KD Market

Frank Spula: Polacy nie głosują, więc niewiele znaczą. Wywiad z prezesem ZNP i KPA

Żebyśmy zaczęli coś znaczyć w mieście i stanie, musimy stać się częścią amerykańskiej demokracji - mówi Prezes Związku Narodowego Polskiego i Kongresu Polonii Amerykańskiej Frank Spula naszemu portalowi...
Mimo, iż Polacy są najliczniejszą grupą wśród posiadaczy nieruchomości w hrabstwie Cook i płacą najwięcej podatków, nie włączają się w system – nie głosują. Żebyśmy zaczęli coś znaczyć w mieście i stanie, musimy stać się częścią amerykańskiej demokracji - mówi  Prezes Związku Narodowego Polskiego i Kongresu Polonii Amerykańskiej Frank Spula w wywiadzie udzielonym naszemu portalowi. Prezes ZNP ocenia także swoje szanse w sierpniowych wyborach, dementuje pogłoski o sprzedaży należących do organizacji mediów.

Informacje USA: W ostatnim czasie w Chicago nastąpiło wiele zmian, mowa o nowym burmistrzu i miejskiej administracji. Czy miał Pan już okazję spotkać się z Rahmem Emanuelem? Frank Spula: - Nie, jeszcze nie miałem okazji osobiście rozmawiać z nowym burmistrzem, chociaż byłem na jego inauguracji. Jeszcze przed lutowymi wyborami zwracałem się kilkakrotnie z prośbą o spotkanie, ale ostatecznie nigdy do niego nie doszło. Jednak mam nadzieję, że w najbliższym czasie do naszego spotkania dojdzie. Doskonale rozumiem, że pierwsze tygodnie i miesiące urzędowania są zazwyczaj bardzo pracowitym okresem, a do tego trzeba zaznaczyć, że mamy w naszym mieście kryzys. Dotyczy on nie tylko finansów ale również szkolnictwa i bezpieczeństwa. Przed nowym burmistrzem wiele pracy, dlatego nie oczekuję, że spotkanie ze mną będzie w tej chwili dla niego priorytetem. Kontakty Kongresu Polonii Amerykańskiej i samej Polonii z poprzednim burmistrzem były na ogół dobre. Można powiedzieć, że Richard Daley Polonii nie szkodził, a nawet w niektórych przypadkach pomagał, pojawiał się także od czasu do czasu na polonijnych uroczystościach. Czego spodziewa się Pan po nowym burmistrzu? - Mam nadzieje, że współpraca ta będzie kontynuowana przynajmniej na dotychczasowym poziomie. Zdaję sobie sprawę z tego, że wypracowanie dobrych relacji z Rahmem Emanuelem zabierze sporo czasu, ale wierzę, że się to Kongresowi uda. Tak jak w przypadku poprzedniego burmistrza, będzie to wymagało pracy, wielu rozmów, osobistych spotkań. Dobrych, trwałych relacji nie da się zbudować na wymianie oficjalnej korespondencji, kilku emailach czy rozmowach telefonicznych. Trzeba osobiście rękę podać, porozmawiać. Tak samo było z burmistrzem Daley’m. Dokładnie pamiętam, jak niedługo po moim wyborze na prezesa KPA dostałem list z biura burmistrza z prośbą o spotkanie. Potem osobiście widzieliśmy się wielokrotnie i na tym fundamencie zbudowaliśmy dobre relacje. I mam nadzieje, że tak samo będzie w przypadku Rahma Emanuela. Na szczeblu władz lokalnych Kongres radzi sobie bardzo dobrze, a jak wygląda to na szczeblu władz federalnych? Podobno w Białym Domu istnieje lista osób niepożądanych, na której nieżyjący już prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal, widnieje jako „persona non grata”. Czy Kongres coś zrobił, by tę sytuację zmienić?

- To się zmieniło i czasy się zmieniły. Osobiście byłem w Białym Domu jeszcze za prezydentury George’a W. Busha. Było to po długiej przerwie, w czasie której Kongres Polonii Amerykańskiej nie był do Białego Domu zapraszany. Byłem tam wówczas jako reprezentant KPA. Było to dobre spotkanie, które trwało kilka godzin. Kilka miesięcy temu Kongres otrzymał także zaproszenie do Blair House w Waszyngtonie podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego. Miałem również przyjemność uczestniczyć w tym spotkaniu. Mogę więc  śmiało powiedzieć, że w Waszyngtonie i w Białym Domu jest otwartość na Kongres, bo gdyby takiej postawy brakowało, z pewnością nie otrzymywalibyśmy tych zaproszeń. O życzliwym nastawieniu może świadczyć także fakt, że po tragedii pod Smoleńskiem i śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, według planu, miałem lecieć do Polski na uroczystości pogrzebowe na pokładzie prezydenckiego samolotu Air Force One. Jak wiemy, z powodu wybuchu wulkanu do tego lotu ostatecznie nie doszło i prezydent Obama do Polski też nie dotarł, ale już samo zaproszenie na pokład samolotu amerykańskiego prezydenta niewątpliwie świadczy o otwartości względem naszej organizacji.  Muszę dodać, że z tych otwartych drzwi często korzystają przedstawiciele naszego biura w Waszyngtonie, którzy często uczestniczą w spotkaniach z urzędnikami wysokiego szczebla. Niedawno członkowie KPA gościli w słynnym West Wing w Białym Domu, w miejscu, gdzie zapadają najważniejsze decyzje, i gdzie rozmawiano z przedstawicielami Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego. Myślę więc, że w Waszyngtonie są otwarte drzwi dla Kongresu, ale także i dla Polonii jako grupy etnicznej. Te drzwi być może są otwarte, ale czy myśli Pan, że Kongres, że Polacy i Polonia w wystarczającym stopniu korzystają z tej otwartości? - W moim przekonaniu, niestety nie. Przede wszystkim dlatego, że nie zabieramy głosu w debacie publicznej i wielu ważnych kwestiach. Najlepszym tego przykładem jest sprawa zniesienia wiz. Mamy szanse pokazać naszą silną postawę amerykańskim politykom, prezydentowi Obamie, senatorom i kongresmanom. W interencie od długiego czasu, na stronach PAC i Fundacji Kościuszkowskiej jest link do petycji w sprawie zniesienia wiz dla Polaków, pod którą można się podpisać. Sprawdzałem dziś rano i do tej pory jest pod nią zaledwie 3440 podpisów. Na 10 milionów Amerykanów polskiego pochodzenia w Ameryce, to jest nic. To jest żadne poparcie. Ta kwestia  leży w rękach Polaków mieszkających w USA, bo nasi rodacy w Polsce mają w tej sprawie niewiele do powiedzenia. Polski rząd już zabierał w tej kwestii głos. Zniesienia wiz chciał prezydent Kwaśniewski, prezydent Kaczyński, a ostatnio także i prezydent Komorowski. Ale nie można zabiegać o to w nieskończoność i trzeba mieć też trochę honoru i nie można błagać o zniesienie wiz. To powinien być gest strony amerykańskiej. Polska od wielu lat jest oddanym partnerem USA i Stany Zjednoczone od Polski wymagają bardzo wiele, nieestety, nic w zamian nie dając. Co w takim razie powinni zrobić Polacy mieszkający w USA, aby kwestia wiz została nareszcie rozwiązana? - Muszą pisać i dzwonić do swoich kongresmenów i senatorów. Można to robić listownie, czy nawet za pośrednictwem Internetu. Najważniejsze, by jasno podkreślić, że chcemy zniesienia wiz. Idealnie byłoby, gdyby zrobił to każdy Polak mieszkający tutaj, ale wiem, że to scenariusz nierealny. Widać to chociażby nawet po tej liczbie podpisów, o której wspominałem. To jest dla nas wstyd. Tym bardziej, że o tak dawna prowadzone są starania w tej sprawie, a teraz okazuje się, że ludziom na tym nie zależy, że ich to nie interesuje. A nie sądzi Pan, że Polaków, którzy już są w Stanach to nie interesuje, bo oni już tutaj są? Być może to problem, który dotyczy bardziej Polaków w Polsce? - To pośrednio dotyka i Polaków mieszkających tutaj. Podam prosty przykład: przed kilkoma dniami z prośbą o interwencję zgłosiła się do mnie pewna pani, której córka wychodzi za mąż. Jej kuzynka z Polski chciała przylecieć na wesele, ale w konsulacie USA odmówiono jej wizy. Takich sytuacji jest mnóstwo. I to właśnie te osoby z Polski powinny przekonywać swych znajomych i krewnych tutaj, aby wywierali nacisk w tej sprawie na swoich kongresmanów i senatorów. Trzeba do nich pisać i dzwonić. I muszą to być kongresmani w naszych okręgach, bo oni wiedzą, że od głosów wyborców zależy ich przyszłość. Jeżeli danych kongresman otrzymuje dużo telefonów w danej sprawie to będzie mu zależało, żeby te kwestię rozwiązać, jeżeli chce się utrzymać na stanowisku, ponieważ wyborcy mogą go z tego rozliczyć. Warto jednak pamiętać o stanowisku amerykańskiego rządu w kwestii zniesienia wiz. Są pewne wymogi, których Polacy nie spełniają, mowa o progu odmów wydawanych w konsulatach i ambasadach USA. Może warto więc zapytać: skoro my nie spełniamy wymogów, to dlaczego Amerykanie mają nam znieść te wizy? - Rzeczywiście tak jest: są wymogi, regulaminy, a nasi rodacy bardzo często się ich nie trzymają. Jeżeli wiza jest wydana na trzy miesiące, to znaczy że za 90 dni trzeba wyjechać, a nie zostawać na  cztery miesiące czy 14 lat. Trzeba przestrzegać prawa. Za to, że niektórzy łamią przepisy karani jesteśmy wszyscy. Warto jednak zaznaczyć, że to się trochę zmienia, bo  Polacy i  tutaj i w Polsce się zmienili. Sytuacja w kraju jest inna, wiele osób wyjechało z USA i nie zamierza wracać, a Polacy z Polski nie chcą do Ameryki przyjeżdżać za pracą, ale w celach turystycznych, na wesela, chrzciny czy nawet na zakupy. Jakie wyzwania przed prezesem KPA stawia młoda Polonia? - Mówiąc o młodych Polakach, tej generacji która urodziła się w USA, która ma dziś po 19 - 20 lat, widzę, że są to ludzie, którzy chcą się trzymać razem, którzy patrzą bardzo idealistycznie, chcą się włączyć w amerykański system i móc odegrać jakąś rolę w życiu politycznym tego kraju, ale także w strukturach lokalnych i społecznych. Do tego jednak potrzebne jest rozumienie i systemu, i danej organizacji; bez tego daleko się nie zajdzie. Bardzo cenię tych młodych ludzi, którzy zakładają różne organizacje, takie jak Pangea Alliance – związek młodych profesjonalistów, super, że taka grupa powstała, ponieważ pokazuje Polaków na innym poziomie. Jest mi zawsze przykro, kiedy lokalne media szukając komentarza ze strony przedstawicieli polskiej grupy etnicznej udają się do dawnej polskiej dzielnicy i tam nagrywają wypowiedzi. W ten sposób utrwalają pewne stereotypy o polskiej grupie etnicznej, podczas gdy mogliby przy odrobinie zaangażowania postarać się o wypowiedzi różnych przedstawicieli Polonii, nie brakuje przecież wśród wykształconych Polaków. Zawsze gniewa mnie to, kiedy o przedstawicielach naszej społeczności mówi się „Polak”, to tak jak o Afroamerykaninie powiedzieć „nygger” lub nazwać Włocha „dego”. Ale jeśli pokazuje się bardzo prostych ludzi, te przysłowiowe „babuszki”, to tylko utwierdza Amerykanów w takim postrzeganiu Polonii, a jej przedstawicieli w określaniu jako „Polak”.
- Myślę, że tu potrzeba po prostu wiedzy i edukacji obywatelskiej, uświadomienia dlaczego to jest tak ważne. Podam prosty przykład. Kiedy burmistrzem Chicago był Richard Daley podczas jednego z moich z nim spotkań zapytał mnie o to ile według mnie Polaków głosuje. Odpowiedziałem mu, zgodnie z moimi przypuszczeniami, że około 50 procent. Ówczesny burmistrz pokazał mi dane tylko z jednej z przecznic w mieście, gdzie zarejestrowanych było 30 rodzin z polskimi nazwiskami. Do głosowania poszły tylko trzy z nich. Oto powód, dla którego Polacy niewiele znaczą w takim mieście jak Chicago. Mimo, że są najliczniejszą grupą wśród posiadaczy nieruchomości w harbstwie Cook, płacą najwięcej podatków, nie włączają się w system – nie głosują. Żebyśmy zaczęli coś znaczyć w mieście i stanie, musimy popierać kandydatów, musimy stać się częścią amerykańskiej demokracji. Ale jak to zrobić? - Myślę, że wielką rolę do odegrania mają tu media zarówno te drukowane, jak i radio, telewizja, i media elektroniczne. Media mają dużo do powiedzenia, mają ogromny wpływ na ludzi. Nie ma Pan wrażenia, że media polonijne zbyt dużo uwagi poświęcają temu co dzieje się w Polsce zamiast temu co w Stanach Zjednoczonych? - W stu procentach z tym się zgadzam, co jest cały problem tych mediów. Nawet goście z Polski są zdziwieni, że w tutejszych polonijnych środkach przekazu tyle uwagi poświęca się sprawom polskim. Tymczasem paradoks polega na tym, że żeby być pomocnym Polsce trzeba mieć wpływy w tym kraju, w tym stanie, w tym mieście. Ci, którzy zdecydowali się żyć w Stanach Zjednoczonych powinni stać się aktywną i wpływową częścią amerykańskiego społeczeństwa. Chcemy zapytać o wiarygodność krążących wiadomości dotychczących podległych Panu mediów. Podobno najstarsza gazeta związkowa Dziennik Związkowy jest na sprzedaż, także nowego właściciela szuka należąca do Związku Narodowego Polskiego radiostacja 1490 am... - Po pierwsze nie wiem, gdzie jest źródło tych plotek, po drugie - dementuję je obie. Stacja WPNA 1490 am przynosi nam dochody, więc nigdy nie było nawet pomysłu na jej sprzedawanie. Natomiast chcemy sprzedać należąca do nas radiostację WGEZ w stanie Wisconsin; nie jest ona tak dla nas korzystna jak w czasach, kiedy ją zakładaliśmy. Absolutnie nie zamierzamy pozbywać się Dziennika Związkowego. Wszystkie media drukowane przeżywają dziś kryzys, nawet takie gazety jak Chicago Tribune, Chicago Sun-Times, Wall Street Journal, więc my także wiemy, że musimy wprowadzić pewne zmiany, ale na pewno nie zamierzamy pozbywac się tytułu. Chicagowski radiowiec Sylwester Skóra, gospodarz programu „O nas, dla nas” od 20 lat obecnego właśnie na fali 1490 am w jesiennych wyborach będzie startował do Sejmu RP. Jak wiadomo Polonia glosuje na warszawską listę, na której pan Skóra jest na drugiej pozycji. Czy zamierza Pan udzielić mu poparcia? - Myślę, że chicagowska Polonia powinna go poprzeć, choćby z tego względu, że pan Skóra zna od ponad 20 lat problemy Polonii, jest jej częścią. I to pokazuje właśnie zasadę ubiegania się o urzędy wybieralne. Żeby mieć realne szanse na dane stanowisko musisz rozumieć społeczność, którą reprezentujesz. Zbliżają się wybory na stanowisko prezesa ZNP i KPA. Jak Pan ocenia w nich swoje szanse? - Pozytywnie. Wiem, że moim kontrkandydatem będzie Pan Nowacki, były dyrektor tej organizacji. I jak rozumiem, ma inną jej wizję i ma do tego prawo - to jest wolny kraj. Każdemu, kto należy do tej organizacji i kto spełnia określone w statucie warunki, wolno startować. Czego Panu życzyć przed wyborami? - Tego, żeby Polski Związek Narodowy przetrwał przez następne 130 lat, choć, rozumiejąc wyzwania obecnej ekonomii, musimy wprowadzić pewne zmiany. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich 18-tu kwartałów znacznie obniżyliśmy nasze wydatki i staramy się sukcesywnie wprowadzać zmiany, żeby usprawnić i unowocześnić działalność naszych biur. Muszę tu dla przykładu podkreślić, że podróże związane z działalnością KPA pokrywam z własnej kieszeni. Kongres nie ma dziś już takich dochodów, jak kiedyś. W tej chwili zależy nam najbardziej na utrzymaniu biura w Waszyngtonie (to jest szalenie ważne ze względu na kontakty) znajdującego się dwie przecznice od Białego Domu oraz biura chicagowskiego. Wydajemy obecnie 100 tys. rocznie na utrzmanie tych lokalizacji i opłacenie ich pracowników. To może nie jest dużo, ale w sytuacji, kiedy nie ma pieniędzy, nawet i ta kwota jest wysoka. Prezes KPA pracuje za darmo, natomiast prezes PNA pozostaje bez podwyżki. Dziękujemy za rozmowę. Magdalena Pantelis, Małgorzata Błaszczuk Chicago
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama