Piechniczek o pracy trenera: intuicja się liczy, ale najważniejszy warsztat
- 11/11/2015 10:04 AM
"Intuicja ma znaczenie w pracy trenera, ale najważniejszy jest warsztat, umiejętności" – uważa były selekcjoner reprezentacji Polski, Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich Antoni Piechniczek.
Jego zdaniem nie bez znaczenia w trenerskiej pracy jest też zdrowy rozsądek.
- Na niego mamy wpływ. Bo intuicja to stan psychiczny mający coś z natchnienia, z kontaktu z bogiem. Najistotniejsze jest to, co trener umie, jak prowadzi zajęcia, jak potrafi wyczuć, czego zawodnikowi brakuje, jakie ćwiczenia zastosować, aby najkrótszą drogą prowadziły do celu – dodał.
73-letni szkoleniowiec podsumowując swoje dokonania przyznał, że nie spodziewał się, iż jego losy trenerskie tak się potoczą.
- Każdy rozpoczyna karierę z jakąś nadzieją. Nieważne, czy ona się kończy na szczeblu reprezentacji, czy na poziomie trzeciej ligi. Jeśli człowiek ma satysfakcję, że dobrze pracował, że nauczył paru ludzi w piłkę grać, że otworzył pewnym ludziom oczy na życie, na świat, na filozofię życia, to już jest duży sukces. Czasem ci ludzie pracujący na dole są większymi dobrodziejami dla młodych ludzi, piłkarzy niż ci na topie – zauważył trener, który dwukrotnie wprowadził polską reprezentację do mundialu, a w 1982 w Hiszpanii zajął z nią trzecie miejsce.
- Zdawaliśmy sobie wszyscy sprawę, że możemy społeczeństwu zafundować najwspanialszy serial tamtych czasów. Te siedem meczów w ciągu miesiąca było wielkim wydarzeniem sportowym, dawało trochę radości, optymizmu. Ulice pustoszały, okna były pootwierane, a każda z 11 bramek wywoływała entuzjazm. Mieliśmy tego świadomość. Kiedy kibice cieszyli się kraju, my robiliśmy to w Hiszpanii – wspominał.
Unikał porównania swojego zespołu do wcześniejszych i następnych reprezentacji.
- Ten zespół był dobry. Powtórzył sukces kadry z 1974 roku. Różnica może była taka, że mieliśmy trudniejsze warunki do przygotowań. Oddajmy każdemu wielkość na miarę czasów, w jakich grał. Piłka się przecież zmieniła, inaczej graliśmy my, inaczej zespół z 1974 roku, a jeszcze inaczej jest dziś – wyjaśnił.
W opinii Piechniczka trener uczy nie tylko tym, co umie, ale i tym, kim jest.
- Zawodnicy poznają trenera po tygodniu pracy. Po paru rozmowach, treningach, kontakcie twarzą w twarz. Ci szkoleniowcy, którzy potrafią dotrzeć do głębi piłkarzy, zdobyć ich uznanie, są bardziej skazani na sukces. Trener kreuje zawodników, a oni jego. Nie może chodzić przed orkiestrą, tylko w linii równej. Nie może gloryfikować siebie. Klasyczny przykład to Jose Mourinho. Gdyby był trochę skromniejszy, byłoby mu łatwiej wyjść z kryzysu, w którym się znalazł. Ale on w opinii wszystkich jest number one - dodał.
Były selekcjoner wspomniał, że rzadko mu się trafiało mieć natchnienie w nocy.
- Bo ja zawsze podejmowałem decyzje personalne po ostatnim przedmeczowym treningu – przyznał.
Jego zdaniem w pracy z kadrą nie ma miejsca na sympatie czy antypatię między trenerem a zawodnikami.
- Pewnie, że łatwiej nawiązać kontakt z kimś, kogo się lubi. Ale w kadrze nie ma układów tego typu. Interes drużyny jest nadrzędny – mają w niej grać najlepsi – podsumował Piechniczek.
Wspominając swoje najważniejsze mecze w karierze przywołał spotkanie eliminacji MŚ 1982 Polska – NRD na Stadionie Śląskim. Gospodarze wygrali 1:0 po golu Andrzeja Buncola.
- Poszedłem po meczu do domu piechotą razem z żoną. Niosłem ciężką torbę i widziałem rozradowanych kibiców na ulicach. Gdybyśmy wtedy przegrali, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej – powiedział Piechniczek, który prowadził zespół narodowy w latach 1981-86 i 1996-97.
Łącznie pod jego kierunkiem biało-czerwoni rozegrali 74 spotkania 26 wygrywając, 21 remisując i 27 przegrywając. Od wielu lat mieszka w Wiśle. Jego wspomnienia Paweł Czado i Beata Żurek spisali niedawno w książce "Piechniczek. Tego nie wie nikt".
(PAP)
Reklama