Już tylko jednego zwycięstwa brakuje nowozelandzkim rugbistom, by przejść do historii Pucharu Świata. Nie tylko mogą jako pierwsza drużyna obronić tytuł, ale i wygrać ten prestiżowy turniej po raz trzeci. To nie udało się nikomu wcześniej.
Zespół "All Blacks" już dokonał czegoś, czym nikt wcześniej nie mógł się pochwalić. Zwycięstwo w Londynie nad RPA (20:18) w półfinale PŚ było 13. z rzędu wygranym spotkaniem w PŚ.
Komentatorzy chwalą Nowozelandczyków za konsekwencję w grze. Eksperci ocenili, że ich występ w półfinale nie był ładny, ale skuteczny. W wielu momentach rugby przypominało zapasy.
-Od samego początku wiedzieliśmy, że może o zwycięstwie zadecydować jedna akcja. I właściwie tak też się stało - powiedział trener triumfatorów Steve Hansen.
Do przerwy jego drużyna przegrywała 7:12.
- Byłem bardzo dumny z naszych chłopców, jak potrafili znaleźć rozwiązanie w tej trudnej sytuacji - dodał.
Nie wiadomo jednak, czy za tydzień w finale będzie mógł zagrać kapitan Richie McCaw, gdyż kontrowersje wzbudza sytuacja, w której uderzył łokciem w twarz jednego z rywali. Za taki faul sędzia może nałożyć na niego karę nawet dwóch tygodni zawieszenia.
- Chcieliśmy, by wszyscy w naszym kraju mogli być z nas dumni, ale tak się nie stało - skomentował po przegranej trener RPA Heyneke Meyer.
Przeciwnikiem Nowej Zelandii w finale będzie Australia, która wygrała z Argentyną 29:15.
Zespół z Antypodów zagra w finale po raz pierwszy od 2003 roku, gdy w meczu o tytuł uległa 17:20 Anglii.
Obaj finaliści po dwa razy triumfowali w Pucharze Świata. Nowa Zelandia w 1987 i 2011 roku, a Australia w 1991 i 1999.
Niedzielny mecz na Twickenham Stadium w Londynie oglądało 80 tysięcy widzów. Argentynie nie pomógł doping Diego Maradony, wielkiego fana rugby.
(PAP)
Reklama