Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 27 listopada 2024 12:54
Reklama KD Market

Pracuj dużo, baw się dużo

Joanna Orzelska wyjechała z Polski 20 lat temu, czyli w 1995 roku. Wyjechała, bo wygrała amerykańską loterię wizową. Kolega, który także brał udział w tej loterii, namówił ją, żeby złożyła aplikację. Ona dostała zieloną kartę, on nie.


To było już tyle lat temu, że nie pamięta dokładnie, jaka była opłata za aplikację, ale twierdzi, że nie było to dużo jak na tamte warunki – może 100 lub 200 dolarów. Wysyłało się po prostu aplikację z bardzo podstawowymi informacjami typu imię, nazwisko, adres czy wiek do Stanów zwykłą pocztą, bo internetu jeszcze nie było, i po paru miesiącach przychodziła odpowiedź. Dostała pozytywną.

Zielona karta była ważna 10 lat, więc miała dużo czasu na to, żeby starać się o obywatelstwo. Joanna za bardzo się z tym nie spieszyła. Początkowo nie planowała tu zostać na stałe. Swój pierwszy przyjazd do Stanów potraktowała jako rekonesans, bez planów docelowych. Z lotniska odebrała ją córka koleżanki jej mamy i u niej zatrzymała się na parę dni. Była w tej szczęśliwej sytuacji, że przyjechała już z zieloną kartą i prawem do pracy. Zgłosiła się więc do agencji pośrednictwa, gdzie pomogli jej znaleźć posadę niańki u amerykańskiej rodziny, z zamieszkaniem, na przedmieściach Chicago. Oprócz tego w weekendy uczyła Polaków angielskiego w polonijnych szkołach językowych. Za pierwszym razem została w USA pół roku, za drugim - prawie rok. Kolejny wyjazd do USA zaplanowała z córką, której nie chciała po raz kolejny zostawiac z babcią i dziadkiem. Tym bardziej, że  tym razem postanowiła w Ameryce zostać.

Zaczęła pracować w biurze nieruchomości, najpierw jako sekretarka, a później jako agentka pośrednictwa. Jest też stewardesą. Nie lata zbyt dużo – zwykle stara się pracować przez dwa tygodnie, a pozostałe pół miesiąca mieć wolne. Wtedy pracuje jako agentka. Na początku, jak każdy w tym zawodzie, była stewardesą rezerwową i musiała być na każde zawołanie podczas swojego 12-godzinnego dyżuru na telefon. W tym czasie mogli ją gdzieś nagle wysłać, a ona nie mogła odmówić, jeśli nie chciała stracić pracy. Ale po czterech miesiącach to się zmieniło i zaczęła dostawać grafik z miesięcznym wyprzedzeniem. W większych liniach lotniczych to trwa dużo dłużej, ale Joanna pracuje dla małego przewoźnika krajowego. Traktuje to jako przygodę i korzysta z łączących się z tym benefitów. Po Stanach lata za darmo, a przy lotach za granicę musi zapłacić jedynie podatki i opłaty lotniskowe. Ostatnio spotkała się z rodzicami w Hiszpanii i lot kosztował ją zaledwie 200 dolarów.

Joanna ukończyła anglistykę na Uniwersytecie w Poznaniu i przez parę lat uczyła w Polsce angielskiego, więc język nigdy nie był dla niej barierą. Dość szybko oswoiła się też z nowymi realiami i łatwo zasymilowała, bo – jak sama twierdzi – przed przyjazdem do USA podróżowała sporo po Europie, więc nie odczuła dużego szoku kulturowego. Najtrudniejsze było dla niej to, że nie mając w Stanach żadnej rodziny czy znajomych, musiała nauczyć się wszystkiego na własnych błędach. Na przykład jak nie nadużywać kart kredytowych i jak łatwo można stracić punkty w historii kredytowej i jak ciężko potem je odzyskać. To była dla niej najtrudniejsza lekcja, szczególnie po tym, jak nauczyła się robić zakupy przez internet. Inne rzeczy, jakich musiała doświadczyć na własnej skórze i je zrozumieć, to np. jak funkcjonuje system opieki zdrowotnej i jak ważne w Stanach jest dobre ubezpieczenie. Jest zdania, że lekcja odebrana przez te wszystkie lata na dobre jej wyszła.

Mimo wielu lat na emigracji ciągle tęskni za rodziną. Do tej pory rozmawia z rodzicami raz w tygodniu. Częściej się też teraz z nimi widuje; jest to łatwiejsze dzięki jej pracy w liniach lotniczych. Na początku pobytu w USA poznała wiele osób dzięki swojemu wielkiemu hobby, jakim jest taniec. Byli to głównie Amerykanie. Polacy pojawiali się w jej kręgu znajomych przypadkiem i tylko wtedy, kiedy byli już członkami danej grupy, na przykład tańczyli salsę albo swing.

Nigdy nie żałowała swojej decyzji o wyjeździe. Nadal uważa, że to była dobra decyzja. Przyznaje jednak, że miała dużo szczęścia, bo Chicago jest bardzo otwarte i wielokulturowe. Gdyby na samym początku wylądowała gdzieś indziej, być może nie zdecydowałaby się zostać w Stanach. Chicago daje je wiele możliwości, szczególnie latem, kiedy w mieście tak wiele się dzieje. Joanna uważa, że styl amerykański: „Work hard, play hard” (pracuj dużo, baw się dużo) pasuje do jej osobowości. Lubi spędzać aktywnie czas, ma różne hobby – poza tańcem również wycieczki motorowe, siatkówkę plażową czy nurkowanie. W Ameryce najbardziej podoba jej się brak segregacji wiekowej. Nikogo tu nie zaskoczy 80-latek biegnący w maratonie czy 70-latka startująca w konkursie tanecznym. Ani Polka, która dużo pracuje i dużo się bawi.

Wysłuchała Anna Draniewicz

fot.davitydave/Flickr
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama