Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 01:36
Reklama KD Market

To była wyprawa! Julian u mety. Odcinek 9


KONIEC! Ale zanim będzie koniec, taki prawdziwy, to zapraszamy Was na ostatnią przejażdżkę Julianem. Jeśli jechaliście z nami przez te dwa miesiące, to wskakujcie, musimy dojechać do Chicago.

Ten tydzień rozpoczął się od zwiedzania Mount Rushmore. Głowy czterech prezydentów wykute w górze to jedno z najbardziej znanych miejsc Ameryki, więc jak mogłoby nas tam zabraknąć? Byliśmy pierwszymi porannymi turystami, więc szybko i sprawnie zobaczyliśmy, co zobaczyć powinniśmy i przedzierając się przez falę turystów, która dopiero wchodziła, udaliśmy się do wyjścia. Ciekawe miejsce z ciekawą historią – pomyślałem sobie, po czym uświadomiłem, że to już ostatni punkt na naszej mapie i teraz pozostało już tylko kierować się nad jezioro Michigan. Julian po moim spontanicznym, ale jak się okazało skutecznym serwisie, dostał trzecie czy już nawet czwarte życie. Dzięki temu w  jeden dzień pokonaliśmy aż 781 km! Bez żadnych kłopotów, po prostu mknęliśmy przed siebie, przedzierając się przez pola kukurydziane. Najpierw Wyoming, następnie Południowa Dakota, później Michigan i Wisconsin. Po drodze napotkaliśmy tornado i niesamowicie wyglądającą chmurę błyskawic – dobrze, że daleko od nas, bo Julian, a my w nim, bylibyśmy w tarapatach.

Te ostatnie dni to była walka o każdy kilometr, by w końcu zobaczyć wieżowce chicagowskiego śródmieścia, a im bliżej celu, tym Julian coraz bardziej słabł, przerywał, kichał, zipał i co tylko może z siebie wydobyć konający fiacik. Jego stan odebrałem jako sprzeciw – on tak samo jak my po prostu chciał jechać dalej. Pisząc teraz ten ostatni materiał po chwili refleksji jestem pewien, że spokojnie moglibyśmy okrążyć USA jeszcze raz. Wystarczy naprawdę chcieć i dążyć do celu, a można osiągnąć wszystko. Przed wyjazdem wiele osób mówiło, że już w Nowym Jorku nam się zepsuje, a on na przekór tym proroctwom jechał i jechał. Cały wyjazd powtarzałem, że jedziemy też po to, żeby tym słabym wiarą udowodnić i zamknąć usta. Każdy może mówić, że się nie da, ale żeby dokonać rzeczy niemożliwych potrzeba samozaparcia, którego nam nie brakowało.

A więc ostatnie kilometry jechaliśmy tak zwanym kangurkiem, bo Julian tak bardzo się opierał. Do Chicago udało nam się dojechać w sobotę 25 lipca o godzinie 13.00. 54 dzień wyprawy, a tak niedawno wyjeżdżaliśmy z NYC... Mieliśmy jechać jeszcze dalej, bo do Toronto i nad Niagarę, ale przez opóźnienie spowodowane transportem malucha musieliśmy to odłożyć na inny termin. Przejechaliśmy 16 971 km, jadąc przez 27 stanów i niemal zawsze, poza kompletnym odludziem, znalazła się jakaś osoba, która z uśmiechem dopytywała o malucha lub chciała z nim zdjęcie.

Przejechaliśmy 16 971 km, jadąc przez 27 stanów i niemal zawsze, poza kompletnym odludziem, znalazła się jakaś osoba, która z uśmiechem dopytywała o malucha lub chciała z nim zdjęcie"



Jak wiecie wkład w ten wyjazd miało bardzo dużo osób. Byli to sponsorzy, którzy uwierzyli w nas i nasz pomysł. Była to Polonia, która nas zapraszała do siebie, goszcząc zawsze w świetny sposób. Naprawdę wiele osób dołożyło swoją cegiełkę do tego wyjazdu. Za to cztery osoby dołożyły... po sporym pustaku: Damian Ozga, który pomógł nam na samym początku z ubezpieczeniem, a później ratował częściami i pokazał Chicago; Vlogerka TheKretka, czyli po prostu Ania, razem z przyjaciółmi, która pomogła nam rozreklamować cały wyjazd, a później pomogła jeszcze bardziej w kilku sprawach, zanim zdążyliśmy poprosić o pomoc. Następny na liście murarzy jest Witek Kusior, który ma chyba więcej energii, niż ja i Julian razem wzięci. Gościł nas i pomógł w remoncie, znalazł mechaników i części, a kiedy dzwoniłem do niego z trasy, że znowu stoimy, to motywował słowami, z których pamiętam: „musicie, objedziecie, dacie radę”. Tak w kółko, kiedy tylko mu coś marudziłem, że chyba nie damy rady. Kolejny to pan Jan z Santa Clara, bo czy każdy potrafiłby rzucić wszystko i zacząć grzebać, i to jeszcze z dobrym skutkiem, w maluchu?

Chciałem podziękować też "Dziennikowi Związkowemu",  wyciągnęli do nas pomocną dłoń i razem z nami uwierzyli w nasz szalony plan. Dziękuje za zorganizowanie powitania i wszystkim, którzy na nie przybyli.

Gdybym chciał każdemu dziękować z osobna, to pewnie zabrakłoby na to gazety. Dziękuje wszystkim, którzy maczali palce w projekcie „Maluchem dookoła USA”. Mam nadzieję, że mieliście przy tym tyle zabawy i frajdy co my. Poznać każdego z Was to był zaszczyt i liczę, że te kontakty pozostaną. DOJECHALIŚMY! Pamiętajcie, że niemożliwe nie istnieje!

Kamil Knapczyk

Zdjęcia: Piotr Serocki



Zdjęcia: Dariusz Piłka



Zdjęcia: Ewa Malcher



 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama