Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 01:25
Reklama KD Market

Coraz bliżej Chicago. Odcinek 8


Ten tydzień miał być cudowny, mieliśmy mknąć przez Stany i zwiedzać ciekawe miejsca. Po ostatnich dwóch tygodniach mogę powiedzieć, że był całkiem OK, ale klawiatura już po tych zdaniach wstępu, umazana jest smarem z moich palców. Dzisiaj mieliśmy dojechać do Rapid City w Południowej Dakocie, a stoimy przed jakimś hotelem w okolicy Mt Rushmore i podkradamy WiFi.


Od początku. Tydzień zaczęliśmy w bojowych nastrojach, silnik igła, my w końcu spokojni. Jedynym problemem był kłopot z zapalaniem, ale tym się nie przejmowaliśmy, to maluch więc wystarczy się o niego oprzeć i już pali z drugiego biegu.

Zaczęliśmy od San Francisco i od razu rozczarowanie, bo miasto to jeden wielki korek, a na „dzień dobry” zatrzymał nas policjant bez powodu, po prostu do kontroli. Zdenerwowany powiedziałem, że mam w nosie to miasto i jadę dalej, jednak Natalia namówiła mnie, byśmy postarali się coś zobaczyć. Przejazd Lombard Street, gdzie wszyscy turyści zapomnieli po co tam przyszli i skupili się na zdjęciach Juliana, trochę poprawiła mi humor, a przejazdem przez Golden Gate uczciliśmy wyjazd z miasta. Kierunek to Sacramento, gdzie zaprosiła nas Maria i Konrad. Następnego dnia czekała nas wspinaczka w kierunku jeziora Tahoe, jednak w połowie drogi Julian we jedynym, niepowtarzalnym stylu zgasł!

Próbowaliśmy wiele sposobów, nie chciał zapalić. Nadjechał oficer, który po wypytaniu nas o wszystko, wyciągnął telefon, ustawił nas koło auta i zrobił sobie z nami selfie. „Pokażę żonie, bo mi nie uwierzy, że spotkałem ludzi z Polski, którzy jadą dookoła Stanów TYM” - powtarzał kilka razy.

Z jego telefonu zadzwoniliśmy do Maćka, który czekał na nas w Tahoe, żeby przyjechał pomóc i wtem - olśnienie. Mieliśmy butelkę ze spray'em do tapicerki, a to stary trik na zapalenie auta. Trzeba nim było psiknąć do filtra powietrza. Odpalił! Udało się, znowu jedziemy, hurra!

Dotarliśmy! Maciek obwiózł nas po naprawdę pięknej okolicy, później grill u jego znajomych i piwko w amerykańskim barze.

Kolejny punkt to Virginia City, ciekawe miasteczko, w którym zatrzymał się czas, a przypominały o tym liczne bary z prowadzącymi do nich drewnianymi chodnikami. Wskoczyliśmy na drogę nr 50 ochrzczoną mianem „Najsamotniejszej drogi w USA”. Prowadzi ona przez wyschnięte jeziora i bazy wojskowe. Ciekawym przeżyciem był grad, który obudził nas, kiedy smacznie spaliśmy w naszym małym RV w miejscowości Eureka. To chyba był znak, żeby jechać dalej i tak po kolejnych samotnych godzinach udało się dojechać do pustyni solnej Bonneville.



Super miejsce, ale bałem się, żeby czasem na niej nie zostać, więc pojechaliśmy do Uli do Salt Lake City, od której mieliśmy zaproszenie. Nasi gospodarze zabrali nas do Salt LakeTemple, a zaraz po nim w ciekawe historycznie miejsce, gdzie w 1869 spotkały się nitki kolei biegnące ze wschodu i zachodu. To wyjątkowe miejsce z wieloma starymi fotografiami upamiętniającymi to wydarzenie.

Nadszedł czas na jedno z bardziej wyczekiwanych miejsc na naszej mapie – Yellowstone. No i stanęło na wysokości zadania.

Julian po pierwszym przystanku po prostu znów przestał odpalać, nie pomógł tym razem plak. Trochę nam było wstyd, tylu turystów najpierw podziwiało, a potem podśmiewało się z Juliana. On chyba też się wkurzył, bo po 30 minutach nagle odpalił i już normalnie jechał.

Z Yellowstone udaliśmy się do Gillette, gdzie mieliśmy już od dawna zaproszenie na lody i Natalia od początku wyjazdu nie mogła się doczekać. Po drodze spotkaliśmy olbrzymiego jelenia, który przechadzał się wokół malucha, a po wyjeździe z parku pokonaliśmy najwyższe wzniesienie na naszej trasie – 9033 stóp, na które Julian się wdrapał bez problemów.

Przed samym Gillette pojawiły się nowe problemy, zaczęło bardzo przerywać i dławić, jednak jakimś cudem udało się dojechać na lody do Ani i Haliny.

Chcieliśmy zobaczyć pomnik Szalonego Konia i Mount Rushmore, no właśnie chcieliśmy, bo przez cały dzień Julian przerywał i co chwile gasł. Aż w końcu na 50 km przed Szalonym Koniem, padł. Zabrałem się do roboty, wymieniłem filtr paliwa, przejrzałem wszystkie węże, wyczyściłem pompę paliwa i wymieniłem membrany. Następnie wyczyściłem gaźnik, dokręciłem tłumik i jeszcze kilka mniejszych spraw. Pięć godzin na pustkowiu. Odpaliliśmy auto o 19.00 i pojechaliśmy w stronę Szalonego Konia, by przy zachodzie słońca mu się przyjrzeć.

Do Chicago mamy 900 mil, mam więc wielką nadzieję, że uda się dojechać w niedzielę i spotkać wszystkich naszych fanów.

Tekst i zdjęcia: Kamil Knapczyk






2 3

2 3

3 2

3 2

4

4

Julian

Julian

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama