25-letni Kamil Knapczyk, podróżnik z powołania, a inżynier górnictwa z zawodu, na pomysł przejechania Stanów Zjednoczonych maluchem wpadł pod ziemią – podczas pracy w KWK Ziemowit w Lędzinach. Za 1200 zł kupił samochód. Maluch Julek dopłynął do Nowego Jorku 20 maja. Kamil i jego dziewczyna Natalia Dudziak ruszyli w podróż życia. Nasza gazeta objęła patronat medialny nad podróżą. Maluch jedzie więc przez Amerykę z logotypem „Dziennika Związkowego”. Oto kolejna relacja bohaterów z podróży…
Na wstępie spójrzmy na licznik Juliana. Ile to kilometrów udało nam się zrobić w tym tygodniu? Bardzo łatwo policzyć, bo liczba wynosi 0. Ten tydzień był bardzo ciężki, wiele siwych włosów przybyło mi na głowie. Po trzech tygodniach, które straciliśmy czekając w Nowym Jorku, praktycznie nie mieliśmy czasu na żadną usterkę, a tymczasem tydzień minął a my dalej stoimy. Z Kalifornii mieliśmy jechać chociaż na jeden dzień do Meksyku, teraz wiemy, że musimy zrezygnować z tego celu, by na styk dotrzeć do Chicago. Jednak mam złe przeczucia, że jeszcze jakieś jedno, może dwa miejsca trzeba będzie usunąć z naszej mapy, bo Julian chyba nie powiedział ostatniego słowa. Obym się mylił!
Co mu właściwie dolega? Na początku padła diagnoza, że to pierścienie. Udało się kupić nowe. Zamontowali je mechanicy, którzy podjęli się próby rozkręcenia silnika, mimo iż taki widzieli pierwszy raz na oczy. Jednak po złożeniu silnik dalej nie pracuje jak trzeba, mamy nadzieję, że to kwestia regulacji kilku części. Ale to dopiero na koniec, bo teraz czekamy na część zwaną simmeringiem. Oby była już ostatnia. Z pomocą przyszedł Damian Ozga z AutaPRL Chicago, który nam ją wysłał. Mam wielką nadzieję, że gdy postawię ostatnią kropkę w tym artykule, akurat zadzwoni kurier i będzie można jeszcze dzisiaj przywrócić Juliana do zdrowia. Mieliśmy ogromne szczęście, że trafiliśmy na Witka i jego żonę Anetę. Bardzo pomocni ludzie, a Witkowi bardzo zależy, żebyśmy wyjechali od nich sprawnym autem.
Ale co się działo przez ten tydzień? Żeby odpocząć od zamartwiania się, zrobiliśmy sobie dwie wycieczki. Pierwsza z nich była do Universal Studios,. Bardzo miło ją wspominamy. Witek pożyczył nam samochód, więc pojechaliśmy do Hollywood, by spędzić cały dzień w tym ciekawym parku rozrywki. A rozrywkom naprawdę nie było końca. Odwiedziliśmy Minionki, Simpsonów, gdzie nas wytrzęsło na interaktywnych karuzelach. Później odwiedziny w Powrocie Mumii, gdzie mieliśmy okazję pośmigać prawdziwym roller coasterem wśród różnych straszydeł. Żeby ochłonąć, poszliśmy do Jurassic Park, gdzie bardzo spokojnie pływa się po dżungli, w której czają się dinozaury. Ta spokojna wycieczka pokazuje pazur na samym końcu, gdzie nagle zaczęliśmy spadać w dół, lądując w wodzie, cali mokrzy.
Bardzo podobała nam się objazdówka dookoła studia filmowego, podczas której energiczna przewodniczka pozwala nam poczuć klimat planu filmowego. Mieliśmy okazję zobaczyć kilka ciekawych planów filmowych, uczestniczyliśmy np. w powodzi, później zaatakował nas rekin, by po trzęsieniu ziemi wziąć udział w pościgu prosto z najnowszej części „Szybkich i Wściekłych”. To tylko kilka z wielu atrakcji, które mieliśmy okazję przetestować w Universal Studios. Ten dzień bardzo nam pomógł odpocząć i na chwilę zapomnieć o czerwonym problemie zaparkowanym w garażu naszych gospodarzy. Żartuję w rozmowie z nimi, że jesteśmy najgorszym typem gości, bo zapowiedzieliśmy się na dwa dni, a jesteśmy już tydzień.
Zrobiliśmy sobie jeszcze jedną wycieczkę, tym razem z Witkiem i Anetą. Pojechaliśmy zobaczyć kilka miejsc w okolicach Los Angeles. Zaczęliśmy od Alei Gwiazd. Nie wiedziałem, czy patrzeć przed siebie na ciekawych ludzi, których mijaliśmy, czy pod nogi i szukać gwiazd idoli, a może oglądać budynki dookoła, bo przecież większość z nich ma jakąś ciekawą historię. Na Hollywood Boulevard poszliśmy do muzeum Hollywood. Tam na kilku piętrach zgromadzonych było wiele eksponatów, które kojarzyliśmy ze scen filmowych. Mnie najbardziej spodobała się piwnica zaaranżowana na fragment więzienia, w którym przesiadywał Hannibal Lecter. Takie mroczne miejsca fajnie ogląda się w muzeum, kiedy masz pewność, że jesteś bezpieczny.
Zastanawiam się, czy to wszystko, co w tym tygodniu się wydarzyło? Były jeszcze oczywiście niekończące się rozmowy z Witkiem zawsze przy szklance dobrego alkoholu. Poznaliśmy również znajomych naszych gospodarzy. Wcale nie uważam tego tygodnia za stracony. Przecież podróże to poznawanie, a ileż można oglądać zabytki i przyrodę? Oczywiście, że w nieskończoność, ale zobaczyć, jak ludzie żyją w LA, to też interesujące doświadczenie. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, a także otrzymałem wiele wskazówek, myślę bardzo pomocnych w dalszym życiu. Dochodzę do wniosku, że jednak miejsce zamieszkania ma duży wpływa na nasze samopoczucie, bo jeśli nad głową świeci słońce, to człowiek uśmiecha się częściej.
To już naprawdę wszystko. Jednak kurier nie zadzwonił, ale wiem, że lada chwila zadzwoni, wtedy szybko telefon do mechaników. Pełna mobilizacja i nie wyobrażam sobie, że nie ruszymy za kilkanaście godzin. Następne łączenie już z innego miejsca w Stanach Zjednoczonych, obiecuję Wam :)
Tekst i zdjęcie: Kamil Knapczyk
Reklama