Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 27 listopada 2024 12:47
Reklama KD Market

Zniknąć na parę dni


Jacek Sokół był dotychczas w 42 z 58 amerykańskich parków narodowych. Planuje odwiedzić wszystkie. Najbardziej ciągnie go na północ, tam gdzie zimno. Od upału, wilgoci, muszek i węży woli tundrę, śnieg i niedźwiedzie.

Pierwszy raz pojechał w 1997 r. do Smoky Mountains w Tennessee. Rok później wybrali się z ojcem do parku Everglades na Florydzie, a potem do Kolorado zobaczyć Wielki Kanion. Było ładnie, w Yellowstone też zachwycił się krajobrazami i przyrodą. Ale dopiero kiedy na pustyni w Teksasie samotnie wszedł na szczyt góry – złapał podróżniczego bakcyla. – Potem już poszło, Kalifornia, Nevada, Kolorado, Dakoty, wiele tych podróży było...

Jacek objechał wzdłuż i wszerz całą Amerykę, ale żadna podróż nie zrobiła na nim takiego wrażenia jak ta na Alaskę, w 2005 roku. To nie była regularna turystyczna wycieczka, tylko prawdziwa wyprawa w dzicz. – Pojechaliśmy w czwórkę. Kierowca wywiózł nas za koło polarne, w Góry Brooksa, do parku Gates of the Arctic (Wrota Arktyki). Ruszyliśmy w głąb parku, odeszliśmy całkowicie od cywilizacji, myślę że w promieniu dziesiątków, może setek mil nie było żadnych ludzi. Szliśmy, posługując się dokładnymi mapami, pokrywającymi 15 minut geograficznych, orientując się w terenie. Gdy dwusetny raz przekroczyliśmy rzekę, przestaliśmy liczyć. Naszym celem było dojście do dwóch gór – Bramy Arktyki. Na miejsce przywieźli nam pontony, samolotem rzecz jasna – i spłynęliśmy do cywilizacji – opowiada z pasją podróżnik.

Pogoda była świetna, ludzie się sprawdzili, choć Jacek pamięta kilka niebezpiecznych momentów, a najwyraźniej pierwsze spotkanie z niedźwiedziem. – Nagle zobaczyliśmy niedźwiedzia, może 200 metrów przed nami. Koleżanka, która była z nami, powiedziała: „O Boże, to biały niedźwiedź”. A te atakują praktycznie wszystko, co się rusza. Na szczęście to był grizzly, ale i tak najedliśmy się strachu. Z książek pamiętałem, że trzeba stanąć obok siebie, można też rozchylić kurtki, żeby być optycznie większym. Nie wolno krzyczeć ani wykonywać gwałtownych ruchów. Tak zrobiliśmy, ale niedźwiedź i tak ruszył w naszą stronę. Mieliśmy dwa gazy pieprzowe, kolega chwycił swój, ale z wrażenia zapomniał wyjąć zawleczkę. Na szczęście nikt nie stracił zimnej krwi. Niedźwiedź podszedł na 50 metrów, stanął na dwie łapy, popatrzył i sobie poszedł.

Z książek pamiętałem, że spotykając niedźwiedzia trzeba rozchylić kurtkę, żeby być optycznie większym. Nie wolno krzyczeć ani wykonywać gwałtownych ruchów. Tak zrobiliśmy, ale niedźwiedź i tak ruszył w naszą stronę"



Podróżnicy spotkali jeszcze kilkakrotnie niedźwiedzie i wilki. – Nagle coś poruszyło się w zaroślach, kolega przestraszył się i krzyknął: „Wilk, co robić!?” Mówię: „Stój spokojnie i bądź cicho, bo się przestraszy i ucieknie, a tak to mu się przyjrzymy”. Oczywiście poszedł w swoją stronę. Dzikie zwierzęta uciekają od ludzi.

Wyprawa trwała prawie trzy tygodnie, po powrocie Jacek przez dwa miesiące nie mógł dojść do siebie i przyzwyczaić do życia w mieście. Na Alaskę wrócił po roku.  Tym razem pojechali we dwóch, poszli jeszcze dalej, bo chcieli zobaczyć migrację karibu. Było ciężko, przeprawy przez rzeki, oblodzone stoki, błoto, a najgorsze było przedzieranie się przez całkowicie zarośnięte chaszczami dolinki. Znowu przeżyli spotkania z niedźwiedziami. Jedno mogło skończyć się źle. – Na piasku nad strumykiem zauważyliśmy ślady niedźwiedzi. Nagle mój towarzysz mówi: „Zobacz, mały misiu”. A ja na to pistolet w rękę i mówię: „Spadamy stąd, nie chcemy spotkać jego mamy”. Ostatniej nocy wyprawy, choć jasnej, bo to był dzień polarny, natknęliśmy się na niedźwiedzie, które akurat uprawiały seks. Widok jak z filmu przyrodniczego.

Inne ciekawe miejsce, które odwiedził Jacek, to Great Basin – park przy granicy z Meksykiem, w którym rosną stare drzewa. Najstarsze wciąż żywe ma 3200 lat. – To niesamowite uczucie, kiedy stoisz przy sośnie, która wyrosła 1200 lat przed narodzeniem Chrystusa. Drzewa, które padły 800 lat temu, wciąż leżą, taki panuje tam klimat.

Nie lubi tłumów, opisanych szlaków i zorganizowanych szczegółowo wycieczek. – W 2008 r. w Yellowstone byłem po raz piąty, a dopiero wtedy pokochałem ten park. Zeszliśmy z trasy i poszliśmy na przełaj, mieliśmy dużo czasu. Pamiętam taki poranek: znaleźliśmy miejsce, gdzie łączyły się dwa strumienie – gorący i zimny. Siedzieliśmy w tej wodzie jak w jacuzzi, wystarczyło się przesunąć i było cieplej, w drugą stronę – chłodniej. Kosmos.

Lubi podróżować z przyjaciółmi, ale najbardziej lubi wyjechać sam, to mu daje odskocznię. – Znikają wszystkie problemy, przestaję myśleć. Wyjeżdżam za miasto i wtedy pracę, rachunki, problemy zostawiam za sobą. Kiedy chodzę, wpadam w rytm, to taki rodzaj aktywnej medytacji. Wtedy na spokojnie myślę o życiu, o sobie, o bliskich. Często wracam z podróży z refleksjami, pomysłami, odpowiedziami. Ale żeby się odciąć, muszę pojechać gdzieś dalej, przynajmniej kilka godzin od miasta. Wyjeżdżam kilka razy w roku i wtedy jest to dla mnie nagroda i cel, dla którego warto żyć, pracować, starać się. Po to, żeby na parę dni zniknąć.

Jacek podróże poleca każdemu, bo Ameryka jest piękna i ogromnie różnorodna. Jest tu wszystko, od tropików po lodowce. Brak pieniędzy to żadna wymówka, bo jadąc samochodem i nocując w namiocie, nie ponosi się dużych kosztów. Niektórzy się boją, że się zgubią, że to niebezpieczne. – To nieprawda, ja zabłądziłem raz w życiu w Smoky Mountains i dzięki temu trafiłem w przepiękne miejsce. Co do bezpieczeństwa, głusza jest bezpieczniejsza niż miasto.

Wysłuchał: Grzegorz Dziedzic

Zdjęcia: Jacek Sokół



 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama