Maluchem dookoła USA: 2500 km na liczniku. Odcinek 2.
- 06/13/2015 08:00 PM
25-letni Kamil Knapczyk, podróżnik z powołania, a inżynier górnictwa z zawodu, na pomysł przejechania Stanów Zjednoczonych maluchem wpadł pod ziemią – podczas pracy w KWK Ziemowit w Lędzinach. Za 1200 zł kupił samochód. Maluch Julek dopłynął do Nowego Jorku 20 maja. Kamil i jego dziewczyna Natalia Dudziak ruszyli w podróż życia. Nasza gazeta objęła patronat medialny nad podróżą. Maluch jedzie więc przez Amerykę z logotypem „Dziennika Związkowego”. Oto druga relacja bohaterów z podróży…
Tuż po tym, jak napisałem poprzednią relację z naszej podróży, postanowiliśmy z Natalią, że koniec ze spaniem w maluchu. Dodałem post na moim fanpage’u skierowany do Polonii, czy może ktoś nie ma noclegu w Waszyngtonie, z ciekawością czekając, czy ktoś odpowie. Ku mojemu zdziwieniu ofert było sporo, dwie z Waszyngtonu, resztę zostawimy na kiedy indziej. Po wymianie numerów zadzwoniłem do Matthew i już wesoły maluszek jedzie do centrum pod umówiony adres – mamy nocleg!
Matthew, młody chłopak, który już urodził się w Stanach, ale po polsku mówi doskonale, pracuje w ambasadzie, więc następny dzień (Boże Ciało) ma wolny. Przedyskutowałem z nim plan zwiedzania i nazajutrz z Natalią podjęliśmy się super wyzwania – zwiedzić Waszyngton w jeden dzień, czyli coś nierealnego, a jednak się nam udało. Odwiedziliśmy: pomnik Lincolna, pomniki wojen: wietnamskiej i II światowej, wyjechaliśmy na szczyt pomnika Waszyngtona, byliśmy pod Białym Domem, a także odwiedziliśmy pomniki Pułaskiego i Kościuszki, które znajdują się w Waszyngtonie, a o których powiedział nam Matthew. Do tego runda wokół Kapitolu, spacer Pennsylwania Avenue i oczywiście odwiedziny w Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki i Muzeum Historii Naturalnej, a to wszystko w mżawce, która tego dnia co jakiś czas nam towarzyszyła.
Następnego dnia dla dopełnienia wizyty w Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki z samego rana wybraliśmy się w okolice lotniska Dulles, by odwiedzić filie muzeum z bardzo ciekawymi eksponatami, np. promem kosmicznym Discovery, samolotem Concorde, czy bombowcem, który zrzucił bombę na Hiroszimę. To muzeum naprawdę robi ogromne wrażenie, wręcz zwaliło z nóg, kiedy mogliśmy prawie dotknąć tych wszystkich samolotów, helikopterów i innych maszyn latających.
Kolejnym miejscem miała być oddalona o spory kawałek drogi latarnia Cape Henry, jednak dojechaliśmy na miejsce za późno i wojskowy już nas nie wpuścił. Postanowiliśmy, że jedziemy na nocny przejazd Juliana po Virginia Beach. O tym, że fiat wzbudzał wielkie zainteresowanie nie muszę chyba już wspominać, bo on wszędzie bez dwóch zdań kradnie serce każdemu, kto go dostrzeże wśród większych amerykańskich kolegów. Po VA Beach przyszedł czas na fragment trasy, którego nie mogłem się doczekać, jednak najpierw spędziliśmy nocleg w przystani promowej w Knotts Island już w Karolinie Północnej, czekając na najwcześniejszy prom następnego dnia.
Zaczynamy mój upragniony etap, który wiedzie przez Outer Banks, ponad 300-kilometrową mierzeję i trzy przeprawy promowe. Cały czas towarzyszyły nam piękne widoki, po lewej wydmy i ocean, po prawej również wydmy i zatoka. Obowiązkowym punktem było odwiedzenia miejsca, z którego Karolina Płn. jest taka dumna, czyli Wright Memorial, a potem już na południe tą niekończącą się drogą. Po drodze w Kity Hawk trafiliśmy na Festiwal Latawców. Malutkie, ale i olbrzymie latawce np. w kształcie wieloryba unosiły się nad naszymi głowami. Podczas jednej z przepraw naszemu promowi towarzyszyło stado delfinów, unosząc się co chwilę nad wodą. Pięknie!
Później dwa dni nieco tranzytowe, bo na naszej drodze nie udało się znaleźć ciekawych miejsc, także koncentrujemy się na tym, żeby dojechać na Florydę. Maluszek ze swoim wdziękiem pokonuje kolejne stany: obydwie Karoliny i Georgię. Po drodze odwiedziny w Myrtle Beach, nic ciekawego, po prostu kurort. Dalej kierunek Charleston, o którym mało można było poczytać w polskojęzycznym internecie, a jest bardzo pięknym miastem z bardzo starą zabudową. Hola! Hola! Trochę się zagapiliśmy, ale przypomniał nam o tym przydrożny znak i pogoda, czyli żar lejący się z nieba, ale właśnie jesteśmy na Florydzie.
Nie mogliśmy się doczekać, a jak się okazało, Julian całkiem dobrze radzi sobie z tą pogodą i tego dnia zrobi z nami aż 537 kilometrów. St. Augustine to z polecenia kilku osób, które nas zaczepiały kolejno na stacjach benzynowych, małe miasteczko z pięknym fortem. Jedziemy dalej drogą A1A, która wiedzie wzdłuż oceanu do Daytona Beach. Po kilku kilometrach na naszej przeszkodzie stanął sporych rozmiarów żółw, więc zatrzymałem się, żeby nikt go nie rozjechał. Nagle, nie wiadomo skąd, wyskoczył jakiś Amerykanin i przeniósł tego wolnego spacerowicza. Tego dnia zrobiliśmy dlatego tak wiele kilometrów, bo spieszy nam się na nocleg do Marka, który nas obserwuje na fanpage’u, i zaproponował przenocowanie. Także maluch nie marudził i udało się dojechać. Po drodze spotkała nas miła sytuacja; zaczepiła nas na autostradzie Polka – Basia, na pierwszym zjeździe zatrzymaliśmy się. Basia nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zapraszała nas do siebie, jednak czekał na nas już Marek i z bólem serca musieliśmy odmówić. Marek ze względu na bliskość Cape Canaveral prowadzi swojego bloga o rakietach http://florydziak.blogspot.com. Z żoną lubią podróżować, więc tematów do rozmów nie brakowało.
Kolejnego dnia również mieliśmy zaproszenie, więc od Marka pojechaliśmy na plażę, jednak pogoda się popsuła i postanowiliśmy jechać wcześniej. 180 mil, bo postanowiliśmy jechać leżącą blisko oceanu drogą A1A, maluszek znowu dzielnie zniósł i tak wylądowaliśmy u Ani, która nagrywa wideoblogi na YouTube pod nickiem TheKretka1. Kolejna wizyta i kolejni wspaniali ludzie na naszej trasie. To właśnie bardzo lubię w podróżach, kiedy ktoś, kogo w zasadzie nie znasz, oferuje ci bezinteresowną pomoc. Albo ja mam szczęście do ludzi, albo nie jest do końca źle z tą ludzkością jeszcze, a może to powraca karma, w sumie sam jestem couchsurferem i już wiele osób przygarnąłem.
Wracając do naszej podróży, sąsiedzi Ani od razu wpadli na pomysł grilla, więc szybki prysznic i już małe przyjęcie. Poszliśmy spać sporo po północy. Dzień zaczął się od hałasu przed domem; to dzieci sąsiadki biegały wokół maluszka, ciesząc się na jego widok. Udało nam się ogarnąć kilka spraw, pożegnaliśmy się z Anią i pojechaliśmy w odwiedziny do pracy do sąsiadów, którzy po raz drugi nas ugościli, wspaniali, ciepli i sympatyczni ludzie. Następnie kierunek Miami, by pospacerować po Ocean Drive wieczorem, kiedy to wszyscy, którzy chcą być zobaczeni, wybierają się na przejażdżkę swoimi samochodami. Okazało się, że Julian skradł wszystkim show – przecież lamborghini czy rolls royca każdy tam widzi codziennie, jednak polskiego fiata już niekoniecznie, i tak znowu wzbudzaliśmy ogromne poruszenie.
Tak nam minął kolejny tydzień i chciałbym podziękować wszystkim osobom, które nam tutaj pomagają, wierzą w nas, w nasz wyjazd. Julian przejechał już około 2500 km i na razie spisuje się idealnie, żadna górka nie zmusiła mnie do zredukowania biegu. Wiemy, że jeszcze wiele przed nami, ale oby tak dalej.
Tekst i zdjęcia: Kamil Knapczyk
Reklama