Niespodziewany wynik czwartkowych wyborów sprawił, że brytyjskich polityków czeka wiele wyzwań i niewiadomych. Zdaniem komentatorów największe zmiany czekają Partię Pracy i UKIP, ale i torysi nie będą mieli łatwego zadania przy tworzeniu stabilnego rządu.
Zdecydowane zwycięstwo Partii Konserwatywnej w zapowiadanych jako najbardziej nieprzewidywalne od lat wyborach parlamentarnych zaskoczyło zarówno ekspertów, jak i zwykłych Brytyjczyków, którzy spodziewali się raczej długotrwałych negocjacji powyborczych w sprawie utworzenia nowego rządu koalicyjnego.
Paradoksalnie jednak możliwość stworzenia większościowego rządu przez partię premiera Davida Camerona nie musi oznaczać większej stabilności dla przyszłego gabinetu. „Ironia losu sprawia, że pomimo posiadania wystarczającej większości do stworzenia samodzielnego rządu konserwatyści mogą znaleźć się w gorszej sytuacji niż w poprzedniej kadencji, kiedy w rządzeniu towarzyszyli im Liberalni Demokraci” - mówi PAP Edward Fieldhouse, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Manchesteru oraz dyrektor British Election Study, najdłużej istniejącego brytyjskiego instytutu badań nad wyborami.
Przypomina on, że w 2010 roku koalicja rządowa dysponowała przewagą 78 głosów, gdy w obecnej kadencji będzie to zaledwie kilka głosów. Fieldhouse podkreśla przy tym, że w tej sytuacji David Cameron będzie musiał jak nigdy dotąd liczyć na jedność partii, która już nieraz okazywała się niepewna. „Premier będzie skazany na łaskę i niełaskę prawego skrzydła partii, szczególnie w kwestii przyszłości kraju w Unii Europejskiej. Pod tym względem wielu członków partii ma poglądy zbliżone bardziej do UKIP niż swojego lidera” - zauważa ekspert.
Innym kluczowym problemem dla Partii Konserwatywnej będzie kwestia przyszłości Szkocji. „Cameron stanie przed ogromną presją, by dotrzymać danych w zeszłym roku obietnic dotyczących dalszego rozszerzenia autonomii. Będzie ona tym większa, że w tej kadencji w Izbie Gmin zasiądzie aż 56 przedstawicieli Szkockiej Partii Narodowej, a więc o 50 więcej niż pięć lat temu” - mówi Fieldhouse.
Szansą dla konserwatystów jest jednak fakt, że opozycja wychodzi z walki o władzę mocno osłabiona, a do tego podzielona. Można to nazwać niemal trzęsieniem ziemi na brytyjskiej scenie politycznej. Z funkcji liderów swoich partii zrezygnowali już bowiem Ed Miliband (Partia Pracy), Nick Clegg (Liberalni Demokraci) oraz Nigel Farage (UKIP). Minie sporo czasu, zanim polityczni rywale konserwatystów uporządkują własne szeregi i będą mogli dla nich stanowić poważne wyzwanie polityczne.
Najwięcej pracy czeka z pewnością laburzystów, którzy mogą mieć problemy z wyłonieniem nowego charyzmatycznego lidera. Takim z pewnością nie był Miliband, który już przy okazji zeszłorocznej kampanii przed referendum niepodległościowym w Szkocji zaliczył szereg wpadek i był krytykowany nawet przez własnych kolegów partyjnych. Trzeba przy tym pamiętać, że Partia Pracy poniosła w tych wyborach kilka porażek, jak całkowita utrata poparcia w Szkocji czy przegrane pierwszoplanowych polityków (m.in. Eda Ballsa czy Douglasa Alexandra) - i to pomimo dosyć udanej kampanii, ukoronowanej dobrymi ocenami w debatach przedwyborczych.
Zdaniem prof. Thoma Brooksa z Uniwersytetu Durham nie jest to jednak największy kryzys tej partii w historii. „Nie zmienia to faktu, że wynik Partii Pracy jest bardzo słaby i odbudowanie się po tej porażce będzie wymagało wielkiego wysiłku. Nie zrzucałbym jednak całej winy na przywództwo partii; uważam, że ma ona znacznie poważniejsze problemy w swoich strukturach i z nimi będzie musiała się uporać” - mówi w rozmowie z PAP.
Według prof. Fieldhouse'a Partia Pracy nie potrafiła przekonać wyborców do swojej wizji rządów i zapłaciła za to wysoką cenę. „Pytanie o następcę Eda Milibanda z pewnością zdominuje doniesienia z obozu laburzystów na najbliższe tygodnie” - uważa.
Istotną kwestią jest również potencjalna współpraca Partii Pracy ze szkocką SNP, która była poważnie rozważana przed wyborami. Koalicji ze szkockimi nacjonalistami sprzeciwiał się jednak Miliband. SNP może w tej kadencji parlamentu stać się kluczem do stabilności rządu. Zdaniem Edwarda Fieldhouse'a Cameron nie będzie chciał dopuścić do zbytniego zbliżenia obu największych partii opozycyjnych i może zgodzić się na ustępstwa w kwestiach szkockich. „Problem pojawi się wówczas, gdy SNP zacznie ponownie mówić o referendum niepodległościowym, a to wydaje się nieuniknione, jeśli premier spełni swoje zapowiedzi dotyczące referendum w sprawie wystąpienia z UE” - podkreśla rozmówca PAP.
Z kolei według Brooksa SNP może nie być gotowa do uniesienia ciężaru, który nałożyli na nią szkoccy wyborcy. „Wielu z nowych parlamentarzystów SNP ma bardzo niewielkie doświadczenie polityczne, co zwiększa ryzyko wpadek. Poza tym do tej pory partia pozostawała poza wielką polityką, co teraz się zmieni, i musi być ona gotowa zmierzyć się z rosnącym zainteresowaniem zarówno opinii publicznej, jak i mediów” - przestrzega ekspert.
W jego opinii osobną sprawą jest porażka UKIP. „Partia Nigela Farage'a nie spełniła ogromnych oczekiwań, które sama przed sobą postawiła. Rezygnacja lidera sprawi, że formacja zapewne zniknie z czołówek gazet, ale nie znikną jej problemy z wizerunkiem publicznym, który od początku był największym problemem UKIP” - przewiduje prof. Brooks.
„Partia zapewne przetrwa, ale może nie mieć kolejnej szansy na zaistnienie w wyborach powszechnych. Większe szanse ma na pewno w wyborach lokalnych oraz przyszłych wyborach do europarlamentu. Nie ma jednak co ukrywać, że to Nigel Farage był motorem napędowym zainteresowania wokół UKIP i bez niego ono zdecydowanie przygaśnie” - dodaje ekspert z Uniwersytetu Manchesteru.
Po przeliczeniu głosów w 646 spośród 650 okręgów wyborczych Partia Konserwatywna uzyskała 327 mandatów (czyli o jeden więcej niż wynosi wymagana do rządzenia większość), Partia Pracy zdobyła 232 miejsca w Izbie Gmin, SNP ma ich 56, Liberalni Demokraci i północnoirlandzka Partia Demokratycznych Unionistów po osiem, a 15 przypadło innym partiom.
Z Londynu Marcin Szczepański (PAP)
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama