Kobieta, która we wtorek dotarła do szpitala jako ofiara porwania i przetrzymywania, podczas przesłuchania przyznała się do zmyślenia całej historii. Za fałszywe zeznania grożą jej zarzuty.
Chicagowskie media opisywały w ostatnich dniach historię o rzekomym zuchwałym porwaniu w chicagowskiej dzielnicy Lawndale. Ofiara - 39-letnia Veronica Fuentes zeznała przesłuchującym ją detektywom, że w sobotę 11 kwietnia ok. godz. 9 została porwana przez nieznajomego mężczyznę z przystanku autobusowego przy 2100 S. Pulaski Road. Napastnik miał uderzyć ją w głowę, a następnie zaciągnąć do pobliskiego pustostanu.
Według wstępnych zeznań Fuentes, mężczyzna zamknął ją w pokoju, zabrał jej telefon, zażądał też podania do niego hasła. Oprócz napastnika w domu przebywało rzekomo trzech innych mężczyzn. Kobieta miała być przetrzymywana wbrew jej woli przez trzy dni i pojona wodą z rozpuszczoną w niej niezidentyfikowaną substancją.
We wtorek wieczorem "porwana" 39-latka zgłosiła się do Mount Sinai Hospital, gdzie udzielono jej pomocy. Na ciele miała siniaki i zadrapania. Kobieta twierdziła, że udało jej się uciec wykorzystując moment, kiedy porywacze zostawili ją samą w opuszczonym domu.
Podczas przesłuchania jej historia stawała się coraz mniej spójna, a w końcu okazało się, że żadnego porwania nie było. Veronica Fuentes oprócz chwilowego zainteresowania mediów może liczyć na zainteresowanie prokuratury, która prawdopodobnie oskarży ją o składanie fałszywych zeznań.
Rzecznik policji nie ujawnił powodów sfingowania całej historii, policjanci próbują również ustalić pochodzenie lekkich obrażeń na jej ciele.
(gd)
Reklama