Rozmowa z aktorem Markiem Proboszem, odtwórcą roli rotmistrza Pileckiego
W 2005 roku aktor Marek Probosz zagrał główną rolę w spektaklu Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”. Od czasu światowej premiery w Los Angeles w 2006 roku Marek Probosz podróżuje z pokazami tego widowiska teatralnego po całym świecie, spotyka się z publicznością, bo jak mówi „jest wielkie zapotrzebowanie na bohaterów prawdziwych, którzy poprzez heroiczną, nadludzką postawę osiągnęli pełnię człowieczeństwa”.
Przyjechał pan do Chicago z filmem „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” już po raz drugi.
Marek Probosz: Tak, pierwszy raz film był wyświetlany w Chicago na Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce w 2006 roku. Odbyły się wtedy trzy pokazy i reakcja publiczności była bardzo entuzjastyczna. Teraz byłem w Kanadzie, gdzie pokazywaliśmy film w Ottawie i w Montrealu. Widzowie są zawsze bardzo poruszeni i wstrząśnięci historią tego ponadczasowego bohatera. „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” jest bardzo skromnym filmem. Projekt powstał w Telewizji Publicznej w dziale Teatru Telewizyjnego. Zaproponowano nam wpierw zaledwie 6 dni zdjęciowych! W końcu po wielu pertraktacjach udało się „wydębić” 10 dni na realizację tego już dziś kultowego dzieła. Przeszedłem wielką metamorfozę, wcielając się w tę rolę; Pilecki zrodził się w moim sercu. Jego historia wstrząsnęła mną do głębi. Zamknąłem się w czterech ścianach swojej kawalerki na Saskiej Kępie i prowadziłem życie samotnego mnicha, otoczony materiałami z Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) i kartkami scenariusza. Miałem przy sobie kopie oryginalnych listów Witolda Pileckiego, jego wiersze, fotografie, szkice, obrazy. Przenikaliśmy się nawzajem, aż w końcu zrośliśmy się w jedną postać. Konsultant z IPN powiedział Ryszardowi Bugajskiemu, że nie znajdzie nikogo, kto mógłby stać się Pileckim. I jak mnie zobaczył na planie w tej roli, zapytał: „Skąd ty go wytrzasnąłeś?!”. Bugajski odpowiedział: „Jak to skąd? Z Hollywood! Tam mają wszystko!”.
Wyjechał pan na stałe z Polski pod koniec lat 80., kiedy był pan aktorem pokolenia, u szczytu sławy. W 1983 r. ukończył pan łódzką Szkołę Filmową, a w 1993 – wydział reżyserii filmowej w American Film Institute w Los Angeles. Od 10 lat jest pan profesorem aktorstwa filmowego i teatralnego na University of California (UCLA).
– Decyzja o emigracji z Polski przyszła nagle i nieoczekiwanie. Byłem na zdjęciach filmowych w Hamburgu, wtedy w Niemczech Zachodnich, i tam spotkałem dyrektora artystycznego American Cinemateque Gary’ego Esserta, który zaprosił mnie na 3-tygodniowe spotkania filmowców w Hollywood. Byłem wtedy rozrywany, zajęty na dwa lata do przodu, grałem tylko główne role. Akurat z Tomaszem Stańko grałem w monodramie „Romanca na skrzydłówkę” na Scenie Młodych w Pałacu Kultury i mieliśmy jechać w trasę po Europie. Reżyserowałem „Salome” Oscara Wilde’a (najlepszą sztukę w Czechosłowacji w 86 roku), miałem reżyserować operę na podstawie „Przemian” Franza Kafki. Moje filmy wygrywały nagrody na festiwalach filmowych w Cannes, San Sebastian, Karlowych Warach. Musiałem podjąć bardzo trudną decyzję, porzucić wszystko i zaczynać życie od zera, był to rodzaj artystycznego samobójstwa. Wybrałem jednak wolność, bez której nie potrafię egzystować. Wylądowałem w Los Angeles, gdzie nabrałem dystansu do życia i uprawianego zawodu. Wziąłem przyśpieszony kurs angielskiego na UCLA, bo prawie nie znałem języka, a w pewnym momencie poprosiłem mojego profesora o radę. Zapytał: „A co jest dla ciebie najważniejsze?”. Odpowiedziałem: „Miłość i wolność”. On na to: „Miłość znajdziesz, a wolność w Polsce masz?”. „Nie”. „No to sam sobie odpowiedziałeś”. Wróciłem do mieszkania w Hollywood i podjąłem decyzję, że nie wracam do Polski, wybieram wolność! To było jak skok Kordiana ze szczytu Mount Blanc, w sam środek oceanu z wygłodniałymi rekinami. Walka o śmieć lub życie. Góralska krew i hart ducha przodków przyszły mi z pomocą, a potem znalazłem i miłość. Dziś jestem człowiekiem renesansu, uprawiam wiele zawodów. Piszę scenariusze, książki, reżyseruję w kinie, w teatrze, gram po obu stronach oceanu, jestem profesorem w jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. Życie mi się ułożyło. Wróciłem do Polski po upadku muru berlińskiego w 1990 roku i od razu zagrałem parę ról w filmie i w teatrze, telewizja nakręciła o mnie dwa filmy dokumentalne. I wtedy przyszedł telegram wzywający mnie do powrotu do USA po odbiór zielonej karty. Życie pisze swój własny scenariusz.
Dlaczego pana zdaniem postać Witolda Pileckiego budzi tak żywe zainteresowanie?
– Publiczność próbuje zrozumieć geniusz prawdziwego bohatera. Ludzie porównują go po pokazach do Spartakusa, Mandeli, Gandhiego, Jezusa. Pilecki czytał książkę „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis i w Auschwitz, i w więzieniu na Rakowieckiej, ta książka pozwoliła mu wytrwać. Nasz ochotnik do Auschwitz to niespotykana postać. Ci, którzy mieli okazję się z nim zetknąć, powtarzają, że nigdy więcej nie spotkali tak krystalicznego człowieka. Zebrał w sobie najlepsze cechy człowieczeństwa i do końca niezłomnie kontynuował swoją walkę przeciwko totalitarnym reżimom faszyzmu i sowietyzmu. Żona rotmistrza dopiero pół roku po egzekucji dowiedziała się o śmierci męża. Szantażowano ją, żeby się z nim pośmiertnie rozwiodła. Po przewrocie ona pierwsza starała się o jego rehabilitację i udało się jej to osiągnąć w 1990 roku.
Rotmistrz Witold Pilecki był żołnierzem Armii Krajowej, który na ochotnika dał się wywieźć do obozu zagłady KL Auschwitz w Oświęcimiu, żeby zorganizować tam ruch oporu. Po ucieczce z obozu napisał „Raporty Pileckiego”, które w Polsce zostały wydane dopiero w 2000 roku. Po wojnie Pilecki wrócił do okupowanej przez Sowietów ojczyzny, gdzie założył podziemną organizację „NIE”. Po roku został aresztowany i przetrzymywany w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej, gdzie był torturowany i po procesie pokazowym zastrzelony strzałem w tył głowy w 1948 roku. W czasie ostatniego widzenia z żoną powiedział: „Wykończyli mnie Marysiu, Oświęcim to była igraszka…”. Został rehabilitowany pośmiertnie w 1990 roku."
Trudno sobie wyobrazić, jak Pilecki mógł się czuć po tym, jak uciekł z obozu w Oświęcimiu i zobaczył, że jego poświęcenie poszło na marne.
– To była bardzo bolesna próba. Podjął decyzję o ucieczce z obozu w Auschwitz po dwóch latach i 7 miesiącach katorgi, udało się, i nawet po drugiej stronie kolczastych drutów nadal próbował zorganizować wyzwolenie tego „piekła na ziemi”. Nie znalazł jednak wsparcia wśród swoich przełożonych, oni czekali na zgodę aliantów. Nic jednak nie zrobiono, nawet nie zbombardowano torów transportujących codziennie tysiące nowych więźniów na zagładę. To było dla niego wielkie rozczarowanie. Jan Karski również przekazywał wiadomości na Zachód bez odzewu. Raporty Pileckiego były znacznie wcześniej dostarczone do Warszawy i Londynu. Pilecki nawet zmontował radio w swoim obozowym podziemiu, za pomocą którego przekazywał w „wolny świat” codzienne informacje o horrorze, który się dział w KL Auschwitz.
Jego późniejsze losy są jeszcze bardziej tragiczne. Udało mu się przetrwać rządy hitlerowskich Niemiec, ale nie stalinowskiej Polski.
– Nie mieściło mu się w głowie, że polski oficer mógł reprezentować tak potworne zło. Cierpienie było tym większe, że widział na mundurach swoich katów polskiego orła. Wielu zaprzedało się Sowietom, komfortowi życia. Generał Anders proponował we Włoszech Pileckiemu współpracę przy tworzeniu niezależnego rządu polskiego na obczyźnie. Pilecki wrócił jednak z Zachodu do Polski, nie spoczął, dopóki jego ojczyzna nie była wolna. Wiedział, że powrót do okupowanej przez Sowietów Polski był misją samobójczą, ale zaprzysiągł wierność ojczyźnie i nie spoczął do końca. Jego ciało po zamordowaniu prawdopodobnie spalono w kotle na Rakowieckiej, jednak jak mityczny Feniks powstał z prochów. Zamordowano ciało, ale nie ducha. Pilecki przetrwał, jest nieśmiertelny. Pilecki żyje!
Jak doszło do tego, że to właśnie pan zagrał Witolda Pileckiego?
– Ryszard Bugajski napisał projekt o rotmistrzu Witoldzie Pileckim na emigracji w Kanadzie, gdzie zmuszony był przebywać po wyreżyserowaniu słynnego antykomunistycznego filmu „Przesłuchanie”. Wrócił do Polski, żeby nakręcić film „Gracze”, o pierwszych wyborach demokratycznych w Polsce po przewrocie. Zadzwonił do mnie, proponując mi główną rolę szefa kampanii wyborczej Wałęsy. Przyleciałem z opóźnieniem i zagrałem szefa kampanii wyborczej Tadeusza Mazowieckiego. Po tej współpracy Ryszard chciał kontynuować naszą artystyczną wymianę i prowadziliśmy wiele ciekawych rozmów, co zaowocowało w 2005 roku rolą Pileckiego. Któregoś dnia o poranku przeczytałem w Los Angeles od niego maila: „Znalazłem dla ciebie idealną rolę. Mam nadzieję, że nie odmówisz”. W roli Pileckiego moją uwagę zwróciła przede wszystkim krystaliczność ducha bohatera, jego niezłomność, skromność, patriotyzm, szlachetność, altruizm i uniwersalny heroizm. Ponadczasowy, rasowy czy religijny. To nie była moja pierwsza rola historyczna – wcześniej zagrałem Romana Polańskiego w amerykańskim filmie „Helter Skelter” Johna Graya. Zagrałem również w ostatnim filmie Bugajskiego „Układ zamknięty”, ale Pilecki pozostał chyba moim największym aktorskim wyzwaniem. Wciąż żyje we mnie i nigdy mnie nie opuszcza, stałem się jego ambasadorem. Głoszę jego ideały, które i mnie dodają skrzydeł. Od 10 lat od premiery filmu podróżuję z Pileckim przez świat i widzę, jak porusza serca innych narodów. Tak jak pisarz czasami jedną książką przechodzi do historii literatury, tak czasami aktorowi wystarczy jedna rola do nieśmiertelności. Myślę, że Pilecki może stać się moją życiową rolą.
Rozmawiała Anna Draniewicz
Wieczór z aktorem
Aktor, reżyser, wykładowca, postać wyjątkowa w przestrzeni polskiej sztuki filmowej - Marek Probosz był gościem Konsulatu Generalnego RP w Chicago. Odtwórca roli rotmistrza Pileckiego z chęcią odpowiadał na pytania polonijnych dziennikarzy. Znalazło się też miejsce na prywatne przemyślenia aktora o granej przez niego postaci i implikacjach związanych z przeniesieniem charakteru osoby Pileckiego do życia współczesnego. Probosz szczególną uwagę zwrócił na czas jego pierwszego spotkania z postacią Pileckiego, żyjącymi członkami rodziny i wizytę w Oświęcimiu, odwołując się w ten sposób do podróży ścieżkami rotmistrza, obecnie pośmiertnie mianowanego na pułkownika.
Film zrealizowany w roku 2006 prezentowany jest w różnych środowiskach. Wśród wyjątkowych projekcji na uwagę zasługuje ta z USA dla prezydenta Busha i jego administracji. W Chicago prezentacje odbyły się w Muzeum Holocaustu w Skokie, parafii św. Ferdynanda, Muzeum Polskim w Ameryce oraz na Uniwersytecie Loyola. Za każdym razem po pokazie odbywała się bardzo żywa dyskusja z Markiem Proboszem dotycząca jego roli w filmie, a także historii Polski.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Lachowski