Pięć medali - na taki dorobek liczy dział szkolenia PZLA w rozpoczynających się w czwartek halowych mistrzostwach Europy. Do Pragi uda się najliczniejsza w historii - 45-osobowa - reprezentacja biało-czerwonych. Większą wystawią jedynie gospodarze.
- W tym sezonie halowym widać wyraźny progres naszych zawodników. To na pewno wynika też z tego, że powstały dwie bardzo profesjonalne i piękne hale - w Spale i Toruniu - powiedział prezes związku Jerzy Skucha.
Emocje w stolicy Czech rozpoczną się w czwartek od eliminacji pchnięcia kulą i skoku w dal. Tym razem w pierwszej z tych dwóch konkurencji zabraknie dwukrotnego mistrza olimpijskiego Tomasza Majewskiego (AZS AWF Warszawa), który jest po operacji kręgosłupa i odpuścił sezon halowy.
Będzie za to trzech innych Polaków, w tym znakomity junior Konrad Bukowiecki (PKS Gwardia Szczytno), który powoli wdziera się do seniorskiej kadry. Wydaje się jednak, że faworytem jest Niemiec David Storl, który wprawdzie też jest po zabiegu, ale on nawet w nie najwyższej formie ma spore szanse na złoto.
Biało-czerwoni szansę na pierwszy medal mają w sobotę, kiedy rozpocznie się finał skoku wzwyż kobiet. Kamila Lićwinko (Podlasie Białystok) legitymuje się najlepszym w tym roku wynikiem na świecie - 2,02. Od 21 lutego to także absolutny rekord Polski.
- Najbardziej jednak cieszy, że moja forma się ustabilizowała. Najgorszy konkurs kończyłam na 1,95, a to i tak bardzo wysoko. Czy jestem w stanie osiągnąć jeszcze lepszy rezultat? Myślę, że tak, ale imprezy mistrzowskie to coś całkowicie innego niż mityngi. Tu walczy się o medale, dlatego zupełnie inaczej podchodzi się do rywalizacji - zaznaczyła.
Najgroźniejszą rywalką może okazać się... rodaczka. Justyna Kasprzycka (AZS AWF Wrocław) jest w stanie nawiązać walkę, ale groźne mogą być także Rosjanka Maria Kuczina czy Hiszpanka Ruth Beitia.
Polscy kibice powinni mieć też po konkursie skoku o tyczce mężczyzn. Piotr Lisek (OSOT Szczecin) w sobotę poprawił halowy rekord kraju - 5,90 i ma apetyt na więcej. Wprawdzie faworytem pozostaje rekordzista świata Francuz Renaud Lavillenie, ale to na tyle loteryjna konkurencja, że wszystko może się wydarzyć.
- Nawet takiego zawodnika, jak Renaud można trochę podrażnić. Najważniejsze jest zaliczać kolejne wysokości w pierwszych próbach, wtedy rywale będą musieli kombinować. Skok o tyczce to także taktyczna rozgrywka - podkreślił trener Liska Wiaczesław Kaliniczenko.
Prezes Skucha marzy nawet o dwóch medalach w tej konkurencji.
- Na pewno tu trudno będzie o złoto, ale za to mamy dwóch młodych, ambitnych zawodników - oprócz Liska jest też Robert Sobera, który również może stanąć na podium - zauważył.
"Polskie" mogą być także biegi na 800 m. Wprawdzie nie będzie z powodu choroby lidera europejskich list Adama Kszczota (RKS Łódź), ale za to szanse na złoto ma Marcin Lewandowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz SL). Wśród kobiet o podium powinny powalczyć Joanna Jóźwik (AZS AWF Warszawa) i Angelika Cichocka (ULKS Talex Borzytuchom), choć najszybsza w tym sezonie jest Brytyjka Jenny Meadows - 1.59,21.
- Jak stajemy na starcie wszystkie jesteśmy równe i dlatego zamierzam walczyć - zapowiedziała Jóźwik.
Nadzieje wiązane są także ze sztafetą 4x400 m mężczyzn. To konkurencja, która zakończy rywalizację w Pradze. Również indywidualnie błysnąć może Karol Zalewski (AZS UWM Olsztyn). Na stadionie specjalizuje się w biegu na 200 m, ale robi szybkie postępy na dwa razy dłuższym dystansie.
- Wszystko jest możliwe - zapewnił.
Prezes PZLA liczy na powrót do Polski z pięcioma medalami.
- To byłby duży sukces. Szans jest więcej, ale wiadomo, że trzeba je podzielić na dwa - podsumował Skucha.
(PAP)
Reklama