Sobiesław Zasada, rajdowy mistrz Europy (1966, 1967, 1971) i 11-krotny mistrz kraju otrzymał wyróżnienie w 48. Konkursie Fair Play PKOl w kategorii "Kariera sportowa i godne życie po jej zakończeniu". - Uprawiałem sport w innych czasach - powiedział laureat.
- Każde wyróżnienie jest bardzo sympatyczne i przyjemne. Muszę powiedzieć, że to dziś niewyobrażalne, w jakich czasach uprawiałem sport. Bo przecież automobilizm był nielubiany. Co innego piłka nożna, boks czy inne dyscypliny. W czasach sekretarza Gomułki nie było atmosfery dla rajdów samochodowych. Dlatego uważam za swoje największe osiągnięcie, że w tym czasie, kiedy byłem nieuznawany, uważany za zawodnika z kraju nic nie znaczącego, zza żelaznej kurtyny, stało się sensacją, że ktoś z naszego obozu wyszedł, był kierowcą fabrycznym, odnosił sukcesy. Z tego mam największą satysfakcję - powiedział po poniedziałkowej uroczystości w Warszawie 85-letni Zasada.
Sport samochodowy uprawiał od 1952 roku. W dorobku ma także m.in. trzy srebrne medale mistrzostw Europy kierowców (1968, 1969, 1972), zwycięstwa w 148 rajdach. Uczestniczył w największych imprezach na świecie: Londyn - Sydney, Londyn - Meksyk, Vuelta del America del Sur, Gran Premio Argentino, Safari, Monte Carlo, Acropolis. Był kierowcą fabrycznym takich marek jak Steyr Puch (3 lata), Porsche (5), BMW (2) i Mercedes Benz (3).
Za najtrudniej wywalczony sukces uważa wygraną w rajdzie Gran Premio de Argentina w 1967 roku.
- Miał długość ponad czterech tysięcy kilometrów, na trasach dzisiejszego Dakaru. To był niezwykle trudny wyścig. Etapy liczyły powyżej 800 kilometrów. W tym czasie był to najbardziej prestiżowy rajd–wyścig na świecie. Radość bardzo licznej miejscowej Polonii i duma z naszego niewyobrażalnego sukcesu była ogromna. Moim pilotem był doskonały mechanik i mistrz Polski Jerzy Dobrzański. A opiekę nad nami przejął pięciokrotny mistrz świata Formuły 1 Argentyńczyk Manuel Fangio. Automobilizm i piłkę nożną mieszkańcy tego kraju kochają nad życie - przyznał.
Sportową karierę Sobiesław Zasada, urodzony 27 stycznia 1930 roku, rozpoczynał jednak od lekkoatletyki i tenisa stołowego. W tej pierwszej dyscyplinie był członkiem kadry narodowej w latach 1949-1951.
- Ostatnio wpadła mi w ręce moja mistrzowska odznaka lekkoatletyczna. Specjalizowałem się w rzucie oszczepem i pięcioboju, w skład którego wchodziły rywalizacja w biegach na 200 i 1500 metrów, w skoku w dal oraz w rzucie oszczepem i dyskiem. Pierwsze sukcesy odniosłem jednak w tenisie stołowym, byłem nawet wicemistrzem Polski juniorów. Tworzyłem harcerską drużynę sportową, właśnie w tej dyscyplinie - przypomniał.
Kontuzja przerwała jednak jego aktywność w tych sportach. Po jej wyleczeniu niedoszły rywal Janusza Sidły skierował się ku sportom motorowym.
- Odniosłem ją na nartach, zjeżdżając z Kasprowego na trasie FIS 2. Bardzo poważnie złamałem nogę, groziła mi nawet amputacja. Tenisem stołowym i lekkoatletyką interesuję się do dziś. Pamiętam, w końcu lat 60. poszliśmy z żoną Ewą na zawody lekkoatletyczne w Krakowie, a na drabince sędziowskiej, proszę mi wierzyć, te same twarze co dawniej. Miłość do lekkiej atletyki została im - podobnie jak mnie - na całe życie - podkreślił.
Znakomity sportowiec i równie świetny biznesmem, w trakcie kariery kierował się zawsze zasadami fair play. Dzisiaj nie jest to powszechne zjawisko.
- Są jednak zawodnicy, którzy przestrzegają fair play, czego i dzisiaj mieliśmy dobitne przykłady. No cóż, sport w latach 70. wszedł na drogę zawodowstwa. Kiedyś było nie do wyobrażenia, żeby ktoś startował na olimpiadze, będąc zawodowcem. Sportowcy byli amatorami. Nie można było otrzymywać pieniędzy. Były przypadki, że za głupstwa, 200-300 dolarów, zawodnika odsyłano do domu. Teraz sport jest zupełnie inny - to jest po prostu zawód. Fair play stale powinno być ważne, także w zawodowstwie. Czystość sportu to wartość nadrzędna - powiedział.
W sportach samochodowych uwagę kibiców w kraju przyciąga dziś Robert Kubica, związany z Krakowem jak mistrz Zasada.
- Kubica jest doskonałym kierowcą. Życzę mu jak najlepiej. Jednak jeździ chyba zbyt odważnie. W tych rajdach, w których ja brałem udział, taka jazda skończyłaby się tragicznie. W Grand Premio de Argentina było pięć wypadków śmiertelnych. Teraz jest ich mniej, bo samochody posiadają lepsze zabezpieczenia. W Formule 1 nie było ich już od dawna. Boję się jednak o Kubicę, żeby mu się coś nie stało. Powinien jeździć jednak bardziej ostrożnie. Mnie też zdarzyło się dachowanie. Musi wiedzieć, że meta rajdu jest na mecie, a nie na odcinkach specjalnych. Z tego założenia trzeba wychodzić - zakończył Zasada.
(PAP)
Reklama