Wojciech (Voytek) Putz jest pełen energii, entuzjazmu i wiary w sukces. Postawił sobie za cel stworzyć w Chicago Ogród Chopina. Pomysł uważano za zwariowany. – Aż do tego lata, kiedy uzyskaliśmy zgodę władz miejskich na lokalizację w Parku Granta, bardzo prestiżowym i widocznym miejscu, do którego zjeżdżają się mieszkańcy Chicago i miliony turystów – mówi pomysłodawca projektu, który widzi w nim ogromną szansę promocji polskiej kultury.
Wojciech urodził się w Warszawie na Tamce. – Tata walczył w powstaniu, a wszyscy sąsiedzi mieli doświadczenia wojenne. Rosłem w takim środowisku – mówi i kontynuuje z uśmiechem. – Do szkoły miałem pod górkę; to było liceum przy Świętokrzyskiej. Ukończyłem je z oceną zadowalającą. No cóż, trójka to przeciętny wynik dla chłopaka z Powiśla. Z zachowania zawsze miałem oceny… nie najwyższe.
Jednak w dyscyplinie pomogło zainteresowanie żeglarstwem. Do dziś bez niechęci wspomina czyszczenie specjalnie wrzucanych do morza grubych łańcuchów i nawet skrobanie klozetów szczoteczką do zębów podczas kursu na sternika w Jastarni. – To było dobre, bo dyscyplina takim młodym jest potrzebna – przyznaje po latach.
– Był to okres marzeń o motoryzacji, więc poszedłem na Politechnikę Warszawską, Wydział Samochodów i Maszyn Roboczych. Otworzył mi się świat – w czasie wakacji podróżowałem po Europie Zachodniej – opowiada o czasach młodości. Nie zapomni, jak w1968 roku uczestniczył w kilkudniowym strajku na Politechnice. Wspomina gmach otoczony kordonami milicji, jedzenie przerzucane z zewnątrz przez parkan, podniosłe nastroje, przepychanki z milicjantami. Dwóch z nich studenci wciągnęli, rozebrali do kalesonów i wypuścili. A na fortepianie w głównej auli przez cały czas grano Chopina...
Podróżował po świecie. Zawsze fascynowała go Ameryka, ale nie było możliwości wyjazdu. Udało się to dzięki Elżbiecie – jego żonie, anglistce. – Poza regularną pracą jako nauczycielka oprowadzała wycieczki po Warszawie. Poznała Amerykanów, którzy zaprosili ją do siebie. Jak się dowiedzieli, że jestem inżynierem, okazało się, że potrzebują takiego specjalisty – tłumaczy. Przyjechał na wizę pracowniczą i zostali oboje. Urodziły się dwie córki, teraz już dorosłe. Margaretka, specjalistka od zarządzania, mieszka w Chicago, a Kasia jest lekarzem w San Francisco.
Zawsze miał ponadprzeciętne ambicje, chciał coś tworzyć. Wymyślił sobie i założył na początku lat 90. ciekawą, atrakcyjną firmę. Był biznesmenem, ale jednocześnie przedstawicielem na Polskę firm amerykańskich, które tam działały. Otworzył rynek na produkty chemii motoryzacyjnej praktycznie w całej Europie Wschodniej. – Kapitalizm się tam rodził, nikt nie wiedział dokładnie co to jest, a ja miałem 10 lat doświadczenia w Ameryce. Potem znalazłem wspólnika, który przejął dystrybucję w Polsce.
Jeździł często do Polski. Odpoczywał, chodząc do Łazienek. Słuchał koncertów pod pomnikiem Chopina. Widział, jak przybywa cudzoziemców – Japończyków, Francuzów… Nurtowało go to, że w Ameryce mało kto wie o Chopinie.
W końcu lat 90. zaczął myśleć, co można zrobić. Bo Chopin był dla niego ważny. – Nawet ślub braliśmy w kościele św. Krzyża, gdzie jest serce Chopina. I na ślubie też nam Chopina grano – wspomina.
Kiedy zaczęło się zbliżać 200-lecie urodzin kompozytora, zaczęto przebudowywać Zamek Ostrogskich na Tamce na wspaniałe, piękne muzeum Fryderyka Chopina. Wojciech obserwował to z bliska, bo miał wciąż bazę u mamy na Tamce.
Pomysł postawienia repliki pomnika w Chicago skrystalizował się w latach 2007–2008. – W 2009 r. założyłem niedochodową fundację. Chicago Chopin Foundation dawała mi legitymację do działania. Następnie trzeba było walczyć o status fundacji charytatywnej. To znaczyło, że jest kontrolowana przez IRS, ale ma specyficzne i istotne przywileje. Ponieważ miałem firmę, znałem wszystkie zagadnienia formalne, wiedziałem, jak to zrobić. Miałem nadzieję, że Polonia się do tego zapali.
Od tamtego czasu stworzenie Ogrodu Chopina, „gdzie kwiatami będzie muzyka”, stało się głównym celem jego działania. Wziął – jak mówi – coś w rodzaju wczesnej emerytury, zamknął firmę i zajął się tylko tym. – Chcę coś zrobić dla kultury. Zawsze mnie to bolało, że polska kultura nie jest tu postrzegana tak, jak powinna. Wciąż funkcjonują niedobre stereotypy.
Nikt nie wierzył w powodzenie projektu, do czasu uzyskania zgody władz miejskich. – Trafiliśmy do organizacji Grant Park Conservancy. Jej prezes, Bob O’Neill, to prawdziwy pasjonat; większość tego, co się dzieje w Parku Granta, to jego zasługa. Na pierwszym spotkaniu w ratuszu, kiedy usłyszał o tym pomyśle, oczy mu się zaiskrzyły: "Czegoś takiego szukamy! To świetne uzupełnienie parku”.
Projekt przeszedł przez wiele miejskich komisji. Wprowadzano różne zmiany, padały nowe argumenty, były nowe spotkania, nowe dyskusje. To był pracowity i ciężki okres.
Teraz celem jest gromadzenie pieniędzy. Strona techniczna jest już dopięta, projekt złożony, miejsce wyznaczone. Odlewnia w Gliwicach potrzebuje 100–120 tys. dol. zadatku, aby się zabrać do pracy.
– Nie robiłem kampanii zbierania pieniędzy przed uzyskaniem zgody na lokalizację. Teraz musimy to nagłośnić. To dla Polonii wielka szansa pokazania, że przyjechaliśmy nie tylko zarobić pieniądze, ale i podzielić się naszą kulturą.
Krystyna Cygielska
[email protected]
Zdjęcie główne: Tak będzie wyglądał Ogród Chopina, kiedy stanie w nim pomnik kompozytora fot.Ridgeland Associates, Inc.