Z amerykańskich kościołów ewangelikańskich wyłonili się chrześcijańscy syjoniści. Ich lojalność wobec Izraela zdecydowanie przewyższa lojalność katolików wobec Watykanu i świadczy o braku lojalności wobec własnego kraju. Widzą w Żydach naród wybrany i są im wdzięczni za stworzenie podstaw wiary chrześcijańskiej. W trosce o Izrael torpedują politykę własnego rządu. Czy ewangelikanów nie obowiązuje zasada rozdziału państwa i Kościoła?
W ubiegłą niedzielę grupa ewangelikańskich kaznodziei wróciła z kilkudniowej wizyty w państwie żydowskim. Tamtejszych liderów politycznych zapewniono o dozgonnym oddaniu, co przekłada się na wywieranie nacisków na rząd USA o zwiększenie pomocy militarnej dla Izraela. Nie byłoby w tym nic złego, bo przecież każdy może kierować uczucia gdzie chce, gdyby swoim postępowaniem nie umacniali izraelskiego rządu w bezkarności i nie krzyżowali planów administracji USA, która dąży do obiektywnego traktowania obu stron konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Najbardziej w realizacji tej strategii szkodzi chrześcijańska prawica skupiona w Christian United for Israel (chrześcijanie zjednoczeni na rzecz Izraela, CUFI), powołana do życia 8 lat temu przez Johna Hagee, pastora megakościoła w Teksasie.
Organizacja skupia 1,8 mln członków, piętnastokrotnie więcej niż liczy proizraelskie lobby Amerykańsko-Izraelski Komitet Akcji Publicznej (AIPAC). Urządza 40 proizraelskich imprez miesięcznie, działa na terenie 300 uczelni. Na dorocznych spotkaniach na szczycie w Waszyngtonie pięćdziesiąt stanów reprezentuje 4800 delegatów. Uczestniczą w nich ważne osobistości, tak samo jak na zjazdach AIPAC.
Ręka w rękę z Netanjahu
Ze względu na konflikt z Palestyńczykami na tegorocznym szczycie CUFI premier Benjamin Netanjahu wystąpił za pośrednictwem wideo. Osobiście przybył ambasador Izraela w USA Ron Dermer, pięciu senatorów, były dyrektor CIA James Woolsey, kilku członków izraelskich sił zbrojnych, prawicowi komentatorzy Charles Krauthammer, Dennis Prager i William Kristol i szereg innych osobistości. Radzono nie tylko nad sposobem unieszkodliwienia palestyńskiego Hamasu, lecz również nad rozmowami w sprawie irańskiego programu nuklearnego. CUFI nie wierzy, że Iran chce spożytkować energię nuklearną w celach pokojowych. Domaga się całkowitego zniszczenia zakładów nuklearnych, a nawet pozbawienia tego państwa wiedzy o budowie bomby nuklearnej. A to byłoby możliwe tylko poprzez zastosowanie rad senatora Johna McCaina, który zaleca zbombardowanie Iranu.
I właśnie w tym samym kierunku zmierzają obecnie działania CUFI i jej izraelskich podopiecznych, a zarazem zleceniodawców. Tym bardziej intensywne, że Netanjahu za pośrednictwem neokonserwatystów i chrześcijańskich syjonistów bezskutecznie usiłował namówić George’a W. Busha do zbombardowania nuklearnych zakładów irańskich. Próbuje dalej, tym razem z pomocą chrześcijańskich syjonistów z USA.
Działania CUFI są pilnie obserwowane przez Palestyńczyków i Iran, gdzie rodzą się podejrzenia, że administracja Obamy udaje, iż dąży do zawarcia porozumień, a w rzeczywistości i tak wykona polecenia Izraela.
Wszystko dla wybranego ludu
Zaraz po zakończeniu obrad w Waszyngtonie delegaci zjazdu rozeszli się po Kapitolu, by przekonywać ustawodawców o potrzebie obrony Izraela za wszelką cenę. Wkrótce też do Izraela wyjechała grupa ewangelikańskich liderów. Ruch chrześcijańskich syjonistów reprezentowali m.in.: Ann Graham Lotz, córka słynnego ewangelisty Billa Grahama (poza żarliwymi kazaniami zasłynął również z tego, że poza własną żoną nigdy nie dotknął żadnej kobiety, nawet przy powitaniu), prezes organizacji chrześcijańskich konserwatystów (Family Research Council, FRC) Tony Perkins i Richard Land, prezydent seminarium ewangelikańskiego Southern Evangelical Seminary w Matthews w Karolinie Północnej.
Graham Lotz modli się, by niebiosa wzięły w obronę wybrany naród i usunęły nieprzyjaciół hamujących rozrost Izraela na wszystkie obszary z czasów biblijnych. „Dobra chrześcijanka”, za jaką się ma, nie zastanawia się wcale, że jest to równoznaczne z wypędzeniem, a nawet śmiercią zamieszkujących je ludzi.
Perkins jest bardziej praktyczny. Podaje dwa główne powody poparcia dla Izraela. Po pierwsze dziękuje Żydom za wiarę i instrukcje w Piśmie Świętym, które każą się modlić o pokój w Jerozolimie i przyrzekają, że za błogosławienie Izraela sami będą błogosławieni. Po drugie podkreśla, że w interesie bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych leży poparcie dla Izraela. Ostrzega, że osłabienie zaangażowania byłoby równoznaczne z aktem wrogości wobec państwa żydowskiego i doprowadziłoby do zrujnowania witalnych interesów USA. Bezsprzecznie sojusznik na Bliskim Wschodzie jest cennym, choć bardzo kosztownym nabytkiem. Problem w tym, że Izrael rzadko kiedy liczy się z opinią Stanów Zjednoczonych i nawet w czasie negocjacji pokojowych zapowiada budowę nowych osiedli na ziemiach palestyńskich, torpedując drobne posunięcia w stronę pokoju.
Jacy Palestyńczycy?
W czasie pobytu w Ziemi Świętej spośród żarliwie wierzących członków CUFI nikt nie poruszał przyczyn zaczepek Hamasu, nikt nie interesował się Palestyńczykami stłoczonymi na małym kawałku ziemi, odciętymi od świata i pozbawionymi środków do życia. Nikt nawet o nich nie wspomniał, tak jakby w Gazie nie żyli Palestyńczycy, lecz jakieś zbrodnicze plemię zwane Hamasem. Wszyscy, tak jak ich wódz John Hagee, wyrazili bezgraniczne poparcie dla Izraela.
Nie dostrzegli ponad dwóch tysięcy zabitych Palestyńczyków, widzieli tylko okrutny Hamas i jego rakiety, od których zginęło 60 izraelskich żołnierzy i trzech cywilów.
Dla Johna Hugee, Ann Graham Lotz, Toniego Perkinsa, Richarda Landa nie ma znaczenia, że podłożem konfliktu jest systematyczne usuwanie Palestyńczyków z ich ziem i budowanie na ich miejscu osiedli żydowskich. Uważają bowiem, że są to ziemie nadane Żydom przez Boga. A że wbrew naukom Chrystusa giną ludzie, to również nie ma znaczenia, bo przecież Jahwe ze Starego Testamentu nie tylko zezwalał, lecz nakazywał niszczenie ludów mieszkających na ziemiach, na których „naród wybrany” miał stworzyć własny kraj.
Miliony dla Izraela to również nasze pieniądze
CUFI wysyła do Izraela miliony dolarów. Pieniądze idą na cele pożyteczne i te, których nie wspieramy, jak osiedla. Jeśli Kościół nie płaci podatków, a wtrąca się do polityki, wysyłając obcemu państwu pieniądze, które to państwo spożytkuje niezgodnie z międzynarodowymi umowami, to ów Kościół powinien zrezygnować z przywilejów przysługujących organizacjom religijnym i przerodzić się w instytucję polityczną. A przede wszystkim ze zwolnień podatkowych nie powinny korzystać organizacje sabotujące własny rząd.
Elżbieta Glinka
Poglądy wyrażone w materiale są poglądami autora i nie zawsze w pełni są zgodne ze stanowiskiem reprezentowanym przez redakcję
Zdjęcie: Czołgi izraelskie na granicy z Gazą fot.Jim Hollander/EPA