Władysław Dyniewicz (1843–1928) to jeden z pierwszych polskich osadników w Chicago, założyciel tygodnika „Gazeta Polska”, pierwszej polskiej gazety w mieście. Znany jako wydawca, który masowo przedrukowywał polskie książki i spopularyzował w ten sposób literaturę polską wśród rodaków, którzy opuścili kraj rodzinny. Liczbę książek i broszur wydanych przez niego szacuje się na około cztery miliony. Biblioteka MPA posiada wiele książek wydanych przez Dyniewicza, a także kilkanaście pozycji jego autorstwa.
Dzięki darowiźnie jego praprawnuczki Mary Grieco Lee muzeum posiada 60 fotografii, trzy albumy rodzinne, dwa modlitewniki i zapiski wspomnieniowe Marii Dyniewicz Kuflewski, córki Władysława. Ten krótki, pięciostronicowy dokument, napisany w 1943 roku, zatytułowany „John DeVoe” (pseudonim Dyniewicza) opisuje życie Władysława od chwili, gdy przybył do Ameryki w 1866 roku aż do jego śmierci w 1928. Rozpoczyna się w następujący sposób: „Jan DeVoe był sympatycznym facetem. Pracował fizycznie w zakładzie maszyn, a jego myśli zawsze krążyły wokół wolności swojego kraju. W ojczyźnie nie wiodło się najlepiej i dlatego zostawił młodą żonę Albertynę w domu jej ojca i popłynął do Ameryki…”.
Dalsza opowieść to opis podróży z Nowego Jorku do Chicago, gdzie pracował początkowo w firmie McCormick Harvesting Machine Co., a później w firmie Northwestern Railroad, gdzie produkował części do maszyn. Kiedy zaoszczędził wystarczająco dużo pieniędzy, zbudował pierwszy dom (1867) i sprowadził żonę z 8-miesięcznym synkiem Kazimierzem. Władysław i Albertyna mieli dziesięcioro dzieci, dwoje zmarło we wczesnym dzieciństwie. Jedna z książek modlitewnych podarowanych muzeum zawiera odręcznie zanotowane na pierwszej pustej stronie imiona i daty urodzin dzieci, w kilku przypadkach również godzinę ich narodzin.
Władysław był jednym z organizatorów parafii Świętej Trójcy. Nieruchomość Dyniewiczów znajdowała się naprzeciwko kościoła, po drugiej stronie ulicy. Oprócz pomieszczeń mieszkalnych mieściło się tu wydawnictwo/drukarnia, księgarnia i zarządzana przez Albertynę jadłodajnia, gdzie parafianie spotykali się i jadali obiady po niedzielnej mszy świętej.
Uprawa ziemi była ulubionym hobby Władysława, dlatego kupił trzydzieści akrów przy Diversey i Austin, gdzie duży dom swobodnie mieścił liczną rodzinę i częstych gości. Albertyna zatrudniła pomoc: kucharza, pokojówkę, mężczyzn do prac w obejściu i doraźnych pomocników. Władysław uwielbiał eksperymentować z hodowlą pszczół, uprawą roślin i drzew. Hodował również zwierzęta: kury, gołębie, króliki, świnie, krowy, konie, psy i koty.
Dom Dyniewicza był zawsze otwarty dla przyjaciół i każdego potrzebującego. W czasie wielkiego pożaru Chicago w 1871 roku nie tylko otworzył swój dom dla poszkodowanych, ale że był nadal zatrudniony przez Northwestern Railroad, razem z kolegą pojechał lokomotywą do Racine i przywiózł dostawę żywności do Chicago. Ci, którzy skorzystali z tej pomocy, nigdy o tym nie zapomnieli, tak jak o gościnności Władysława i Albertyny. Ponadto małżeństwo wspomagało uchodźców politycznych, w domu panowała atmosfera patriotyzmu i poszanowania dla historii oraz tradycji. Podczas Wystawy Kolumbijskiej (Columbian Exposition) w Chicago w 1893 roku Dyniewicz przyjął u siebie wielu zwiedzających i się nimi opiekował.
Wspomnienia córki Marii z jesieni życia ojca to jego zapamiętałe czytanie od deski do deski każdej gazety, jaką mógł znaleźć oraz żartowanie z dziećmi z sąsiedztwa, które nazywały go Mikołajem ze względu na siwą brodę i życzliwość. W swoim pamiętniku Maria wspomina że Władysława „cieszył śpiew w grupie, szczególnie gdy śpiewano Marsyliankę. Śpiewał w języku francuskim na całe gardło. Zawsze nosił ciężką, złotą laskę i nieustannie palił fajkę. Lubił słodzony korzeń imbiru… Mimo iż był wiekowym człowiekiem, czytał z okularami opartymi na czole w ogóle ich nie potrzebując. Był członkiem Press Club, The Art Institute, PNA i wielu innych organizacji charytatywnych. 2 lutego 1928 opuścił ten świat, i ten kraj, który tak bardzo kochał. Jego potomkowie są rozrzuceni od brzegu do brzegu w USA; są wdzięczni i dumni z przodka, który zaryzykował wszystko i wyemigrował do Ameryki”.
Julita Siegel, MPA
Zdjęcia z archiwum MPA