19-letni Aaron Toppen z miejscowości Mokena (południowe przedmieścia Chicago) zawsze chciał być żołnierzem. Do Afganistanu został wysłany w marcu tego roku. W poniedziałek znajdował się w grupie pięciu amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli w wyniku pomyłkowego ostrzału z koalicyjnego śmigłowca.
W rozmowie z "Chicago Sun-Times" siostra Toppena, Amanda Gralewski, mówiła, że w środku nocy sierżant i kapłan wojskowy złożyli wizytę w domu jej matki, by powiadomić o tragicznej stracie. − Aaron był zabawnym dzieciakiem, uwielbiał wędkarstwo, kochał przyjaciół i wszystkie zajęcia na zewnątrz. Miał dobre serce. W razie potrzeby oddałby własną koszulę − wspomina siostra żołnierza.
Aaron Toppen w ubiegłym roku ukończył liceum Lincoln-Way East. Do armii wstąpił w lipcu ubiegłego roku. Podstawowe szkolenie przeszedł w Fort Benning w stanie Georgia. Stamtąd skierownao go do 4. brygady z siedzibą w Fort Carson w Kolorado, gdzie przygotowywano żołnierzy do wyjazdu do Afganistanu.
Matka Aarona, Pam Toppen, pociesza się tym, że syn nie cierpiał. Przyznaje, że odczuwała lęk, gdy powiedział, że wstępuje do armii. Wiedząc, że nic go nie powstrzyma, sama zawiozła go do punktu poborowego.
Podczas konferencji prasowej wuj Aarona, Jack Winter, mówił o niewyobrażalnej stracie, jaką cała rodzina odczuwa po jego śmierci: "Wolność, jaką cieszymy się w tym najwspanialszym kraju świata, ma bardzo wysoką cenę". Babka chłopca-żołnierza dodała: "Bóg za bardzo pośpieszył się z odebraniem go rodzinie".
Okryta żałobą Mokena przygotowuje się do powrotu Aarona. (eg)
Reklama