Obchodzone w Polsce 4 czerwca – w rocznicę pierwszych wyborów po obaleniu komunizmu – 25-lecie wolności było głównym tematem w mediach i przedmiotem gorących dyskusji zarówno w kraju, jak i w środowiskach polonijnych. Poprosiliśmy kilka osób mieszkających w Chicago – o różnych poglądach i różnym stażu emigracyjnym, aby powiedziały nam, jak widzą ostatnie ćwierćwiecze polskiej historii i jakie mają odczucia dotyczące wolności Polski.
Ewa Uszpolewicz – dziennikarka, w Ameryce 10 lat
Byłam w tym roku w Polsce i widzę ją piękną. Nowe budowle, drogi, choć część tych dróg ciągle jest, niestety, w bardzo złym stanie. Miałam wrażenie, że pod tym względem niewiele się zmieniło. Mam poczucie, że Polska bardzo rozkwitła, że się rozwija, że powstaje, że ciągle się buduje, ale za tym budowaniem nie idzie w takim samym tempie zmiana mentalności. Pamiętam ‘89 i pamiętam przemiany w Polsce, choć byłam wtedy bardzo młoda. Pamiętam z jednej strony radość ludzi, z drugiej – trudności z pracą. Polacy byli przyzwyczajeni do zjawiska pod nazwą „etat”, a w pewnym momencie okazało się, że trzeba wziąć swoje życie w swoje ręce. Część osób dała radę i potrafiła wyjść na prostą, część nie.
Teraz chodziłam po ulicy, jeździłam tramwajem, kolejką, nie byłam wożona samochodami, chciałam „podotykać”. Było dla mnie bardzo charakterystyczne i dotkliwe to, że nie mogłam złapać kontaktu wzrokowego z ludźmi. Miałam wrażenie, że ludzie na ulicy czy w sklepie nie patrzą na siebie. Że dzielą się na dwie grupy – takich, którzy patrzą w podłogę, i takich, którzy patrzą ponad tymi, którzy patrzą w ziemię. Że są dwie oddzielne grupy ludzi. Patrzący w podłogę – wzgardzeni, i ci patrzący ponad nimi – pogardzający. I że nie ma środka; że środek jest pusty. Gdyby przyłożyć to do jednego człowieka, to jest tak, jakby były nogi i głowa, a nie było serca. Mam wrażenie, i to mnie dotyka, że wciąż pokutują takie dwie postawy – albo jesteśmy świetni, genialni, albo jesteśmy byle jacy, wszyscy równi. I albo oczekujemy, żeby nam się kłaniano, albo my się kłaniamy.
Jeszcze jedna rzecz, która ciągle trwa, to przekonanie, że jesteśmy my i jacyś „oni”, którzy zawsze są winni. Ciągle musimy być wobec kogoś wrodzy. Mam wrażenie, że scena polityczna jest w jakimś stopniu odbiciem tego, że wciąż jest grupa bardzo biednych ludzi; biednych nie tylko dlatego, że nie potrafią albo nie chcą znaleźć pracy, tylko że to kwestia warunków.
Nie jestem pewna, czy to jest bardzo przyjazny dla wszystkich ludzi kraj. Ale może trzeba jeszcze dwóch pokoleń, żeby się zmieniła mentalność. Ale niewątpliwie te 25 lat to był ogromny skok i było warto.
Jerzy Jabłoński – muzyk, w Ameryce 40 lat
Na pewno te 25 lat dało bardzo dużo, bo Polacy w końcu mają wpływ na to, co się tam dzieje. Jestem bardzo ostrożny w formułowaniu jakichkolwiek kategorycznych zdań, bo mieszkam w Chicago, nie żyję tak bardzo życiem Polski.
Z tego, co widzę w internecie i prasie, to oprócz olbrzymich plusów, jakie ma demokracja, cenię to, że są możliwości, jest olbrzymi postęp w stosunku do reżimu, który był przedtem i Polacy wreszcie mogą mówić swoim głosem. Jaki on jest, jak i co nim wyrażają czasami doprowadza mnie do białej gorączki, bo polski język w Polsce jest dowodem na to, ile Polacy mają w dalszym ciągu kompleksów. Nie umiem sobie tego inaczej wytłumaczyć.
Człowiek, który zna wspaniałą, bogatą polską kulturę, a przecież język jest częścią kultury narodowej, nie będzie małpio – za przeproszeniem – powtarzał i wtrącał do języka polskiego żywcem słów angielskich. Bo zastępowane angielskimi polskie słowa – oprócz bardzo niewielu z języka komputerowego – istnieją. Mamy słowa bardzo ładne, z tradycją. Rażą mnie te kompleksy, które każą Polakom używać angielskich słów, bo się im wydaje, że ich to nobilituje, że są na wyższym poziomie, że są tacy zachodni. Podtrzymują to niektórzy dziennikarze w Polsce, bo oni tak właśnie pisząc, przypochlebiają się tej części społeczeństwa. Jest to trochę częścią polityki, która mi bardzo nie odpowiada i która jest w niektórych środowiskach lansowana. Pewnie dlatego że jestem muzykiem, kultura jest dla mnie tak ważna. Uważam, że polska kultura ma przewspaniałe osiągnięcia, ale w tych sprawach języka mam negatywne odczucia.
Mam chłodny stosunek do podpowiadania Polakom w kraju, co mają tam robić. Uważam na przykład, że głosując na kogoś czy coś w Polsce, nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za to, co się potem stanie. Myślę, że to nawet troszkę nieuczciwe, że zabieram głos, nie będąc tam, nie znając sprawy do końca. Nasza rola doradcza się tutaj bardzo ograniczyła.
Dariusz Olszewski – były działacz Solidarności Walczącej i opozycji antykomunistycznej, czynny również na emigracji. Obecnie organizuje grupę rekonstrukcyjną Narodowych Sił Zbrojnych. W Ameryce 28 lat
Uważam, że w 89 roku została uzyskana pewna forma wolnego działania i pewne formy demokracji, których Polacy mogli się szybko nauczyć. Ale cały czas ciągniemy za sobą ogon komunistycznej władzy, bośmy komunizmu nie rozliczyli, nie nazwali po imieniu. Cały czas funkcjonują między nami ludzie Wojskowych Służb Informacyjnych. Dlatego jest demokracja, ale nie ma wolności. Młodzi ludzie, którzy chcieli we Wrocławiu na spotkaniu z Baumanem powiedzieć, że to jest morderca komunistyczny, bo jest, zostali skazani. Czyli wolności słowa nie ma, dla tych młodych ludzi przynajmniej. Wolność jest ograniczona. Demokracja jest, bo bandyta komunistyczny może iść na uniwersytet i mieć spotkanie. Tylko jeżeli ktoś chce też zabrać głos w jego sprawie, to jest traktowany jak bandyta. Ta historia z Wrocławia wyraźnie pokazuje, że wolności nie ma, przynajmniej na razie.
W 1982 roku powstała Solidarność Walcząca. Myśmy – jako jedyna organizacja – od początku zakładali obalenie systemu. Potem – niestety – część liderów Solidarności – Lech Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Michnik, Frasyniuk, Kuroń – dogadali się w Magdalence z Kiszczakiem i Jaruzelskim i w ten sposób ograniczyli naszą wolność. A ten system i tak miał upaść. Zresztą w pierwszych wyborach demokratycznych było tylko 30 proc. wolności. To tak jakby człowiek był w 65 proc. sparaliżowany i powiedziałby po amerykańsku „czuję się świetnie”, a nie „jestem sparaliżowany komunizmem w 65 procentach”. To się cały czas za nami wlecze i dlatego nie możemy się wybić na wolne państwo, które mogłoby samo o sobie decydować.
Była też próba dojścia przez niezależne instytucje, jak armia polska, która bardzo szybko się zrodziła. Generał Gągor, wyszkolony na Zachodzie, był pierwszym szefem sztabu, który nie miał kontaktu z Sowietami. Był pierwszy i jak na razie ostatni, bo aktualny szef sztabu Wojska Polskiego też jest po szkole sowieckiej. I tu jest problem, że nie mamy wolności, bo nie mamy wojska, które by nas obroniło. Tego wojska, które było przed Smoleńskiem. Generałowie: Błasik, Kwiatkowski, Buk, Gągor tworzyli zalążki niezawisłego polskiego państwa. Ale ich zabito nad Smoleńskiem. Różni urzędnicy, którzy zginęli nad Smoleńskiem, pilnowali urzędów mających wpływ na sferę wolności w życiu politycznym. Po ich śmierci wszystko zgarnął układ PO-wski i ta wolność jest naprawdę bardzo zagrożona.
Z Polski wyjechałem z „biletem w jedną stronę”, ale teraz często jestem w kraju. Nawet wystawy organizowałem w Polsce, także tym, co się tam dzieje, w jakiś sposób żyję. Uważam, że Polska jest demokratyczna, że jak się ludzie zorganizują, mogą dużo zrobić. Ale ta wolność jest zagrożona przez monopol władzy.
Dariusz Wiśniewski – dziennikarz, w Ameryce 29 lat
Kiedy myślę o 25 latach wolności Polski – wolności nie od okupacji obcego państwa, ale od dominacji Rosji sowieckiej i od związanych z tą dominacją ograniczeń wolności – to pierwszą rzeczą, jaka mi się nasuwa, jest wielka radość i duma. Dlatego że polskie społeczeństwo w tym okresie w niekwestionowany sposób wywalczyło tę wolność. Myśmy się wybijali jako społeczeństwo, próbowaliśmy się wybijać na tę wolność przez dłuższy czas, ale przez ostatnie 25 lat dokonaliśmy – my, bo jesteśmy częścią tego społeczeństwa – ogromnej transformacji, jeśli chodzi o rozwój społeczny i polityczny. Ogromnej. Szybkość, z jaką dokonały się te pozytywne zmiany, zasługuje na wielki podziw, a przede wszystkim świadczy o dojrzałości polskiego społeczeństwa. Choć przyglądając się nieraz naszemu społeczeństwu, można by odnieść nieco inne wrażenie, to sądzę, że wynik tej transformacji, która jeszcze trwa – widzimy różne oblicza konsumowania tej wolności – mówi sam za siebie.
My, Polacy, zawsze byliśmy zgłodniali tej wolności i przez dłuższy czas jej nie mieliśmy. Teraz przez te 25 lat stworzyliśmy młodą demokrację, z wbudowanymi instytucjami demokratycznymi i wolnymi wyborami, z prawami politycznymi przysługującymi każdemu obywatelowi. A jednocześnie w tym samym czasie poszerzyliśmy sferę gospodarczą. I to są, według mnie, osiągnięcia imponujące. Oczywiście ożywienie sceny politycznej jest rezultatem tego głodu wolności, bo każdy chce realizować czy lansować wartości dla niego ważne. Czasem wydaje się, że jest to sytuacja pewnego chaosu, ale uważam, że to jest właśnie konsekwencja wolności – to ożywienie polityczne i niezwykle szybki wzrost gospodarczy. Wystarczy przypomnieć, że w 1990 roku polski dochód narodowy był porównywany z dochodem Ukrainy, a teraz na Polaka przypada trzy razy więcej PKB niż na przeciętnego Ukraińca. To jest według mnie dowód, że wolność polityczna, która się właśnie realizuje, i ten wzrost gospodarczy, to są pierwsze pozytywne konsekwencje i owoce tego, co uzyskaliśmy, co wywalczyliśmy 25 lat temu. Z tej wolności powinniśmy się cieszyć, bo to jest nasze wielkie osiągnięcie.
Andrzej Trzos – pisarz, dziennikarz, satyryk, w Ameryce od 1987 roku (27 lat), z „paszportem w jedną stronę”
Patrzę na te 25 lat jako satyryk, ale jednocześnie optymista, urodzony pod znakiem Barana. Często myślę o tym, bo to przecież wyjątkowa data – 25 lat. Porównuję Polskę do pannicy czy kobiety, która 25 lat temu przyszła na świat; pannicy dorodnej, wykształconej, która daje sobie świetnie radę ekonomicznie i materialnie, jest ambitna i ma do tego podstawy ze względu na swoje wykształcenie i mądrość. Tylko – niestety – w domu, gdzie ona wyrasta, rodzice są skłóceni, i to nieprawdopodobnie. Jedno jest głęboko zacietrzewione religijnie, a drugie jest ateistą. Woda z ogniem. Oboje chcieliby rządzić w domu i nic dobrego z tego nie wychodzi. Myślę, że trzeba odczekać. Ta pannica, ta pani Polska wyrośnie, jej dzieci też urosną mądrzejsze, wykształcone, a rodzice spokojnie zejdą z tego świata i może się wreszcie skończy ta nienawiść, chociaż... dziadkowie też trochę będą mieli wpływ na charakter wnuków, na ich poglądy, na ich zachowanie. To jest, niestety, rodzina, która dawno przestała się kochać, jedno drugiemu nie chce ustąpić, chce być mądrzejsze, po prostu rządzić.
Ale myślę, że w sumie – bez przenośni, tylko w rzeczywistości – zrobiliśmy coś nieprawdopodobnego. Jeżdżę często do Polski i nie z perspektywy stałego mieszkańca kraju, ale człowieka, który przyjeżdża, który jako zastępca redaktora naczelnego magazynu „Prestiż” ma nawet obowiązek jeździć po Polsce, rozmawiać z ludźmi – widzę ogromne zmiany w ciągu tych 25 lat. Jedyne, co się nie zmieniło, a może nawet się pogłębiło, to różnice poglądów, ale to jest związane z chęcią posiadania władzy, pewnymi opóźnieniami w różnych regionach, ale ogólnie to Polsce gratuluję, bo są podstawy, żeby te gratulacje złożyć.
Krystyna Cygielska
[email protected]
Reklama