„Czerwone maki” napisał Feliks Konarski podczas ostatniego natarcia polskich żołnierzy pod Monte Cassino. Oryginalnym zapisem nutowym i prawami autorskimi dysponuje Barbara Chałko, dzięki której „Dziennik Związkowy” jako pierwsza gazeta w historii publikuje pierwowzór tej żołnierskiej pieśni. Czas i miejsce jej powstania sprawiły, że stała się bardzo bliska nie tylko autorowi, ale i całym pokoleniom Polaków.
Zawsze razem
– Feliks Konarski i „Czerwone maki” stały się na zawsze ze sobą nierozerwalnie związane – mówi nam Barbara Chałko, krewna Ref-Rena i spadkobierczyni praw do jego twórczości. – Ta pieśń przyćmiła wszystko inne, co udało mu się stworzyć. Sam wielokrotnie powtarzał, że gdyby wiedział, że tak się stanie, to może sam stworzyłby muzykę do tego utworu. A tak jest tylko twórcą słów, ale za to takich, które każdemu Polakowi zapadły głęboko w sercu. Chałko dodaje, że„Maki” zawsze towarzyszyły Ref-Renowi we wszystkich jego przedsięwzięciach. Był prawdziwym Polakiem, organizującym patriotyczne i kombatanckie uroczystości na emigracji. – Oczywiście, na obchodach ważnych rocznic nie mogło zabraknąć „Maków”, śpiewali je często aktorzy Teatru Ref-Rena, choć był to teatr rewiowy – opowiada.
Według naszej rozmówczyni Konarski miał ogromną satysfakcję z faktu, że „Maki” tak przypadły do serca Polakom na całym świecie. – To było jego moralne zwycięstwo nad komuną, której tak nienawidził. Wielokrotnie powtarzał, że na wojnie nie walczył karabinem, a piórem, a ta patriotyczna pieśń w jakimś sensie stała się jego bronią, która pozwoliła pokonać najpierw hitlerowskiego, a później komunistycznego wroga.
Ref-Ren był dumny ze swojej spuścizny. Nie tylko z „Maków”, ale ze wszystkich pieśni i piosenek napisanych szczególnie dla żołnierzy, z którymi – jak pisze w swej książce – „był silniej związany niż z rodziną”. Do końca był wierny swoim współtowarzyszom. Padały propozycje pochowania Ref-Rena na warszawskich Powązkach, jednak on zawsze upierał się przy tym, by spocząć koło kombatantów, z którymi „walczył o wolność w czasie wojny, walczył po wojnie i z nimi tutaj pozostanie”. Spoczął na chicagowskim cmentarzu Maryhill.
− Niezwykle rzadko sam śpiewał „Maki”. Najczęściej intonował: „Czy widzisz te chmury na szczycie...”, a później pozwalał, by pieśń kontynuował chór czy aktorzy. Nigdy nie liczył, że dzięki jednej pieśni będzie mógł się utrzymać. Należał do Performing Rights Society w Anglii, dokąd wpływały niewielkie tantiemy za wykonanie pieśni. Nie wiadomo, czy otrzymywał coś z ZAIKS-u za wykonanie pieśni w Polsce, ale wydaje mi się, że nie, znając niechęć Konarskiego do władz komunistycznych – wyjaśnia Chałko.
Aktorka teatru Ref-Rena i wieloletnia współpracownica Ref-Rena, Barbara Kożuchowska przyznaje, że „Maki” stały się piosenką, która rozsławiła nazwisko Konarskiego, przed wojną umiarkowanie znanego. − W czasie wojny stał się bardem żołnierzy, z którymi pozostał do końca. Dzięki „Makom” świat odkrył, że żyje taki człowiek jak Konarski, który pisze i komponuje. Pieśń ta z jednej strony otworzyła mu drzwi do ludzi i świata teatru, ale z drugiej strony przysporzyła mu dumy oraz chęci do dalszej twórczości. Temat wojskowy przewijał się w satyrze, skeczach, składankach słownych Konarskiego we wszystkich okresach jego twórczości – od okresu tułaczki w Rosji, przez wojnę i okres londyński, kiedy przystosowywał się do życia w cywilu, aż po późniejsze życie emigracyjne w Ameryce − mówi Barbara Kożuchowska.
− Przez 35 lat mojej współpracy z Konarskim byłam świadkiem tworzenia przez niego wierszy i pieśni, jednak gdyby miały one oprawę taką, jaką miały „Maki”, to do dzisiaj byśmy je nucili. A Kożuchowska przypomina, że Ref-Ren ze swoim teatrem występował przed żołnierzami, którzy zaraz mieli iść na front. Wiedział, że wielu z nich nie wróci, więc nie powinno im się pokazywać sztuk, które wywoływałyby nastrój przygnębienia. Tymczasem działania wokół Monte Cassino trwały kilka miesięcy. Konarski, wtedy młody człowiek, głęboko przeżywał cierpienia na równi z żołnierzami, co znalazło odzwierciedlenie w „Makach”, jednej z najsmutniejszych pieśni, którą stworzył. − Gdyby tej pieśni nie napisał na Monte Cassino, ale później, w Londynie, to nigdy nie stałaby się tym, czym jest. Ogromną rolę zagrała dana chwila i otoczenie, które pozwoliło stworzyć autorowi utwór niepowtarzalny, związany z danym wydarzeniem, utwór, który do dzisiaj robi furorę w świecie.
Kożuchowska wyjaśnia, że Ref-Ren raczej nie wracał wspomnieniami do tego, jak utwór powstał. – Chyba, że go ktoś zapytał, wtedy nie szczędził szczegółów – zapewnia.
Piosenka, która przełamała granice
W „Historii czerwonych maków” wydanych nakładem autora w Londynie w 1961 r. Feliks Konarski szeroko opowiedział o tym, jak powstała najsłynniejsza pieśń II wojny światowej i jakie były późniejsze jej losy – w Polsce i na świecie, zwłaszcza wszędzie tam, gdzie żyli Polacy.
W 70. rocznicę zdobycia Monte Cassino przypominamy we fragmentach, słowami autora moment powstania piosenki, która utkwiła głęboko w pamięci kilku pokoleń Polaków.
"Napisałem w swoim życiu ponad dwa tysiące piosenek. Były wśród nich wesołe i sentymentalne, z sensem i bez sensu, dobre i złe, wartościowe i nijakie. Niektóre z dnia na dzień stawały się piosenkami popularnymi – inne przemijały bez echa... Jedna tylko potrafiła w tak szybkim czasie przełamać wszystkie istniejące na świecie granice i połączyć rozrzuconych po najdalszych zakątkach ziemi Polaków: piosenka „Czerwone maki na Monte Cassino”.
Dziś – po siedemnastu latach od chwili, gdy została po raz pierwszy zaśpiewana – nie ma chyba Polaka, który by nie znał, nie nucił lub nie słyszał „Czerwonych maków”. (...)
W świecie autorskim znane są wypadki, kiedy jedna udana piosenka potrafiła zabezpieczyć autora finansowo na całe jego dalsze życie. „Czerwone maki” nie dały mi tego zabezpieczenia – ale dały mi stokroć więcej. Spopularyzowały moje skromne imię – a same stały się „Rozmarynem” II wojny światowej.
Czy moja w tym zasługa? Raczej nie. „Czerwone maki” są ściśle związane z bohaterskim czynem polskiego żołnierza, z jedną z najbardziej krwawych i romantycznych bitew przez niego stoczonych i przetrwają tak długo, jak długo będzie trwała pamięć o tym czynie i o tych wszystkich, którzy legli u stóp góry klasztornej „wierni w jej służbie”... W służbie Polski".
Andrzej Kazimierczak
[email protected]
Reklama