Dlaczego tak trudno osiągnąć kompromis w kwestiach imigracyjnych? Dlatego, że błędy w polityce imigracyjnej popełniane są już od ponad 100 lat, a większość z nas do dzisiaj akceptuje je jako niekwestionowaną mądrość.
Historyczne błędy
Pierwszym kompleksowym prawem imigracyjnym była ustawa Immigration Act z 1924 r., w której treści zaznaczyły się błędy owych czasów. Błędy, za które nikt wtedy nie poniósł odpowiedzialności i które nigdy nie spotkały się z odpowiednią krytyką.
Przed 1924 r. mieliśmy do czynienia praktycznie z nieograniczoną imigracją, choć Ameryka przyjmowała wyłącznie Europejczyków. Znacznie jednak różniła się od imigracji obecnej. Była swobodnym przepływem ludzi w obie strony w poszukiwaniu pracy i nowych perspektyw życiowych. Na każdych trzech imigrantów, którzy postawili stopę na amerykańskiej ziemi, jeden wracał do ojczyzny. Gdy zaczęli pojawiać się przybysze z nowego regionu, najpierw przyjeżdżały jednostki najbardziej przedsiębiorcze, z zamiarem zbadania na miejscu nowych możliwości. Dopiero po jakimś czasie dołączały do nich rodziny. Mimo deklarowania w punkcie wjazdowym chęci osiedlenia się, w razie niepowodzenia wracali do ojczyzny, wiedząc, że jeszcze mogą tu wrócić.
Do roku 1890 ogromna większość imigrantów pochodziła z Anglii, Irlandii, Niemiec, Holandii i Skandynawii. Jednak z czasem kraje te nie były w stanie dostarczać Stanom Zjednoczonym tylu imigrantów, ilu krajowi było potrzeba. Głównie z tego względu po 1890 r. większość nowych przybyszów stanowili żydzi, Polacy i inne narodowości z Europy Środkowej i Wschodniej oraz Włosi z południa Europy. Znacznie różnili się od Zachodnioeuropejczyków zarówno pod względem kulturowym, jak i etnicznym. W większości pochodzili z zacofanych gospodarczo regionów, byli biedni i w swej przeważającej większości niepiśmienni. Osiedlali się głównie w amerykańskich miastach, tworząc etniczne enklawy, gdzie rzadko dało się słyszeć język angielski, a życie toczyło się zupełnie innym trybem niż w dzielnicach zasiedziałych Amerykanów. Niemal powszechne było wówczas przekonanie, że nowi imigranci nigdy nie zechcą się zasymilować, a w konsekwencji przyczynią się do zniszczenia amerykańskiego społeczeństwa.
Obawom tym należy się przyglądać w kontekście tamtych czasów, gdy wielu naukowców wciąż uważało niektóre rasy ludzkie za górujące nad innymi. Taka pseudonauka na początku XX wieku podgrzewała antyimigranckie sentymenty Amerykanów, z których naprawdę wielu traktowało kolejne fale imigracji jako napływ ludzi gorszego gatunku, niewartych akceptacji przez amerykańskie społeczeństwo. Właśnie zamiar powstrzymania napływu imigrantów uważanych ze względów rasowych za niepożądanych był jedną z głównych przesłanek zatwierdzenia ustawy imigracyjnej z 1924 r. Na czele działań na rzecz kształtowania etnicznego składu narodu stanęli rządowi biurokraci.
Podobnie jak dzisiaj, imigranci sprzed 1924 r. to w większości niewykwalifikowani robotnicy, gotowi pracować za niższe stawki niż Amerykanie. Również jak dzisiaj, tak i wtedy Amerykanie nie chcieli zaakceptować faktu, iż praca niewykwalifikowanych osób przyczynia się do gospodarczego wzrostu i równocześnie do tworzenia miejsc pracy lepiej płatnych, po które Amerykanie już chcą się schylić. Odcinając ustawą z 1924 r. napływ taniej siły roboczej, rządowi biurokraci podjęli się więc zadania ochrony niechętnych do większego wysiłku Amerykanów przed konkurencją przedsiębiorczych imigrantów.
Na takie podejście również warto spojrzeć w kontekście początków XX wieku. To wtedy zaczęły się rodzić i nabierały akceptacji idee socjalistyczne. Związek Sowiecki miał przecież dość obiecujące początki i nawet przeciwnicy tego systemu dostrzegali pewne korzyści nowego ustroju.
W kapitalizmie – jak to rozumieli Ojcowie Założyciele Ameryki – społeczeństwo najlepiej funkcjonuje wtedy, gdy wszyscy jego obywatele mają równe szanse w dążeniu do osobistego szczęścia, gdy rząd nie ma ukrytych celów we wprowadzaniu w życie programów politycznych i gdy jego władza ogranicza się do ochrony wolności osobistej jednostki. Socjaliści przeciwnie, w niekontrolowanej swobodzie obywateli widzieli tylko chaos, nieudolność i społeczną niesprawiedliwość. Wierzyli w rząd potrafiący realizować szczytne cele polityczne, uważając ograniczenie wolności jednostki za uzasadnione dla realizacji takiej polityki.
Koncepcja socjalistyczna zyskała popularność na początku XX wieku. Prohibicja, przegłosowana w 1920 r., była jednak najlepszym przykładem iluzji Amerykanów wobec strategii zakładającej, że centralne planowanie rządu i siłowa realizacja nawet najlepiej pojętej polityki może uformować naród. Ustawa Imigracyjna z 1924 r. okazała się kolejną pułapką, w którą wpadli Amerykanie wierzący w iluzoryczne obietnice idei socjalistycznych.
Dar imigracji
Przed 1924 r. imigracja była integralną częścią gospodarki. Gdy sytuacja gospodarcza ulegała poprawie, więcej imigrantów przyjeżdżało, decydując się na pozostanie. Gdy nadchodziła recesja, przybyszy było mniej i mniej decydowano się na osiedlanie. Po 1924 r. imigracja stała się kwestią polityczną i całkowicie niezależną od ekonomii. Rozdział od gospodarki pogłębiły jeszcze bardziej późniejsze przepisy imigracyjne. Szczególnie w 1965 r., gdy wprowadzono taki system, w którym imigranci są sponsorowani przez członków rodziny. W ten sposób prawo do imigrowania do USA stało się darem, jaki najbogatsze państwo świata wciąż oferuje szczęśliwcom z najbiedniejszych krajów globu.
Ilekroć rząd federalny próbuje realizować abstrakcyjne koncepcje gospodarcze, tylekroć zwyczajnie psuje gospodarkę, co prowadzi do pojawienia się czarnego rynku. Dowodem jest właśnie nielegalna imigracja. Kraj stanął w obliczu tego problemu w 1986 r., jednak wówczas nikt nie zapytał, jak doszło do powstania tego zjawiska. Iluzje wobec koncepcji socjalistycznych dadzą się pewnie zrozumieć w 1924 r., gdy tymczasem w 1986 r. Związek Sowiecki był już na krawędzi upadku, a prezydent Reagan nazywał ten kraj „imperium zła”. Dziwnym trafem nikt w całych Stanach Zjednoczonych nie potrafił dostrzec, że polityka imigracyjna w praktyce jest nieskuteczna, gdyż powstała na tych samych zasadach socjalistycznych, które doprowadziły do wypaczeń systemu i ostatecznego upadku Związku Sowieckiego. Tak więc, zamiast zmiany polityki w 1986 r. Amerykanie postanowili ją kontynuować z jeszcze większą determinacją niż do tej pory. Zwiększono fundusze na ochronę granic. Amerykańscy pracodawcy zostali zobowiązani do weryfikowania statusu imigracyjnego nowo przyjmowanych pracowników.
Prawo trudne do egzekwowania
W ciągu pierwszych 210 lat Amerykanie cieszyli się swobodą zatrudniania kogokolwiek, bez względu na to, czy przybył z drugiej strony ulicy, z drugiej strony oceanu czy drugiego brzegu Rio Grande. Tej swobody pozbawiła ich ustawa imigracyjna z 1986 r. Każdy pracodawca stał się tym samym nieopłacanym pracownikiem rządowym, zmuszonym do przestrzegania prawa, którego rząd nie jest w stanie egzekwować.
Przepisy imigracyjne z 1986 r. stanowiły kolejną rezygnację z fundamentalnej wartości, jaką jest prawo jednostki do swobody i koniec „małego” rządu. Stanowiły rozszerzenie uprawnień federalnych władz i poważną ingerencję w gospodarkę i osobiste życie Amerykanów. To socjalizm w najczystszej postaci. Socjalizm nie sprawdził się nigdzie i ta koncepcja nie mogła się sprawdzić w Stanach Zjednoczonych. W konsekwencji, kryzys imigracyjny jest obecnie głębszy niż kiedykolwiek w przeszłości.
Nawet w dzisiejszych debatach o kwestii imigracji ledwo słychać głosy wyjaśniające podstawowe przyczyny problemu imigracji. Z niedawnych badań opinii publicznej wynika, że 55 proc. Amerykanów jest za przyjmowaniem jeszcze mniejszej liczby imigrantów niż obecnie. Podobnie jak przed 100 laty, zaślepieni ksenofobią znów wpadają w pułapkę socjalizmu.
Patrząc na stulecie zamętu w Ameryce wobec imigracji przychodzi na myśl tylko jedna konkluzja. Bezsens, nawet popierany przez większość Amerykanów, nawet przegłosowany przez Kongres i nawet z podpisem prezydenta pod odpowiednią ustawą, zawsze pozostaje bezsensem.
Postscriptum: Przywódca senackiej większości Harry Reid przewiduje, iż marszałek Izby Reprezentantów John Boehner w tym roku zostanie zmuszony do negocjacji z Senatem w sprawie kompleksowej reformy imigracyjnej. – Wielu republikanów będzie uczestniczyć w wyborach okręgowych, w których wygrali minimalną liczbą głosów. Nacisk wyborców stale rośnie.
Andrzej Kazimierczak
[email protected]
Reklama