204 tys. nowych miejsc pracy powstało w USA w październiku. To liczba zdecydowanie przewyższająca oczekiwania analitykó. Wskaźnik zatrudnienia znowu spadł mimo pozytywnych danych o wzroście gospodarki. Wynosi 62,8 proc., najmniej od końca 1977 r.
Jak podał w piątek departament pracy, w październiku stopa bezrobocia w USA wzrosła nieznacznie do 7,3 proc., wobec 7,2 proc. we wrześniu. Kryzys budżetowy, który w październiku na 16 dni sparaliżował częściowo pracę rządu, nie znalazł więc w tym raporcie wielkiego odbicia.
Jednocześnie przybyło nieoczekiwanie aż 204 tys. nowych miejsc pracy, podczas gdy analitycy spodziewali się wzrostu tylko o góra 120 tys. Nowe miejsca pracy powstały m.in. w sektorze rozrywki, hotelarstwie i gastronomii (wzrost o 55 tys.) oraz dystrybucji (44 tys.), a w mniejszym stopniu w przemyśle (19 tys.) i usługach zdrowotnych (15 tys.).
Z raportu wynika jednak, że wskaźnik zatrudnienia, określający jaki odsetek ludności w wieku produkcyjnym pracuje zawodowo w USA, jest wciąż bardzo niski. W październiku wyniósł 62,8 proc. To spadek z września, gdy wynosił 63,2 proc., a także w ujęciu rocznym - spadek o 1 punkt procentowy. To jednocześnie najniższy wskaźnik zatrudnienia w USA od końca 1977 roku.
Również obraz bezrobocia wygląda znacznie mniej pozytywnie, gdy w statystykach uwzględnia się wszystkich niepracujących. Wyliczona przez ministerstwo pracy na 7,3 proc. stopa bezrobocia obejmuje te osoby, które nie pracują, ale aktywnie szukają pracy. Raport podaje, że gdyby do tych osób dodać także te, które nie pracują i nie szukają pracy, ale wykazują gotowość do jej podjęcia, oraz osoby, które są zmuszone do pracy w niepełnym wymiarze godzin (a chciałyby pracować w pełnym), to wówczas odsetek wzrośnie do 13,8 proc.
Jak obrazują wykresy ministerstwa pracy, trwający od kryzysu w 2007 roku spadek zatrudnienia utrzymuje się, mimo optymistycznych danych o wzroście gospodarki. W czwartek ministerstwo handlu podało, że wzrost PKB wyniósł w trzecim kwartale roku 2,8 proc. To oznacza, że gospodarka USA rozwijała się w najszybszym tempie od ponad roku. Analitycy spodziewali się tymczasem wzrostu PKB o 2,0 proc.
Ale komentatorzy studzili optymizm, wskazując, że po pierwsze wynik ten nie został osiągnięty dzięki wzrostowi konsumpcji (wręcz przeciwnie - z raportu rządu wynika, że wydatki gospodarstw domowych i firm spadają), ale dzięki lepszej kondycji amerykańskich przedsiębiorstw, które odbudowywały swoje zapasy.
Po drugie, dane te nie brały pod uwagę efektów paraliżu budżetowego, a te - jak szacują analitycy oraz eksperci Białego Domu - najprawdopodobniej zostaną odzwierciedlone w danych za czwarty kwartał roku, redukując wzrost gospodarki nawet o pół punktu procentowego.
Według opublikowanego w czwartek raportu Biura ds. Zarządzania i Budżetu Białego Domu (Office of Management and Budget - OMB) 16-dniowy paraliż budżetowy kosztował podatników amerykańskich 2 mld dolarów. Na tyle oszacowano straty w produktywności 850 tys. pracowników federalnych wysłanych na przymusowe urlopy. W sumie urlopowani pracownicy stracili aż 6,6 mln dni pracy. Kongres zgodził się jednak, by dostali za ten okres wynagrodzenie - w sumie właśnie 2 mld dol. Poza tym budżet stracił 500 mln dochodów z powodu wstrzymania działalności niektórych instytucji, w tym zamknięcia parków narodowych (spadły dochody z turystyki), czy niewydanych w tym czasie pozwoleń na odwierty ropy.
Z Waszyngtonu Inga Czerny
Reklama