Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 08:40
Reklama KD Market

Ani z Tanzanii opowieści niezwykłe

Anna Czupryna łączy przyjemne z pożytecznym, od 2010 roku prowadzi badania nad swoją pracą doktorską w czterech wioskach blisko Parku Narodowego Serengeti. Jako koordynator Serengeti Health Initiative wraz z załogą każdego roku szczepi ponad 35 tys. psów żyjących w wioskach w Tanzanii. Od chaty do chaty szczepią, fotografują i spisują psy, które mogą zagrozić wścieklizną ludziom i dzikim zwierzętom. Urodzona w Chicago absolwentka Szkoły Polskiej im. św. M. Kolbe w Tanzanii realizuje marzenie swojego życia.


Absolwentka polskiej szkoły w Chicago szczepi psy w Afryce zbierając materiały do swojej pracy doktorskiej. Amerykanka o polskich korzeniach specjalnie dla Dziennika Związkowego, wprost z Tanzanii, opowiada o swojej pracy i pasji.


Aniu, jak to się stało, że z Chicago wylądowałaś w Afryce z niezwykłą misją?



/a> Często bardzo pomagają nam dzieci z wiosek


– Jestem szczęśliwa, że mogę uczestniczyć w programie Serengeti Health Initiative razem z pełną poświęcenia ekipą. Mam okazję zwiedzić bardzo specyficzną i dziką część świata, a poza tym poznaję realia bardzo odmienne od tych, do których przywykłam w Chicago.

Poznaję życie bardzo proste, gdzie nie liczą się samochody, ekskluzywne domy i firmowe ciuchy. Tu ma się tylko swoją ziemię, swoje zwierzęta i przede wszystkim – rodzinę. I właśnie wśród tych ludzi, o których można powiedzieć, że są naprawdę biedni, doświadczam gościnności, miłych powitań i jestem często zapraszana na – choćby skromny – posiłek rodzinny.

Pracowałam prawie dwa lata jako wolontariuszka edukacyjna w Linocoln Park Zoo. Bardzo lubiłam tę pracę, bo mogłam poznawać zoo i zwierzęta, a w międzyczasie uczyć dzieci i dorosłych o rozmaitych zwierzętach i miejscach ich występowania. Akurat w tym czasie LPZ przejęło projekt Serengeti Health Initiative, początkowo prowadzony wspólnie przez Uniwersytety Glasgow, Princeton i Minnesota. Jednym z pierwszych pytań było: jak wygląda długofalowy plan działania? Na przykład, jeśli w tym roku szczepimy 10 tys. psów, ile możemy się spodziewać za rok, za 5 lat, za 10? Jaka jest szansa, że Tanzańczycy to przejmą? Właśnie zaczęłam studia doktoranckie i zawsze marzyłam, aby wrócić do Afryki. Byłam na spotkaniu poświęconym programowi. Przyszło mi wtedy do głowy – a gdyby tak po prostu przeliczyć te psy i zobaczyć, ile przeżyje do następnego roku. I tak się zaczęła moja praca doktorska.

Mój doktorat, który robię na Uniwersytecie Illinois w Chicago, dotyczy demografii i wskaźników reprodukcji psów (czyli ile szczeniaków rocznie możemy się spodziewać) w dwóch wioskach, gdzie aktualnie szczepimy i dwóch, gdzie nie ma programu szczepień. Chcę porównać dynamikę populacji, czyli życie psów: jak wygląda stan posiadania i hodowli psów w wioskach, gdzie są szczepienia, i tam, gdzie ich nie ma – aby wiedzieć, jaki mamy wpływ i móc w planowaniu programu na przyszłość. Już czwarty rok obserwuję psy, które oznaczyłam i sfotografowałam.

Poza tym pracuję jako koordynator programu Serengeti Health Initiative w Lincoln Park Zoo, gdzie zajmuję się budżetem, raportami i ogólnymi sprawami dotyczącymi tego programu – przede wszystkim zamawianiem ponad 100 tys. szczepionek dla psów na wściekliznę i nosówkę rocznie! Gdy jestem w Tanzanii, pomagam naszej ekipie w wioskach, gdzie szczepimy między 400 a 1000 psów dziennie! Czuję, że w tej pracy poukładały się wszystkie moje wcześniejsze doświadczenia zawodowe, m.in. rola asystentki w klinice weterynaryjnej Portage Park Animal Hospital w Chicago, którą wykonuję już od 15 lat. Ponieważ oprócz zwierząt kocham też dzieci i pedagogikę, po studiach uczyłam biologii i chemii w St. Scholastica Academy w Rogers Park. To doświadczenie wykorzystuję we współpracy ze szkołami podstawowymi, gdzie informujemy czym jest wścieklizna, jak jej zapobiegać i co robić w przypadku pogryzienia przez psy lub inne zwierzęta.

Nie codziennie Amerykanie jadą do Afryki z misją, a tym bardziej Amerykanie polskiego pochodzenia...

– Urodziłam się w Chicago. Moi rodzice wyemigrowali z Polski. Mama, Józefa Czupryna, pochodzi z miasteczka Szczucin, a tato, Edward Czupryna, z wioski Kanny. Obie miejscowości leżą niedaleko Dąbrowy Tarnowskiej, dawniej było to województwo tarnowskie, teraz – małopolskie. Rodzice starali się, abyśmy – ja i moi bracia, Chris i Robert – zawsze pamiętali skąd pochodzimy, więc w domu mówiliśmy po polsku i chodziliśmy w weekendy do polskiej szkoły podstawowej i liceum. Przez dziesięć lat jeździliśmy do Polski na prawie trzymiesięczne wakacje do obu babć i rodziny. Chociaż nie zawsze lubiliśmy chodzić do polskiej szkoły w piątki lub soboty, miło było umieć porozumieć się z babcią i kuzynami, a potem pisać listy i pocztówki.

Kiedy wracasz z tej wspaniałej przygody?

– Wracam do Chicago 21 grudnia.

Według Światowej Organizacji Zdrowia 55 tys. ludzi umiera co roku na wściekliznę. Jak myślisz, ile czasu potrzeba na całkowitą likwidację tej choroby?

/a> Nkwaya Misozi


– Zawsze marzyłam o pracy w Afryce i wiedziałam, że praca z Serengeti Health Initiative jest ważna. Ale dostałam naprawdę poważny bodziec, gdy spotkałam rodzinę z wioski Nangale, gdzie w 2000 roku chora na wściekliznę hiena wdarła się do chaty rodziny Misozi i pogryzła dwie małe dziewczynki. Najbliższy szpital był ponad 65 km od wioski. Rodzina i sąsiedzi zorganizowali rowery, aby dowieźć dziewczynki 15 km do apteki, skąd mogli wezwać pogotowie przez radio. Zanim dojechały do szpitala, minęło prawie dwa dni. Na szczęście obie otrzymały serię szczepień przeciwko wściekliźnie i po kilku miesiącach wróciły do domu. Ale do dziś dnia żyją ze śladami na twarzach, nogach i rękach, nie mówiąc o urazach psychicznych. Jedna w ogóle nie wróciła do szkoły, bo bała się wyjść z chaty. Właśnie ta rodzina, ich przeżycia i doświadczenia wzbudziły we mnie chęć, aby naprawdę przyłożyć się do pomocy w wyeliminowaniu wścieklizny.

Wyeliminowanie wścieklizny na świecie całkowicie będzie naprawdę bardzo trudno i może się to nigdy nie stanie. Ale czuję i wierzę, że możemy tego dokonać w miejscach takich jak Tanzania – przez szczepienie psów, ponieważ one są tutaj głównymi nosicielami tej choroby i mogą zarażać nie tylko inne psy, ale także ludzi – szczególnie dzieci.

Nie wiem, ile lat może to zająć. Na razie próbujemy utrzymać naszą pracę w wioskach w granicach 10-15 km wokół Serengeti. A dostać fundusze jest, niestety, coraz trudniej. Ale myślę, że jeżeli możemy współpracować z rządem Tanzanii, strażnikami parku narodowego, tubylcami oraz naukowcami, to możemy też sprawić, aby wścieklizna, której można zapobiec, nie rujnowała życia tysiącom ludzi, a szczególnie dzieciom, na całym świecie.

Od 2003 r. zespół Serengeti Health Initiative podróżował do odległych wiosek w północnej Tanzanii, szczepiąc psy na wściekliznę i nosówki. Która to Twoja podróż?

Pierwszy raz przyleciałam do Tanzanii na miesiąc w 2009 roku. Uczestniczyłam wówczas w szczepieniu psów w kilku wioskach oraz zbieraniu danych dotyczących częstotliwości występowania przypadków wścieklizny (rejestrowanych od 2003 roku). Zgromadzone informacje miałam przeanalizować na potrzeby pracy doktorskiej, ale część budziła wątpliwości, w tym dokładna liczba psów i szczeniaków (na przykład, w niektórych chatkach znajdowały się dwa lub trzy psy o tym samym imieniu).

Kto finansuje projekt?

– Główną działalność Serengeti Health Initiative, czyli szczepienia psów... wokół Narodowego Parku Serengeti, finansuje od 2007 roku Lincoln Park Zoo w Chicago. W 2012 dołączył do nas Uniwersytet stanu Waszyngton, który będzie nam pomagał finansowo do 2017. Dostajemy też pomoc od organizacji Tusk Trust z Wielkiej Brytanii czy Merck/MSD Animal Health (dawniej znanej jako Intervet Schering & Plough), która dostarcza nam każdego roku za darmo ponad 100 tys. szczepionek na wściekliznę, nosówkę i parwowirozę.

Jak długo trwa każda podróż? Czy wiąże się to ze specjalnym przygotowaniem i zabezpieczeniami?

– Szczepienia trwają cały rok. Na przełomie lutego i marca zespół zaczyna szczepić na wschód od Serengeti, a od czerwca – na zachód, gdzie szczepienia trwają aż do grudnia.

Od czterech lat jeżdżę do Tanzanii w sierpniu i zostaję przeważnie 4-5 miesięcy. Przygotowań jest sporo, ale najwięcej było w pierwszym roku, gdy musiałam otrzymać wszystkie szczepienia: na wściekliznę, tężec, żółtą febrę, dur brzuszny, zapalenie wątroby typu A, zapalenie wątroby typu B, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i polio. Zażywam też tabletki przeciw malarii, ponieważ w miejscach, w których jestem, występuje ona bardzo często. Każdego roku, gdy wracam, mam badanie krwi na gruźlicę – tylko wtedy mogę dostać ponowne pozwolenie ze szkoły na kontynuowanie tej pracy. Poza tym od kilku miesięcy przed wyjazdem zaczynam kupować różny sprzęt (latarki, baterie, aparaty fotograficzne, zeszyty, koszulki dla ekipy etc.) i wysyłać bagaże. Jeżdżę z co najmniej czterema walizkami, a od dwóch lat mam ich pięć.

Czy mieszkańcy wiosek rozumieją waszą misję?

/a> Misonga Machiya ze swoim psem Kabusha-B184 z Anną Czupryną


– Na szczęście nie mieliśmy niemiłych przypadków. Zazwyczaj ludzie bardzo się cieszą, gdy przyjeżdżamy. W dniu szczepień już kilka kilometrów od punktu widać ludzi i dzieci, którzy idą z psami na szczepienia – wszyscy machają i witają. Gdy prowadzimy ankiety dotyczące m.in. częstotliwości występowania wścieklizny, ludzie często proszą, abyśmy kontynuowali program. Pamiętają, jak to było 10 lat temu, gdy umierali na wściekliznę. Jest to naprawdę okropna śmierć.

Przez te wszystkie lata – czy znalezliście się w groźnych sytuacjach? Przecież pracujecie na dość niebezpiecznych terenach.

– Czasem niewiele brakowało. Musimy stale uważać na psy, bo nie są przyzwyczajone do dotykania i łapania przez ludzi. Ponadto niebezpieczne są też drogi – jest dużo kamieni, są dziury, koleiny, nie ma oświetlenia i często jeździmy w szczere ... pole. Gdy pada deszcz, jest szczególnie niebezpiecznie, ponieważ często występują ulewy, a wtedy rzeka może nawet zmyć samochód z drogi, a kałuże przykrywają dziury i kamienie, więc łatwo znaleźć się po pół maski w wodzie. Dotychczas zdarzył się tylko jeden nieszczęśliwy wypadek, gdy jeden z pierwszych naszych współpracowników, Magai Kaare zginął w wypadku samochodowym, jadąc do wioski w 2008 roku.

Gdy jesteśmy w Serengeti, musimy uważać na dzikie zwierzęta – szczególnie bawoły afrykańskie, które mają bardzo silny instynkt terytorialny i mogą w każdej chwili zaatakować. Dlatego w Serengeti nie można nigdzie chodzić pieszo, ewentualnie dookoła domu; poruszamy się wyłącznie samochodem. Musimy uważać na słonie i zabezpieczamy się przed pawianami. W ubiegłym roku włamały się do domu i ukradły całe nasze zapasy żywności. Co więcej, zostawiły po sobie cuchnący bałagan, załatwiając w całym domu swoje odchody.

Masz jakieś ulubione tanzańskie potrawy?

– Moje ulubione tanzańskie jedzenie to chapati i owoce. Chapati to taki chlebek podobny do pity, ale trochę cieńszy. Jem go prawie codziennie rano z jajkami smażonymi lub na twardo, albo smaruję go naturalnym lokalnym masłem orzechowym czy dżemem. A owoce są tutaj fantastyczne! Moje ulubione to mango i papaja, ale lubię też ananasy i marakuję. Nie bardzo smakuje mi tutaj mięso, a szczególnie kozie.

Z jakim rodzajem zwierząt lubisz pracować najbardziej?

– Nadal uwielbiam psy, szczególnie szczeniaki, ale lubię też dzikie zwierzęta. Niestety nie miałam okazji pracować bezpośrednio z dzikimi zwierzętami, chociaż spędziłam trochę czasu z naukowcami badającymi lwy (Serengeti Lion Project). Bardzo podobało mi się szukanie lwów, opisywanie ich ogonów, statusu, liczby młodych itd. Bardzo chciałabym pracować z dzikimi psami afrykańskimi – likaonami. A boję się skorpionów i węży.

Jeśli ktoś z naszych czytelników chciałby dołączyć do misji takiej jak Twoja, co musi zrobić?

– Gdyby ktoś chciał wykonywać podobną pracę, to mogę udzielić kilku rad. Po pierwsze, trzeba dowiedzieć się jak najwięcej o problemie. Po drugie, można zostać wolontariuszem – to najlepszy sposób, by dowiedzieć się więcej o interesującym nas temacie i odkryć w sobie pasję. Po trzecie, nie wolno się poddawać. Warto pamiętać, że to nie jest safari fotograficzne, tylko ciężka praca, która często trwa ponad 12 godzin dziennie (8 w terenie i ponad 4 przy wprowadzaniu danych do komputera). A to wszystko bez prądu, w upale i często bez kąpieli. Jeśli potrafisz poddać się po pierwszej nieudanej próbie aplikowania o pracę, to co zrobisz, gdy znajdziesz się w niesprawnym samochodzie na pustej drodze podczas ulewy bez zasięgu telefonicznego i wśród otaczających cię małp?

Czy jest coś, co na co dzień Cię motywuje do działania?

– Jednym z najważniejszych powodów mojego pobytu i pracy tutaj jest wsparcie moich wspaniałych rodziców, którzy nie tylko przeżywali wszystkie moje szalone pomysły, ale wspierali mnie duchowo i często finansowo. Właśnie dzięki nim robię studia doktoranckie z nadzieją, że moja praca pomoże ludziom. Rodzice zawsze opowiadali się za kształceniem, podkreślając, że edukacja i praca społeczna są ważniejsze niż samochody i firmowe ciuchy. Nie zawsze to rozumiałam, ale teraz będę im do końca życia wdzięczna, ponieważ czuję, że uczestniczę w czymś ważnym. I mam nadzieję, że zostawię ten świat troszeczkę lepszym.

Anna Kowalczyk-Barton


[email protected]


Zdjęcia: Anna Czupryna





Nkwaya Misozi

Nkwaya Misozi

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama