Boją się dotykać własnych kranów, nie używają wody do mycia, chociaż eksperci utrzymują, że zagrożenie jest minimalne, możliwe tylko w przypadku, gdy człowiek wciągnie mikroskopijny organizm nosem. Ameba może dostać się do mózgu wyłącznie przez niewielki otwór w kości nad górnymi powiekami.
Bez względu na to, co mówi stanowy epidemiolog, dr Raoult Ratard, ludzie zachowują maksymalną ostrożność. - Nie mam wyboru, jeśli chodzi o kąpiel, lecz nie piję tej wody, nie podaję jej psu i nie gotuję − słowa Debbie Sciortino odzwierciedlają postawę większości mieszkańców parafii św. Bernarda.
Panika wybuchła 12 września, kiedy stanowy Departament Zdrowia Publicznego podał do wiadomości, że w wodzie w dwóch miejscowościach wykryto amebę, która była przyczyną śmierci 4-letniego chłopca z Mississippi. W sierpniu dziecko odwiedziło rodzinę w Luizjanie.
Sprawa była o tyle dziwna, że ten rodzaj ameby (naegleria fowleri) nigdy nie był obecny w wodzie oczyszczanej w amerykańskim systemie wodociągowym.
Od 1962 roku w Stanach Zjednoczonych zanotowano 132 przypadki śmierci spowodowanej przez amebę.
W obu przypadkach zanotowanych w Luizjanie w 2011 roku ofiary oczyszczały zatoki przynosowe zakażoną wodą. Amebę znaleziono w domowych przewodach z ciepłą wodą. Nie było śladu tego organizmu ani w miejskich przewodach, ani w domowych z wodą zimną.
Eksperci zapewniają, że gotowanie wody i chlor skutecznie niszczy amebę, która zazwyczaj żyje na dnie zbiorników świeżej wody i żywi się bakterią.
Najwięcej śmiertelnych przypadków z powodu ameby notuje się w piętnastu południowych stanach USA, przy czym połowa przypada na Florydę i Teksas. Przypuszcza się, że mikroskopijne organizmy pozostały w systemie wodnym po huraganie Katrina, który zniszczył Luizjanę w 2005 roku. Wprawdzie wodociągi zostały oczyszczone, lecz ameba mogła utrzymać się w “biofilmach”, czyli w małych pakietach narośli w przewodach wodnych.
(FN − eg)