34-letnia psycholog Kornelia Kocot ma na koncie 10 lat stażu pracy, z czego pierwsze pięć lat poznawała kulturę pracy w USA, kolejne pięć lat – w Polsce. Na Florydę trafiła tydzień po obronie pracy magisterskiej, gdzie od razu mocno zderzyła się z rzeczywistością. – Pierwsze dwa lata przywołują wspomnienie ciężkiej fizycznej pracy. Zaczynałam jako „housekeeper” w hotelu Hilton, gdzie wytrzymałam tylko miesiąc, po czym znalazłam zatrudnienie jako barmanka w ekskluzywnej restauracji hotelu Marriott. Ostatecznie, aż do czasu powrotu do Polski, pracowałam jako terapeutka w ośrodku dla młodych dziewcząt.
Choć Polka wspomina, że praca w USA stanowiła dla niej ogromne wyzwanie i nakładano na nią wiele obowiązków, czuła się nią bardzo usatysfakcjonowana. Dlaczego? – Niezależnie od tego czy jest się Amerykaninem czy Polakiem – w środowisku, w którym żyłam – jest się traktowanym przez pracodawcę na równi. Byłam szanowana i szczególnie lubiana za europejską „egzotykę” i sposób myślenia.
Ponadto w pracy z młodymi dziewczętami (12-18 lat) nie dało się nie zauważyć, że w USA już od dziecka wpaja się wewnętrzną dyscyplinę i samodzielność. Amerykanie wiedzą, że muszą pracować, bo w tak zróżnicowanym pod względem etnicznym kraju panuje szczególnie duża konkurencja. – Dzieci bardzo wcześnie przysposabiane są do pracy. Plany terapeutyczne dziewczynek, które były pod moją opieką, zawierały punkt dotyczący konieczności tzw. „job hunting” (poszukiwania pracy) czy zdobycia wiedzy o tym, jak skutecznie szukać pracy. Ośrodek zatrudniał osobę, która regularnie prowadziła tego rodzaju zajęcia, jak i asystowała przy praktycznym zdobywaniu pracy – opowiada Kornelia.
Natomiast pani Elżbieta, która w USA pracuje już 20 lat, ale nie chce podawać swojego nazwiska, zwraca uwagę, że w Ameryce solidne wykonywanie swoich obowiązków przekłada się na rzetelne wynagrodzenie. – W Polsce jest takie powiedzenie „Czy się stoi, czy się leży…” W Ameryce tego nie ma. Dajesz z siebie wszystko i inni widzą, że dobrze pracujesz i doceniają to.
Te słowa potwierdza 34-latka: – Przy każdej kwartalnej ewaluacji kompetencji i wyników w pracy amerykański pracodawca nagradza pracownika kolejną podwyżką. W Polsce, adekwatne do odpowiedzialności i nakładu pracy wynagrodzenie czy podwyżka to rzadkość.
- Nigdy nie trząsłem się tak o robotę, jak w Ameryce. Od tego zależało, czy będę miał na rent i na telefony do domu. Nie mogłem ani zapić , ani zachorować, ani się spóźniać - na moje miejsce czekało kilku innych - dodaje Tadeusz Ciążkiewicz. Porównuje do tego także obecną polską rzeczywistość: - Wiele się w kraju zmieniło, ale ciągle, jak idziesz pracować do fabryki, tak jak ja teraz, nawet na pół etatu, to nie musisz się trząść, że ją stracisz, bo masz ją i masz.
Być może między innymi ze względu na docenianie ich wysiłków pracownicy w USA tak dążą do jak najlepszej wydajności – są pod tym względem w czołówce światowej. Dużą rolę trzeba przypisać także nowym technologiom, które pozwalają Amerykanom na większą elastyczność w pracy, ale też przez swoją wszechobecność stanowią zagrożenie szybkiego wypalenia zawodowego. Dlatego USA są też zawsze o krok do przodu jeśli chodzi o modele funkcjonowania w świecie pracy, takie jak work-life balance (równowagi życia prywatnego i zawodowego), work-life blend (integracji pracy z rodziną), a ostatnio energy management, czyli zarządzaniu swoją energią w domu i pracy.
Obie rozmówczynie zgodnie twierdzą, że przy szukaniu pracy w USA trzeba starań i determinacji, ale przede wszystkim trzeba się wykazać konkretnymi umiejętnościami. Dlatego, jak mówi pani Elżbieta, o pracę się dba, a sporadyczne przejawy bumelanctwa w pracy zwykle duszone są już w zarodku. – Każda firma ma swoje normy i zasady, i wymaga się ich przestrzegania. Wszelkie formy kombinowania i uniki najczęściej kończą się utratą pracy, więc to naturalne, że pracownicy od tego stronią.
I co ciekawe, choć pogłębiają się nierówności dochodowe szeregowych pracowników i kierowników firm – z danych Międzynarodowej Organizacji Pracy (ILO) wynika, że w 2011 roku prezesi największych przedsiębiorstw w USA uzyskali średnio przychody 508 razy większe niż roczna pensja przeciętnego Amerykanina – to, jak twierdzi pani Elżbieta, nie budzi to powszechnej zazdrości, a dodajmy, że w środowisku, w którym pracuje… nie ma Polaków.
Tymczasem Kornelia po powrocie do Polski nie wyrobiła sobie zbyt dobrej opinii o środowisku pracy: – W Stanach pracownik jest doceniamy, a w Polsce zastraszany. Stąd też rosnące niepokojące zjawiska takie jak „prezenteizm”, czyli przychodzenie do pracy przez osoby chore, którą boją się utraty zatrudnienia.
Za czym tęskni? Nie zastanawia się długo: – Oprócz florydzkiego słońca? Za dającą spełnienie i satysfakcję pracą.
Anna Samoń