Takie uderzenie służyłoby też zniechęceniu syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada do kolejnych ataków tego typu oraz nie wciągnęłoby USA w głębsze zaangażowanie w wojnę domową w Syrii - pisze “Washington Post”, powołując się na wysokich rangą przedstawicieli administracji.
Według waszyngtońskiej gazety atak potrwałby maksymalnie dwa dni i polegałby na wystrzeleniu z morza pocisków manewrujących lub użyciu bombowców dalekiego zasięgu. Celem nie byłyby miejsca bezpośrednio związane z arsenałem chemicznym Syrii.
Atak “uzależniony jest od trzech czynników: zakończenia raportu wywiadu w sprawie ataku chemicznego, trwających konsultacji z sojusznikami i Kongresem oraz determinacji do określenia uzasadnienia na mocy międzynarodowego prawa” - pisze “WP”. “Aktywnie przyglądamy się różnym rozwiązaniom prawnym” - powiedział przedstawiciel władz, cytowany przez dziennik.
Przedstawiciele administracji twierdzą, że choć Obama jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji o działaniach wojskowych, najpewniej opowie się za “ograniczoną operacją wojskową z użyciem pocisków manewrujących wystrzelonych z amerykańskich niszczycieli na Morzu Śródziemnym w kierunku syryjskich celów wojskowych”. Nie chodziłoby jednak o długotrwałe naloty mające na celu obalenie Asada lub całkowite zmienienie charakteru syryjskiego konfliktu - zaznacza nowojorski dziennik.
Według sondażu, przytaczanego przez BBC, 45 proc. Amerykanów poparłoby atak na Syrię, jeśli władze tego kraju użyły broni chemicznej.
(PAP)