Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 27 listopada 2024 12:52
Reklama KD Market

Prawo kontra realia

Na Florydzie dobiega końca proces George'a Zimmermana, oskarżonego o zamordowanie czarnoskórego 17-latka, Treyvona Martina. Być może już w ten weekend przysięgli rozpoczną swoje obrady, a werdykt może zostać ogłoszony niemal w każdej chwili. Postanowiłem się "wychylić" – przewiduję, że Zimmerman zostanie uniewinniony, lub skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci, jeśli taką możliwość będą mieli jurorzy.



Sprawa ta wywołuje wiele emocji, a tu i ówdzie rozlegają się głosy, że jeśli podsądny zostanie uznany niewinnym, może dojść do zamieszek na tle rasowym. Pełno jest też dyskusji o tym, czy gdyby 17-latek był biały, wina Zimmermana byłaby niemal przesądzona. Tymczasem, wbrew pozorom, cały ten proces ma bardzo niewiele wspólnego z tym, kto jest biały, kto czarny, a kto w kropki bordo. Kuriozalność przewodu sądowego wynika niemal w całości z obowiązującego na Florydzie (i w paru innych stanach) prawa zwanego stand your ground.

Teoretycznie jest to przepis bardzo prosty, a stanowi o tym, że jeśli ktoś jest atakowany w jakikolwiek sposób i czuje, że jego życie jest zagrożone, może użyć wszelkich metod obrony, łącznie z bronią palną. Prosty przykład: ktoś siedzi we własnym domu, gdy nagle pojawia się przed drzwiami uzbrojony intruz, usiłujący wtargnąć do środka. Wtedy to właśnie właściciel domu ma prawo do niego wypalić, nie narażając się na żadne konsekwencje.

Niestety w życiu codziennym takie oczywiste przypadki uzasadnionej samoobrony zdarzają się dość rzadko. W przypadku Martina pewne fakty są bezdyskusyjne. Chłopak szedł do domu i nie był uzbrojony. Nie zawadzał w żaden sposób Zimmermanowi, a pewnie w ogóle go nie widział aż do momentu, gdy ów zaczął za nim iść i się do niego zbliżać. Co się stało potem jest niemal niemożliwe do ustalenia. Należy jednak przypuszczać, że w pewnym momencie Martin zdecydował się na konfrontację z Zimmermanem, a w czasie szarpaniny, do której potem doszło padł jeden strzał. Martin nie żyje i nigdy już nie opowie swojej wersji wydarzeń. Zimmerman pewnie pozostanie wolnym człowiekiem i nadal nalega, że działał w obronie własnej.

Tu jednak na wierzch wychodzi idiotyzm zasady stand your ground. Wróćmy na chwilę do mojego przykładu intruza przed wejściem do czyjegoś domu i wyobraźmy sobie, że owym intruzem nie jest jakiś uzbrojony rabuś, lecz facet, który chce coś sprzedać.

Właściciel domu otwiera drzwi i – zdenerwowany natrętnym komiwojażerstwem – rzuca się na niego, a w czasie szamotaniny i wzajemnej wymiany ciosów popycha go w tak nieszczęśliwy sposób, że "sprzedawca" uderza głową o kant chodnika i ponosi śmierć.

Zaraz potem zjawia się policja, a sprawca tych wydarzeń deklaruje, że działał w samoobronie. Jak jednak mógł w ten sposób działać, skoro sam sprowokował to, co się stało?

Treyvon Martin nie zamierzał mieć żadnego kontaktu z Zimmermanem. któremu nikt nie kazał go "śledzić" lub za nim podążać. Wręcz przeciwnie, operator pod numerem 911 wyraźnie polecił Zimmermanowi, by przestał iść za Martinem. Niezależnie zatem do tego, co się potem stało, wypadki te miały miejsce z inicjatywy i inspiracji Zimmermana. Problem polega na tym, że przy tego rodzaju konfrontacjach, w których biorą udział dwie strony i z których jedna trafia potem na cmentarz, jest następnie tylko jedna opowieść i tylko jedna interpretacja zdarzeń, a prawo stand your ground jest zbyt prymitywne, by sobie z takimi sytuacjami radzić. Zwykle przepisy te stają automatycznie po stronie tego, któremu udało się przeżyć.

Skąd wiadomo, że to nie Martin działał w samoobronie, gdy zorientował się, że wlecze się za nim jakiś kompletnie nieznany mu facet? Jednak jego racje zostały pogrzebane razem z nim. Nam pozostał tylko dziwaczny proces sądowy.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama