Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 3 października 2024 10:32
Reklama KD Market

Spotkanie weteranów po 67 latach

Witam Bogdan, bardzo się cieszę, że znów się spotykamy. Jesteś weteranem II wojny światowej, osobą znaną i szanowaną w Chicago. Twoja działalność dotycząca promowania polskości w Chicago, a szczególnie II wojny światowej zasługuje na wielkie uznanie. Jesteś ambasadorem polskości w Ameryce.



– Dziękuje za miłe słowa. To co robię wynika z potrzeby serca, to mój patriotyzm każe mi działać pro publico bono. Ja to mam we krwi. Tak mnie ukształtowano za młodych lat. Polskę jako Ojczyznę na zawsze noszę w mym sercu.


 


Jakie są losy historycznych zdjęć Krisa Brauna, których jesteś właścicielem? Parę lat temu cały Midwest był poruszony Twoimi wystawami tych fotografii z Powstania Warszawskiego. Były eksponowane w Indianie, w Chicago, w Milwaukee. Sukces był ogromny. Pokazałeś Ameryce tragizm II wojny światowej i bohaterskie losy Polaków.



– Wysłałem tę wystawę do Muzeum Armii Krajowej im. gen. Fieldorfa w Krakowie. Naturalnie współdziałałem z Muzeum Historycznym miasta Warszawy i z Muzeum Powstania Warszawskiego. Wszyscy pobłogosławili mój czyn.


 


Czy ta wystawa jest obecnie eksponowana?


 


– Jeszcze nie. Muzeum jest w ciągłej przebudowie. Jestem w kontakcie z panią kustosz Radecką, która mnie poinformowala, że te historyczne fotografie zawisną w przyszłym roku w nowym skrzydle muzeum. Będzie to multimedialna ekspozycja.


 


Gratuluję zatem. Przyczyniasz się w sposób znaczący do umacniania pamięci o II wojnie światowej.


 


– Miałem szczęście, że spotkałem Krisa Brauna. Zaprzyjaźniliśmy się. On mieszkał w Kalifornii, ja w Chicago. Ja mu też wysyłałem moje wojenne fotografie i może się przekonał, że mój patriotyzm jest prawdziwy i uchronię jego zdjęcia dla przyszłych pokoleń.


 


Publikowałem w Dzienniku Związkowym kilka wywiadów z Tobą. Były to relacje z Twoich wyjazdów do Warszawy, gdzie uczestniczyłeś przez kilka lat w rocznicowych uroczystościach z okazji wybuchu II wojny światowej i Powstania Warszawskiego. Jakie to były wyjazdy, jakie zostały wspomnienia? Bywałeś w Warszawie czasem nawet przez trzy miesiące.


 


– Były to niesamowite pielgrzymki i ogromna radość dla mnie, że mogłem uczestniczyć w tych uroczystościach. W Polsce się odrodziłem. Poczułem się na nowo cząstką polskiego narodu, byłem dumny, że i ja mam maleńki wkład w obronę ojczyzny, choć miałem wtedy zaledwie 16 lat. Dla mnie te rocznice były niezapomniane. Wywodzę się z rodziny wojskowej, ja to czuję, ja tym żyję. Mój ojciec był kapitanem Wojska Polskiego. Jego przeszłość wojskowa datuje się z czasów imperium austro-węgierskiego. Był wtedy kadetem w armii Franza Josefa. Podczas I wojny światowej walczył i zdobywał doświadczenia, walczył na froncie besarabskim i włoskim. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku.


 


Jak wyglądały Twoje spotkania z kolegami z czasów wojny w Warszawie?


 


– Było ich wiele, były sentymentalne, a czasem wręcz zaskakujące i przedziwne. Tyle lat nie widzieliśmy się, a niektórych poznałem momentalnie.


 


Były różne niespodzianki. Spotkałem kolegów z Szarych Szeregów, należeliśmy do zgrupowania "Zamek". Kiedyś, podczas inscenizacji walk o wytwórnię papierów wartościowych, po zakończeniu ze mną wywiadu telewizyjnego, nagle pyta mnie ktoś o nazwisko mojego kolegi. Potem przedstawia się: jestem Andrzej Rumianek. Był to mój kolega szkolny z 1939 roku. Rozmowom nie było końca, wspominaliśmy wojenne dzieje, czas nie zatarł żadnych detali z tamtego okresu. On też brał udział w walkach o Starówkę. Należeliśmy razem do tak zwanego "małego sabotażu", który wykonywał konkretne zadania przeciw okupantowi.


 


Oglądałem filmy, które przywiozłeś z Polski. Ileż tam patriotyzmu, wspomnień; capstrzyki harcerskie, przemówienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wszystko ogromnie patriotyczne i wspomnieniowe.


 


– Istotnie tak było. Teraz te spotkania zatraciły tamten charakter, to chyba Unia Europejska "każe" Polakom zapominać o tamtych czasach, a my nie protestujemy, tylko jak potulne baranki godzimy się. Ile krzywd, ile łez, ile zniszczeń przyniosła nam II wojna! O tym trzeba pamiętać.


 


Znają Cię najważniejsze osobistości w Chicago, gubernator Pat Quinn, były burmistrz Richard Daley, obecny burmistrz Rahm Emanuel, nie wspomnę już o wielu oficjelach ze świata biznesu i kultury. Czym zaskarbiasz sobie taką sympatię?


 


– Bo ja wiem? To jakoś samo przychodzi, może nawet moja skromność i moja działalność jest tego powodem. Nasza historia była i jest zakłamana. Mam też kontakty z oficerami amerykańskimi, oni wielu informacji historycznych nie znają. Ja im przybliżam te sprawy. Powielam materiały, robię filmy, wręczam im płyty. Mówię o wojnie, o prawdzie historycznej. To robi ogromne wrażenie.


 


Gubernator Quinn lubi Polskę i Polaków, to prawdziwy dżentelmen. Podobnie burmistrz Daley, miałem z nim i mam wiele kontaktów prywatnych i służbowych, to bardzo ciekawa postać i zdolny polityk. Bywał zresztą w Polsce i doskonale zna nasze realia polityczne i gospodarcze.


 


Dopiero teraz przechodzimy do meritum naszej rozmowy. Po 67 latach spotkałeś w Meksyku kolegę, z którym razem walczyłeś w Powstaniu Warszawskim. Jak do tego doszło?


 


– Rewolucja elektroniczna pozwala nam na łatwiejsze komunikowanie się. Jestem w kontakcie, poprzez "Skype" z moimi kolegami z 1939 roku. To mój kolega, wspomniany już Rumianek, powiedział mi o Benedykcie Nizio, który chciał się ze mną spotkać. Oczywiście zadzwonił do mnie i nawiązaliśmy ponownie znajomość. On mieszka w Vancouver, w Kanadzie, prowadzi tam działalność podobną do mojej. W rozmowie zapytał mnie: "Bogdan, czy lubisz rejsy statkiem?" Odpowiadam: "Uwielbiam. Właśnie jadę z żoną na "kruz" do Meksyku". Spotkaliśmy się w Puerto Vallarta.


 


Jakie to było spotkanie?


 


– Bardzo koleżeńskie, trochę nawet z łezką w oku. Wspominaliśmy wojenne czasy i naszą działalność, lata które minęły. Już wiedzieliśmy o sobie dużo, konwersując przedtem na "Skypie". On był w zgrupowaniu Chrobry II, ja też tam należałem. Było zatem wiele wspólnych tematów. Byliśmy razem na wycieczce... w dżungli, a tam restauracja i obiad. Nagle zbliżają się do nas muzycy, pytają co nam zagrać. Ja im nucę piosenkę z czasów wojny: "Teraz jest wojna, kto handluje ten żyje". Oni w mig zaczęli grać, a ja z Benedyktem zaczęliśmy śpiewać. Wszyscy powstali z miejsc i zaczęli śpiewać z nami. Okazało się, że jest to melodia meksykańska, a my, Polacy, "pożyczyliśmy" ją sobie. Spotkanie z Meksykanami było bardzo sympatyczne. Pytano nas o Polskę, o czasy wojenne, a my z dumą mówiliśmy o naszym kraju nad Wisłą. Jaki mały ten świat!


 


Notabene gdziekolwiek jestem turystycznie, zawsze mówię o naszej historii, o wojnie, rozdaję też kotwiczki "Polska walcząca".


 


Jak się zakończył wasz pobyt w Meksyku?


 


– Doskonale i bardzo radośnie. Nasze żony bardzo się polubiły, miały też wiele wspólnych tematów do dyskusji. Uzgodniliśmy dalsze plany współpracy. Benedykt wyjeżdża w przyszłym roku do Hiszpanii, a potem do Polski. W Krakowie opiekuje się grobami lotników kanadyjskich, którzy zginęli walcząc o Polskę. On działa podobnie jak ja, na wielu frontach. Należy do Koła Armii Krajowej w Kanadzie, jest łącznikiem pomiędzy kanadyjskimi a polskimi weteranami.


 


Powiedz, dlaczego tak ważne jest przypominanie tragizmu II wojny światowej?


 


– Widzisz, ja wyrosłem w garnizonie wojskowym, mam to we krwi. Pamiętam doskonale okres przedwojenny. Mnie nikt nie uczył patriotyzmu, on zawsze był i jest we mnie. Z Polski pojechałem do Lwowa i odwiedziłem Cmentarz Łyczakowski, a tam – Lwowskie Orlęta. Ileż wspomnień i zadumy nad naszym losem! Gdyby te nagrobki mogły mówić... Tam każdy kamień jest polski. Tam powinna jeździć polska młodzież, by się uczyć historii.


 


Wiem, że nigdy nie spoczniesz w swej działalności, noś zatem z dumą naszą biało-czerwoną flagę, a Polska tego nigdy nie zapomni.


 


Rozmawiał:


Janusz Kopeć


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama