Ameryka od środka
Wydawać by się mogło, że w USA jest wiele poważnych, bieżących problemów, wymagających równie poważnych decyzji ze strony Kongresu. Bądź co bądź, krajowi, uwikłanemu w wojny i trudności finansowe, grozi kryzys budżetowy, który może doprowadzić do niemal całkowitego zawieszenia działalności rządu federalnego. Nie przeszkadza to jednak niektórym politykom w prowadzeniu przerażająco jałowych dyskusji o sprawach bez znaczenia.
Być może nie wszyscy wiedzą, że Ameryce zagraża mrożąca krew w żyłach katastrofa żarówkowa. Tak, tak, chodzi o ten wynalazek Thomasa Edisona, który od tylu lat pozwala nam na siedzenie w dobrze oświetlonych pomieszczeniach, czytanie książek po nocach, itd. W roku 2007 administracja George’a W. Busha zatwierdziła ustawę, na mocy której 100-watowe żarówki używane w USA mają do roku 2012 stać się o 25% mniej energochłonne. A ponieważ wynalazku Edisona nie da się aż tak dramatycznie “odchudzić”, wynika z tych postanowień, że konieczne będzie przejście na nowe techniki oświetleniowe, czyli na tzw. żarówki CFL lub LED.
Chodzi oczywiście o oszczędności energetyczne, które Unia Europejska już dawno zatwierdziła. Jednak w USA jest nieco inaczej. Okazuje się, że tradycyjne żarówki to symbol amerykańskiej wolności i przywiązania do demokracji. Dziś już nikt nie pamięta, że był to pomysł poprzedniej administracji. Michele Bachmann, “herbaciarka” z Minnesoty, której marzy się prezydentura, na którą ma minusowe szanse, wielokrotnie już stwierdzała, iż “Obamowcy”, rządni przejęcia kontroli “nad wszystkimi aspektami życia obywateli”, zamierzają nam dyktować, jakie żarówki mamy kupować. W swoim patriotycznym uniesieniu Bachmann zaproponowała ustawę o nazwie “Light Bulb Freedom of Choice Act”, której celem jest obalenie pozakonstytucyjnego zamachu na amerykańskie swobody oświetleniowe. Ta histeria żarówkowa uderzyła też do głowy wielu innym politykom. Poseł Joe Barton z Teksasu wyraził pogląd, że “lewica” zamierza usunąć z naszego życia “żarówki, które przepędzały od roku 1879 nasze noce”, natomiast senator Jim DeMint z Południowej Karoliny, którego anachronizm jest wręcz średniowieczny, twierdzi, że zmuszanie ludzi do kupowania energetycznie oszczędnych żarówek jest przejawem polityki “niańczenia poszczególnych stanów przez rząd federalny”.
Hmm, wszystko to jest o tyle ciekawe, że sami konsumenci – niezależnie od orientacji politycznej – już dawno postanowili, iż żarówka Edisona, choć bohaterska w swoim amerykańskim pionierstwie, spełniła swoją rolę i musi odejść. Jak donosi organizacja o nazwie National Electrical Manufacturers Association, tylko w ostatnich 5 latach popyt na tradycyjne żarówki spadł w USA o 50%. W życiu codziennym Ameryki problem ten w zasadzie w ogóle nie istnieje, co oznacza, że alarmistyczne dyskusje na ten temat wśród waszyngtońskich polityków są tyleż głupie, co bez znaczenia.
Wszyscy jednak doskonale wiemy, że tak naprawdę nie chodzi tu o żarówki i oszczędności energetyczne, lecz o polityczne manewry. Nie tak dawno temu w czasie obrad jednej z komisji Kongresu Rand Paul, wybrany w 2010 republikanin, raczył wyrazić pogląd, iż obecna administracja “opowiada się za prawem kobiety do aborcji, ale nie przyznaje prawa do zakupu dowolnego rodzaju żarówki”. Świetne porównanie! Jestem pewien, że wszyscy dyskutanci w sporze o aborcję tak naprawdę cały czas myślą o żarówkach.Jeśli jednak chodzi o prawodawców typu Paula, Bachmann i DeMintanie ma to większego znaczenia, ponieważ wszyscy doskonale wiemy o tym, iż pracują oni wyłącznie przy lampach naftowych i świecach.
Andrzej Heyduk