Ameryka od środka
Jeśli Sarah Palin rzeczywiście zamierza ubiegać się w roku 2012 o republikańską nominację na prezydenta kraju, wybrała sobie dość dziwną drogę do tej kandydatury. Jej telewizyjny “reality show” w sieci TLC, który systematycznie traci na popularności wśród widzów, jest podobno całkowicie apolityczny, a jego celem jest prezentacja piękna Alaski oraz “siły” poruszającej się w tym kontekście Palin. Problem w tym, że dzielna Sarah, pałętająca się po tych pięknych krajobrazach w towarzystwie rodziny i watahy kamerzystów, co jakiś czas robi czysto polityczne “wtręty”, posługując się czasami wręcz idiotycznymi przykładami z jej megalomańskiego programu.
W jednym z ostatnich epizodów Palin strzela do karibu i kładzie zwierzę trupem (wprawdzie dopiero za szóstem strzałem). Jednocześnie mówi widzom, iż “jeśli ktoś chce jeść zdrowe, organiczne posiłki, musi polować i łowić, żeby zapełnić domową zamrażarkę”. Naprawdę? Sarah zdaje się nam sugerować, że pewnego dnia zajrzała w domu do lodówki, zobaczyła tam pustkę i – przerażona wizją nadciągającego głodu - pojechała tysiąc kilometrów pod krąg polarny, by upolować karibu i ocalić w ten sposób rodzinę przed zagładą. Jednocześnie daje nam do zrozumienia, że właśnie tak powinni żyć “prawdziwi” Amerykanie.
Oczyma wyobraźni widzę już zatem, jak bezrobotny facet w Chicago zagląda do swojej przeraźliwie pustej lodówki, a następnie kupuje sobie sztucer, jedzie w ostępy lasów Południowej Karoliny i wraca z sześcioma jeleniami dla małżonki i dwójki wygłodniałych dzieci. Mógłby oczywiście skoczyć do lokalnego sklepu, a nawet – z braku pieniędzy – do jakiegoś “banku żywnościowego”, ale wtedy byłby pośledniejszym Amerykaninem niż Palin.
Nie mam pojęcia, kto te bzdurne bajdurzenia byłej pani gubernator ogląda, ale ostatnie sondaże wykazują podobno, że zwykle są to ludzie w wieku powyżej 50 lat, mieszkający w zachodnich stanach USA. Jednak niezależnie od widowni Palin, jej serial jest nie tylko głupi, lecz czasami wręcz odpychający. W jednym z innych odcinków zrobiła ona z operacji zatłukiwania pałką żywych halibutów prawdziwy pokaz, z którego zdawała się być niezwykle dumna. Ten festiwal zabijania ma być rzekomo “prawdziwą Ameryką”, w przeciwieństwie do Ameryki kontrolowanej przez jakichś jajogłowych palantów z Harvardu. Sorry, Ms. Palin – nadal preferuję tychże jajogłowych w roli decydentów. Nie rozumiem też, dlaczego do dziewuchy z miejscowości Wasilla nie dotarła jeszcze wiadomość, iż w USA nikt praktycznie nie musi dziś zabijać zwierząt przed kamerami telewizji, by przeżyć. A już na pewno nikt nie musi zabijać zwierząt w celach potencjalnie politycznych. Jeśli strzelanie do karibu i pałowanie ryb to rzeczywiście kwalifikacje do sprawowania urzędu prezydenta, czas na emigrację do Nowej Zelandii albo na Wyspy Wielkanocne. Byle dalej.
Być może najsmutniejsze jest to, że niektórzy Amerykanie zdają się potulnie tolerować oferowaną im w telewizji apoteozę intelektualnego kalectwa i traktują to wszystko całkiem na serio, zdradzając czasami zdumiewającą niechęć do polityków dobrze wykształconych, rozsądnych i nie szukających następnego obiadu z giwerem w garści w lesie. Na szczęście program pt. “Sarah Palin’s Alaska” niemal na pewno stanie się w przyszłości (ok. roku 2012) ciekawym materiałem w reklamach jej politycznych przeciwników. I nie sądzę, by był to dla niej materiał korzystny.
Andrzej Heyduk