Okiem felietonisty
Demokracja to nie jest synonim sielanki. Miłość i zgoda jest potrzebna w rodzinie, ale w parlamencie niepożądana. Te banalne prawdy powinny być znane każdemu dorosłemu człowiekowi. Nie ma takiego wodza, który by myślał tak, jak czuje cały naród. Dlatego najważniejsze decyzje w państwie podejmuje parlament, który poszukuje consensusu, chociaż reprezentuje wiele stanowisk w tej samej sprawie. Dopiero zgoda większości powinna decydować o kierunku drogi, jaką idzie naród.
Prezydentem w Polsce powinien być polityk ponadpartyjny. Ponieważ takiego polityka nie znajdziemy w grupie polityków walczących o władzę, to prezydentem powinien być polityk z ugrupowanie opozycyjnego w stosunku do partii, która desygnuje premiera. Jeżeli premierem jest pan Donald Tusk z Platformy, to prezydentem powinien być Jarosław Kaczyński z PiS, a nie Bronisław Komorowski, którego Tusk wystawił do wyścigu o fotel prezydenta RP. Dwa grzybki w barszcz to o jednego grzybka za dużo.
Takie poglądy o “dwóch grzybkach w barszcz” podzielali i wygłaszali politycy Platformy, kiedy prezydentem był polityk PiS i premierem polityk PiS. Kiedy jednak Platforma stanęła przed realną szansą zwycięstwa własnego kandydata, to się okazało, że taki “tandem”, czyli prezydent i premier z tego samego ugrupowania, nie przeszkadza politykom Platformy. Ba, nawet jest on podobno niezwykle korzystny, aby wprowadzać reformy, które Platforma chce, ale nie może wprowadzić z powodu spodziewanego veta prezydenta. Jakie to mają być te “’reformy”, pozostaje tajemnicą polityków Platformy.
Na placu boju o fotel prezydencki pozostali dwaj politycy z różnych ugrupowań. W kwestiach ustrojowych nie ma pomiędzy nimi zasadniczych różnic. W zapowiadanych poglądach na politykę zagraniczną również nie ma istotnej różnicy, ponieważ Polska jest w Unii Europejskiej i musi przestrzegać zasad wpisanych w postanowienia Traktatu Lizbońskiego. Jest jednak pomiędzy tymi dwoma politykami ogromna różnica w temperamencie i braku zgody kandydata PiS na służalczy liberalizm, który kosztami kompromisu obarcza własny naród.
Polskie telewizje komercyjne, dostępne w Chicago przez satelitę, od lat pracowały przeciwko PiS-owi, przyprawiając politykom tej partii “gębę” awanturników, kłamców i zamordystów. Poparcie 80-procentowe dla Jarosława Kaczyńskiego w I turze wyborów pokazało jednak odporność ciężko pracujących emigrantów na nachalną propagandę tych mediów.
W czasie kampanii prezydenckiej wtłoczono w pamięć wyborców setki sloganów wyborczych, dziesiątki spotów, pragnąc zaprogramować wyborcę tak, jak programuje się robota. Miejmy nadzieję, że wyborca w Polsce okaże się odporny na tę odmianę medialnego wirusa.
Polska jest najważniejsza, więc każdy wynik wyborów musi być przyjęty z szacunkiem, ponieważ powstał on w wyniku działań mechanizmów demokracji.
1 lipca 2010