Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Piotr Beczała w Chicago

Niedziela. Mija 6 pm. Już nie pada, ale jest przykry chłód. Właśnie skończył się kolejny spektakl “Fausta” w chicagowskiej Lyric Opera, z Piotrem Beczałą w tytułowej roli. Przed teatrem tłum – wszyscy polują na taksówki. Zazdroszczę ludziom, którzy w tej chwili opuszczają teatr. Dwa dni temu wynosiłam po spektaklu bagaż wzruszeń, jaki oni niosą w tej chwili… Nie mogę uporać się z parkingowym automatem. Pomagają mi przechodnie. Biegnę, żeby nadrobić spóźnienie – mamy się spotkać po spektaklu w garderobie. Czerwone. Trudno – staję na przejściu dla pieszych.

“Zanim się Faust rozcharakteryzuje, ochłonie, przebierze, upłynie sporo czasu” – pocieszam się w myślach. Nagle widzę ich po przeciwnej stronie ulicy. Pan Piotr ma telefon przy uchu. Panie Piotrze! – wołam w obawie, że zginą mi w tłumie. Słyszą! Uśmiechają się z daleka. Właśnie dzwonię do pani! – woła na powitanie. Zapraszamy do Japończyka! – dodaje wesoło. U Japończyka jest miło i przyjemnie ciepło. Cicho, jak na miejskie lokale. Dobrze – myślę, można nagrać rozmowę. Co panią interesuje? – pyta pan Piotr. Życie – odpowiadam. – Życie artysty. Siedzę naprzeciwko pani Katarzyny, żony Piotra Beczały. Dzięki niej to, co miało być wywiadem, zamieni się nieoczekiwanie w fascynującą opowieść o wielkiej pasji, wielkiej miłości, złotej rybce i confetti…

Piotr Beczała: No dobrze, w takim razie trzeba zacząć od początku. Urodziłem się w Czechowicach-Dziedzicach. Nie wyróżniałem się niczym szczególnym. Czasami brałem udział w szkolnych akademiach, ale nie zajmowałem się specjalnie muzyką. W mojej rodzinie nie było muzycznych tradycji. Uczyłem się w technikum mechanicznym, chciałem być inżynierem. Przez 19 lat nie miałem najmniejszego pojęcia, że moje życie będzie związane z muzyką, a tym bardziej z operą. I pewnie by nie było, gdyby nie… ucieczka z lekcji matematyki – prosto do szkolnego chóru! Aby uniknąć klasówki, razem z kolegą poszliśmy zdawać do tego chóru. Znając zamiłowania arystyczne naszego matematyka wiedzieliśmy, że to mocne usprawiedliwienie. W taki sposób rozpoczęło się moje śpiewanie – zostałem przyjęty. Kolega – nie, przechodził mutację. Pani, która prowadziła nasz chór, była też dyrygentem Chóru Moniuszko w Miejskim Domu Kultury. W krótkim czasie stałem się jego członkiem. Stamtąd trafiłem do Zespołu Madrygalistów. To była bardzo dobra grupa, jedna z najlepszych w Polsce, wygrywała ogólnokrajowe konkursy. Tam poznałem Kasię, była gwiazdą zespołu. Zaprzyjaźniliśmy się – jak brat i siostra, często mi doradzała, była moją powierniczką…
Katarzyna Beczała: Piotr był bardzo grzeczny i nieśmiały.

P.B.: Po jednej z prób dyrygentka stwierdziła: "Ty, Beczała, masz całkiem niebrzydki głos. Powinieneś zdawać do Akademii Muzycznej". Jaka akademia? Moja specjalność to aparatura kontrolno-pomiarowa – pomyślałem, ale postanowiłem spróbować. Nie miałem nic do stracenia: egzaminy do Akademii były wcześniej niż przyjęcia na Politechnikę. Miałem osiem miesięcy, żeby się przygotować. Zaczęły się wyjazdy na lekcje do Katowic i praca, jakiej wcześniej nie znałem. Coraz bardziej też zaczęło mi zależeć, aby mnie przyjęto. Udało się. Zdałem. Wyjechałem do Katowic na studia. Nie studiowaliśmy razem. Kasia dostała się do Warszawy.

Uczelnię ukończył w klasie prof. Jana Ballarina. Już tu dał się poznać jako utalentowany Tamino w "Czarodziejskim flecie" Mozarta. Na dyplom przygotował partię Leńskiego z "Eugeniusza Oniegina" Czajkowskiego. Stanowiła połowę recitalu dyplomowego; w drugiej części wykonał siedem arii operowych i oratoryjnych, obejmujących szeroki repertuar, od barokowego po romantyczny. Partia Leńskiego będzie jedną z ważniejszych w karierze młodego tenora. W trakcie rozmowy zatrzymujemy się na problemie edukacji muzycznej, w szczególności kształcenia wokalistów.

P.B.: Kształtowanie głosu to wielka umiejętność. To sztuka sama w sobie. Wymaga talentu, ogromnej wiedzy, intuicji, odpowiedzialności. Musi być przekazywana z mistrza na ucznia. Delikatne struny głosowe traktowane niewłaściwie mogą zamilknąć. Wówczas śpiewak traci głos bezpowrotnie! Ileż to karier załamuje się nagle i kończy nieodwołalnie po kilku, kilkunastu latach. Ile głosów marnuje się, nie ma szansy na rozwój z braku wiedzy. Wielkim problemem sztuki operowej jest dzisiaj brak wielkich mistrzów. Legendy opery odchodzą do przeszłości, zaś ci, którzy odnoszą największe sukcesy na scenie, rzadko uczą.

Motorem mojej kariery artystycznej jest pasja uczenia się – nieustanna praca nad techniką wokalną, dążenie do świadomego operowania głosem. Pod koniec studiów brałem udział w kilku kursach mistrzowskich, między innymi w Lenk (Szwajcaria) i Villecrose (Francja), gdzie zainteresowała się moim głosem prof. Sena Jurinac, wielka diva operowa, ale też sławny pedagog. Ona pierwsza zwróciła uwagę na walory mego głosu, choć – tak naprawdę – byłem ciągle na początku drogi. Miałem jednak wielkie szczęście. Nieco później poznałem osobę, która pomogła mi w rozwoju: jest to mój korepetytor Dale Fundling, Amerykanin. Pracuję z nim od siedemnastu lat. Wiele mu zawdzięczam, nadal jeżdżę na lekcje do niego. Oprócz tego staram się uczyć od wszystkich wielkich artystów, jakich spotykam na scenie, korzystać z ich wiedzy, doświadczenia. Uczę się nie tylko od śpiewaków, także od reżyserów, dyrygentów… Tak naprawdę uczę się także na złych przykładach – czego nie robić, jak nie śpiewać.

K.B.: Obserwuję męża od siedemnastu lat. Jestem zachwycona jego bezustanną pracą nad sobą i wspaniałymi efektami tej pracy. Pamiętam początki, pierwszy kontrakt w Linzu, problemy, z jakimi się zmagał, i podziwiam siłę charakteru, konsekwencję w dążeniu do ideału. To nieprawdopodobna praca! Uczył się niezwykle szybko. Tak jest do dzisiaj. Każda próba, każdy spektakl, są analizowane. Podziwiam to tym bardziej, że ja sama odnosiłam sukcesy bardzo łatwo – po prostu brałam nuty i śpiewałam. Wszystko było naturalnie proste. W przypadku Piotra sukces jest wypracowany. Starannie rozwijana technika wokalna daje mu tę pewność, lekkość i swobodę, którą tak się wszyscy zachwycają. Jest to też gwarancja, że zawsze śpiewa tak, jak chce, a nie tak, jak mu się uda. Od kiedy zrezygnowałam z własnej kariery, abyśmy byli razem, jestem na każdej próbie, każdym spektaklu. Nie przestaję podziwiać męża właśnie za tę pasję do pracy nad sobą, trzeźwy dystans do zachwytów, pokorę, skromność. To jest doprawdy niezwykłe.

P.B.: Bardzo ważne w życiu śpiewaka jest mądre kierowanie karierą. Największym zagrożeniem są kuszące kontrakty, propozycje ról, do których młodzi artyści nie są jeszcze gotowi. Nauczyłem się być cierpliwy, bardzo rozważnie podejmować decyzje repertuarowe. Biorę pod uwagę przede wszystkim to, czy proponowana mi rola jest odpowiednia dla mojego głosu. Na niektóre role przyjdzie pora za kilka lat. Ważny jest też aspekt ról dużych i małych. Kiedyś uważałem, że nie ma małych ról, są tylko mali wykonawcy. Dzisiaj śpiewam tylko partie pierwszoplanowe, kieruję się zasadą, że lepiej zaśpiewać ważną, ciekawą rolę, dzięki której artystycznie się rozwinę, niż zaliczyć kontrakt z kolejnym ważnym teatrem operowym świata.

Na przykład po raz pierwszy otrzymałem propozycję zaśpiewania w Metropolitan Opera pięć lat temu, ale była to postać drugoplanowa. Uznałem, że debiutowanie w teatrze tej rangi w takiej roli byłoby błędem. Podobnie było w La Scali, gdzie już w 2004 roku zaproponowano mi debiut w mało znanej operze Mozarta. Nie przyjąłem propozycji, postan
owiłem czekać. Po dwóch latach zaśpiewałem na obydwu scenach księcia Mantui w "Rigoletcie".

Lista teatrów, które zabiegają o kontrakt z Piotrem Beczałą jest długa. To lista marzeń każdego śpiewaka – zawiera wszystkie najważniejsze sceny świata: De Nederlandse Opera w Amsterdamie, Theâtre Royal La Monnaie w Brukseli, Opera National de Paris, Bilbao Opera, Deutsche Oper i Staatsoper Unter den Linden w Berlinie, Bayerische Staatsoper w Monachium, Opernhaus we Frankfurcie nad Menem, Staatsoper w Wiedniu, Grand Theâtre w Genewie, Teatro Comunale di Bologna, Teatro alla Scala w Mediolanie, Megaron w Atenach, Royal Opera House Covent Garden w Londynie, San Francisco Opera i Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

O wspaniałych rolach polskiego artysty rozpisuje się prasa europejska od lat. W Ameryce stał się sławny głównie dzięki transmisji spektaklu “Łucja z Lammermooru” Donizettiego, 7 lutego br.

Spektakl zainaugurował stały cykl transmisji z MET do wielu kin 32 krajów na świecie. Reklamowany był jako wielki powrót na sceny czołowej pary operowych amantów: rosyjskiego sopranu – słynnej nie tylko z pięknego głosu, ale i wielkiej urody, Anny Netrebko (po urodzeniu dziecka) oraz meksykańskiego tenora Rolando Villazona. Z powodu niedyspozycji głosu słynny tenor musiał się wycofać. W tym czasie Piotr Beczała śpiewał w MET partię Leńskiego w "Onieginie" Czajkowskiego. Początkowo odmówił, ale ostatecznie zgodził się dodać do nich nagłe zastępstwo w „Łucji z Lammermooru”. To jedna z ulubionych ról artysty. Dostał największe brawa, zdobył serca widzów na całym świecie.
Jakie są ulubione role Piotra Beczały?

P.B.: Jestem tenorem lirycznym. Najlepiej czuję się we włoskim i francuskim repertuarze romantycznym: "Faust", "Werther", "Romeo i Julia", "Cyganeria", "Rigoletto", "Traviata". Zamierzam trzymać się tego profilu przez najbliższe lata. Później przyjdzie czas na kolejne, bardziej dramatyczne role, w miarę jak głos będzie dojrzewał. Zamierzam pozostać na scenie przez wiele lat – za każdym razem, gdy kurtyna idzie w górę, daję z siebie wszystko, muszę więc rozsądnie rozkładać siły.

Jacy śpiewacy są inspiracją, wzorem artysty?
P.B.: Jest ich wielu, co najmniej dziesięciu, m.in. Tito Schipa, Miguel Fleta, Jussi Bjoerling, Fritz Wunderlich no i oczywiście Jan Kiepura, który jest, lub powinien być, synonimem tenora dla każdego Polaka.
K.B.: Zwłaszcza Fritz Wunderlich! Na każdym wydziale wokalnym w akademiach muzyki powinno się wykładać przedmiot "Fritz Wunderlich". To kompendium wiedzy artysty opery.

P.B.: Czuję, że śpiew jest moim powołaniem. Moją misję widzę w przekazywaniu tej sztuki dalej. Lubię uczyć, uważam, że świat opery potrzebuje nauczycieli.
K.B.: O tak! Często denerwuję się na Piotra, gdy zamiast odpoczywać między jedną wyczerpującą serią spektakli a drugą, udziela lekcji. Ale rozumiem to. Śpiew jest naszym powołaniem, w pełni podzielamy tę pasję.

Katarzyna Beczała jest mezzosopranem koloraturowym i jeszcze jako Katarzyna Bąk, studentka warszawskiej Akademii Muzycznej im. F. Chopina, zdobyła Grand Prix Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Gioacchino Rossiniego w Schwetzingen w Niemczech. To jej wróżono błyskotliwą karierę, gdyż nie tylko dysponuje wspaniałym głosem, ma też talent aktorski, naturalną swobodę na scenie. W 1991 roku miała propozycję zaśpiewania Zerliny w Don Giovannim w La Scali, pod dyrekcją Riccardo Mutiego, ale był to czas, kiedy trzeba było dokonać wyboru. Miłość okazała się silniejsza. U boku męża realizuje nieco inaczej swoje marzenia i ambicje. Stara się stworzyć namiastkę domu, gdziekolwiek wiedzie szlak jego artystycznych podróży. Jest osobą ciepłą, pogodną, serdeczną, jest też czujna i uważna. Ani przez chwilę nie żałowała podjętej kiedyś decyzji. Jest szczęśliwa, zaś pan Piotr uważa, że jest współautorką jego sukcesów. Ze wzruszeniem słucham, jak czule odnoszą się do siebie – sprawiają wrażenie, jakby mieli pobrać się jutro.

P.B.: Kasia jest moim przyjacielem, czujnym recenzentem, krytykiem, doradcą. Ufam jej intuicji, wrażliwości muzycznej.

Gdzieś tam daleko jest ich dom, ostatnio przeniesiony z inicjatywy pani Katarzyny z Zurichu do Krakowa. Wpadają tam co jakiś czas na kilka dni, aby przepakować walizki. A gdy mają wolną chwilę, mogą pospacerować urokliwymi krakowskimi uliczkami albo posiedzieć w kawiarence na Rynku.

Piotr Beczała ma kalendarz koncertowy wypełniony do 2014 roku. Nie planuje koncertów w Polsce, głównie dlatego, że nasze teatry operowe późno układają plany koncertowe, gdy jego terminy są już zajęte. W niezwykłej opowieści o "chłopaku z Czechowic" pojawia się jeszcze co najmniej kilka zaskakujących, romantycznych wątków, jak choćby te wspomniane na początku – o złotej rybce i confetti. Najlepiej, jeśli zapytacie o nie podczas spotkania z Piotrem Beczałą: w poniedziałek 19 października, o godz. 7 wieczorem w Konsulacie RP. Wstęp bezpłatny, ale konieczna jest rezerwacja przez tel. nr (773) 957-7777 lub e-mailem: [email protected].

Barbara Bilszta

–––––––––––––––––
Piotr Beczała wystąpi jeszcze w trzech spektaklach "Fausta" Gounoda: w sobotę 17 października i we wtorek 20 października o godz. 7:30 wieczorem oraz w piątek 23 października o 2 po południu.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama