Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 10:12
Reklama KD Market

Kultura polska na rozdrożu? (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Kongres Kultury Polskiej, który niedawno ściągnął do Krakowa ok. 1100 artystów, naukowców, intelektualistów i innych twórców i animatorów, ujawnił liczne bolączki i kontrowersje, które trapią polskie środowiska twórcze. Ale nie tylko! Czy kto tego chce, czy nie, każdego dotyka zagadnienie kultury w takiej czy innej postaci. Przykładowo sprawą kulturową jest kwestia, czy za telewizję publiczną telewidzowie mają płacić abonament. Nie jest to bowiem zagadnienie czysto finansowe, skoro finansowanie telewizji wyłącznie przez reklamę automatycznie obniża poziom nadawanych przez nią treści.

Probiznesowy rząd Donalda Tuska sprawia wrażenie, że na oślep walczy z kryzysem gospodarczym. Początkowo odrzucał myśl o zwiększeniu deficytu budżetowego, a następnie przyjął największy deficyt w historii. Teraz ratuje się przed kryzysem cięciami. Ponieważ tylko połowa telewidzów płaci abonament, a państwo pokrywa resztę, władze mogłyby stworzyć skuteczniejszy sposób ściągania tych opłat.

Można by np. opłatę za abonament dołączyć do rachunku za prąd, co zmusiłoby do jego uiszczania. Ale przeciętny obywatel woli nie płacić niż płacić, a ostrzący zęby na Pałac Prezydencki premier wie, że zniesienie jakiejś opłaty czy choćby zapowiedź niepodniesienia w tym roku podatków zawsze mu przysporzy poparcia.
Kluczową sprawą dyskutowaną na kongresie było pytanie, czym jest kultura. Dla jednych jest to jedynie przemysł rozrywkowy, czyli kolejny sektor gospodarki jak każdy inny, a więc rządzący się tymi samymi zasadami. Dla innych jest to zasób wartości duchowych, intelektualnych i estetycznych wzbogacających dziedzictwo danej wspólnoty narodowej.

Sporą kontrowersję wywołał na kongresie Leszek Balcerowicz. Były minister finansów i główny architekt wolnego rynku, który tzw. „planem Balcerowicza” reformował gospodarkę po upadku PRL-u. Okazał się bowiem znacznie gorszym znawcą kultury i jej mechanizmów. Balcerowicz zaatakował ludzi kultury za rzekomą mentalność „radzieckiego działacza” i zarzucił im postawę roszczeniową, że ciągle tylko żebrzą o dotacje, granty i różne formy dofinansowania swojej działalności przez państwo.

Wystąpienie Balcerowicza wstrząsnęło ludźmi kultury, co jasno wyraził Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza. Dodajmy, że instytut ten propaguje kulturę polską na świecie, podobnie jak to dla swoich krajów robią British Council, Alliance Française czy Goethe-Institut. „Oczekiwałem od tego Kongresu zaakcentowania przez najwyższe autorytety w państwie, że jesteśmy ważną częścią ekonomii, a nie spiskiem lekkoduchów, zmową darmozjadów” – powiedział pośród burzliwych oklasków Potoroczyn.

„Oskarżanie pracowników, twórców i animatorów sektora kultury o ‘mentalność towarzysza radzieckiego’ to jest, najłagodniej mówiąc, grubiaństwo. Zwłaszcza, jeśli słowa te padają z ust byłego członka PZPR do 1981 roku – dodał Potoroczyn.
„Uważam prof. Balcerowicza za twórcę wielkich reform, transformacji, a nawet bohatera narodowego (…) ale wiedza Balcerowicza o współczesnej ekonomii jest niekompletna. Prof. Balcerowicz nie zauważył, że w ciągu ostatnich 20 lat pojawiła się nowa dziedzina gospodarki, która nazywana jest od angielskiego ‘creative industries‚” – stwierdził szef Instytutu Mickiewicza i dodał: „Państwo, które łoży na kulturę w granicach błędu statystycznego, skazuje swe społeczeństwo na regres cywilizacyjny”.

Ten wątek rozwinęli inni dyskutanci. Obecnie rząd faktycznie przeznacza na kulturę 0,6% procenta budżetu państwowego. Skoro względy finansowe są tak ważne, powstała więc ogromna dysproporcja. Szeroko pojęty sektor twórczy – czyli wszystkie wyprodukowane w kraju filmy, książki, sztuki, płyty i inne nośniki treści kulturowych razem wzięte – dają państwu aż 5% wpływów do budżetu.
Wątek ten przyjął postać apelu zebranych w Krakowie ludzi kultury, aby państwo przeznaczało 1% budżetu na działalność kulturalną. Apel o zwiększenie mecenatu państwa był odpowiedzią na pomysły ekonomistów, Jerzego Hausnera i Leszka Balcerowicza, uważających, że głównie rynek powinien finansować kulturę. Zdaniem reżysera Krzysztofa Krauze, ekonomiści nie rozumieją, na czym polega sens kultury oraz ochrony talentów. Historyczka sztuki Anda Rottenberg uważa, że pieniądze na kulturę powinni dzielić ludzie kultury, a nie politycy. „Walczyłam przed rokiem 89. z cenzurą i chciałabym, żeby tej cenzury nie było” – wyjaśniła.
Najlepsza tego ilustracją jest telewizja publiczna. Choć cenzura w stylu PRL-owskim odeszła bezpowrotnie do lamusa, każdy z rządów III RP mniej lub bardziej usiłował wpłynąć na sposób przekazywania informacji, oczywiście w taki sposób, żeby obóz rządzący przedstawiać w jak najkorzystniejszym świetle, a opozycję odwrotnie.

W ostatnich latach szczególnie zaostrzyły się spory wokół telewizji publicznej. Żadna bowiem instytucja nie ma takiego potencjału kształtowania opinii publicznej jak szklany ekran. Jej rola stopniowo się zmniejsza, ale w dalszym ciągu więcej wyborców ma dostęp do telewizji niż do Internetu. Stąd też na scenie politycznej trwa raz zimna, raz gorąca wojna.

Za kulisami politycy manewrują, żeby wpływy swoje zachować lub zwiększyć. Nie udała się próba uchwalenia nowej ustawy radiowo-telewizyjnej, a w celu jej zablokowania nawet powstał trudno wyobrażalny sojusz taktyczny arcywrogów: prawica spod znaku PiS i postkomunistyczna lewica.

Wobec nieustającego zamieszania wokół telewizji twórcy chcą wziąć sprawy we własne ręce. Na kongresie wystąpili z inicjatywą obywatelskiego projektu ustawy medialnej, pod którym podpisali się m.in. Agnieszka Holland, Wojciech Kilar i Andrzej Wajda. Ma go przygotować Komitet Obywatelski Mediów Publicznych. W deklaracji, którą kongres poparł przez aklamację, inicjatorzy ustawy zapowiadają, że uwolni ona publiczne radio i telewizję spod kontroli politycznej i stworzy trwałe i niezależne finansowanie, także z budżetu, nieodbiegające od poziomu europejskiego.

Na coraz większe rozpolitykowanie kultury zwrócił uwagę europoseł PiS Ryszard Legutko, który twierdził, że artyści zaczynają coraz częściej myśleć politycznie. „Wszystkie konflikty w świecie polityki, natychmiast przenoszą się do sztuki i tę prawdziwą sztukę zabijają” – powiedział. Jego zdaniem, wojna, a potem pół wieku PRL-u, skutecznie przerwały łańcuch przekazywania tradycji w polskiej kulturze, trudno więc spodziewać się, że współczesna polska kultura będzie nośnikiem tradycji.

Na jej miejsce wchodzą modne treści libertyńsko-lewicowe. Legutko uważa, że nadal pokutuje zaczerpnięta z socrealizmu próba stworzenia nowego człowieka, z tym że ten nowy człowiek ma być już nie marksistą, lecz libertynem czy lewakiem. „Podstawowa teza współczesnej polskiej kultury jest taka, że stare trzeba zastąpić nowym. Współczesny Polak stara się ze wszystkich sił stać się kim innym niż jest” – stwierdził mówca.

„Dominującym wrażeniem, które wynoszę z obcowania ze współczesną polską sztuką, jest miałkość powstających dzieł, ich błahość, przede wszystkim ze względu na postępującą polityzację kultury. Współczesna sztuka przypomina pole walki – kobiet z mężczyznami, homoseksualistów z heteroseksualistami, wykluczonych z rządzącymi. Nie sposób pójść do teatru, żeby nie stać się świadkiem histerycznej manifestacji przeciwko bigoterii. Twórcy uważają, że nie zaistnieją, jeżeli nie spróbują podważyć jakiegoś tabu, choć niewiele już ich zostało”.

Z tezami Legutki nie zgodził się Krzysz
tof Pomian, który uważa, że polska kultura nigdy nie zatraciła ciągłości rozwoju, natomiast ostrzegał przed odczuwanym w Polsce poczuciem zagrożenia kultury ze strony globalizacji czy integracji w ramach UE. „50 lat historii Unii Europejskiej pokazuje, że obawy roztopienia się poszczególnych narodów w jakiejś bliżej nieokreślonej wspólnocie są po prostu bezzasadne”, argumentował. Inni mówcy z kolei uznali dążenie do konserwowania dawnej tradycji za anachroniczne i nawoływali do większej otwartości na nowoczesny świat.

Poglądy się różniły, ale już po zakończeniu kongresu wydarzyło się coś, co skonsolidowało środowisko twórcze. Zatrzymanie reżysera Romana Polańskiego w Zurychu poważnie wstrząsnęło polskim światem kultury. Grupa najwybitniejszych twórców wystosowała apel do władz RP o podjęcie „energicznych działań zmierzających do uwolnienia obywatela Rzeczypospolitej Polskiej Romana Polańskiego i zapobiegających jego ekstradycji do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej”.

Ludzie kultury uznali czyn Polańskiego sprzed 31 lat (upicie i uwiedzenie 13-latki) za zasługujący na negatywną ocenę moralną, ale starali się usprawiedliwić jego ucieczkę przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. „Wyjazd Romana Polańskiego z USA był ucieczką przed sądowym linczem. (...) Miał on istotne powody, by myśleć, że nie może liczyć na sprawiedliwy proces”.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama