Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Podaruj mi zmarszczkę - O swojej wystawie w Muzeum Polskim mówi Wojtek Sawa

Chicago jest już trzecim miejscem, w którym poka-zujesz swoją najnowszą wy-stawę "Give a Wrinkle, Give a Story".

– Wystawa była najpierw pokazana w Warszawie na początku sierpnia w ramach akcji, która się odbywa do końca września nad Wisłą. Jej szerszym celem jest integrowanie przestrzeni Wisły z miastem, a obejmuje cały szereg przedsięwzięć kulturalnych. Bardzo miło wspominam współpracę z kuratorem tego przedsięwzięcia, Klarą Kopcińską.

A potem – w Berlinie, w ramach ogromnej wystawy "Ikony zwycięstwa". Przeszło stu artystów w budynku dawnej transformatorni. Piękny budynek z lat 30., wystawa na siedmiu kondygnacjach. W ogromnej sali wystawiała czołówka polskiej awangardy. Również ludzie z Anglii, Niemiec, Holandii i Izraela, ale w większości Polacy.

Skąd się wziął pomysł zmarszczek i opowieści?
– Jestem zakłopotany, kiedy mnie ktoś pyta, skąd ten pomysł. Nie wiem, przyszedł sam z siebie. Szukam sytuacji, w których mogę podkreślić radość egzystencji. Dla mnie zmarszczki są świadectwem naszych przeżyć; nie czegoś minorowego, tylko tego, co przyjemne. Tego, że żyjemy, że przeżywamy. Wpadłem na pomysł, żeby podkreślać te zmarszczki kolorową linią i uwypuklać je plastycznie. W mojej twórczości na ogół uciekałem od linearności. Lubiłem coś, co jest wielowątkowe, co się dzieje na wielu płaszczyznach. Fabuła jako taka mnie irytowała swoją bezwzględnością, prostotą. A tu pierwszy raz wszedłem z radością w fabułę. Zmarszczka jest linią i opowieść jest linią. To było moje pogodzenie się, zaślubiny z linią i fabularnością. Początkowo chciałem sfotografować kilka starszych osób, całe ich twarze pomalować w kolorowe linie, które będą opowiadać o tym, że kiedy się wchodzi w starszy wiek, to doświadczenia, których świadectwem są zmarszczki, stają się naszym bogactwem, są kolorowe, są piękne. Mam zdjęcia radosne, na których zmarszczki oddają kolor, życie nabiera koloru.
Czy ludzie wiedzą, że ich fotografujesz dla ich zmarszczek?
– Absolutnie. To cała procedura. Zwracam się do osoby i proszę, żeby mi podarowała swoją zmarszczkę i opowieść. I żeby wybrała zmarszczkę, która jej odpowiada, i kolor, którym chce ją podkreślić, a potem coś opowiedziała ze swego życia. To są ludzie w bardzo różnym wieku. Założyłem sobie, że nie chcę osób młodszych niż 21 lat. Bo zmarszczki mimiczne mają nawet dzieci. A ja nie chciałem, żeby to był wyznacznik wieku, tylko wyznacznik przeżycia.
Wśród tych, którzy te zmarszczki dawali, są również polscy artyści – m.in. Klara Kopcińska, Jerzy Kalina, Lidia Rozmus… Olga Szwajgier podarowała jako zmarszczkę – utwór muzyczny. Jerzy Kalina jest twórcą bardzo pięknych instalacji, artystą o ogromnej wrażliwości i rozmachu. Mieliśmy w Berlinie instalacje obok siebie, dużo rozmawialiśmy o swojej twórczości. Klara Kopcińska jest kuratorem, twórcą wideoartu, twórcą instalacji. Andrzej Ławniczak pomagał mi w wystroju tej wystawy, przy oświetleniu współpracowali Robert Mazurkiewicz i Dawid Mostowski.
Do czego dążysz w swojej sztuce? Co chciałbyś osiągnąć?
– Co chciałbym osiągnąć? Zależy mi, żeby miała charakter interaktywny. Żeby widz był jej uczestnikiem. Chcę tworzyć sztukę, która ma charakter rytuału. W której autor i widz wchodzą w unię, w rytuał, współtworzą ją. Bo to, że mam pomysł i obrabiam to plastycznie, to jest moje autorstwo. Natomiast to, że ludzie dają mi swoją twarz i opowieść, to jest ich autorstwo.
W Berlinie robiłem instalację "Obciążenie"; człowiek jest ubrany w kamienie, a ludzie ściągają z niego te kamienie i przenoszą na ścianę. I ta ściana staje się rzeźbą sama w sobie; oni tworzą tę ścianę. To jest to, co mnie interesuje.
Jestem zniechęcony, zdeprymowany, zasmucony sztuką, która ma charakter muzealny, ponieważ dla mnie ona jest martwa. Chcę, żeby odbiorca w sztuce współuczestniczył. Żeby nie było tak, że przechodzę obok pięćdziesięciu albu stu prac i nie mam żadnego zahaczenia. Często nazwisko autora jest ważniejsze niż dzieło. Tych arcydzieł jest tak wiele, jedno obok drugiego, że trudno jest wchłonąć tę wielkość.
A w instalacji, w performance – człowiek wchodzi w przestrzeń, którą artysta buduje. I tu w Muzeum Polskim, w tej trudnej sali – trudnej, bo jest tam wiele eksponatów – chcę zbudować przestrzeń światłem. Tak ją oświetlić, żeby nabrała nowego wyrazu, żeby służyła tej wystawie, a jednocześnie nie kłóciła się z tym, co tam jest w środku.
Jak utrwalasz swoje dzieła sztuki, np. performance? Czy to jest sprawa jednorazowa?
– Cechą instalacji jest wymiar tymczasowy. Oczywiście, jest mi smutno, że to odchodzi. Natomiast jest to świadectwo dramaturgii. To, co nas wyróżnia jako ludzi, to jest właśnie dramaturgia, to że mamy swoje słabości, że musimy stanąć wobec śmierci, wobec choroby, wobec przemijania. To, że wystawa przemija, jest naturalnym odzwierciedleniem życia ludzkiego. To, że to jest radosne, otwarte, czy smutne, też jest odzwierciedleniem naszego życia. Indianie Navajo wykonywali malowidła na piasku, które też miały charakter rytuału. To wymagało bardzo dużo czasu. A potem siadał na tym malowidle chory człowiek i siła malowidła miała w niego wejść, niszczył to malowidło.
W jakiś sposób godzę się z tym. Ale przy tej wystawie mam plan, żeby zebrać to w książkę, album. Wiem, że będę dążył do tego.
W tym wypadku to będzie łatwe. Ale performance zbliża się do teatru. A Grotowski mówił o aktorstwie jako szczególnie niewdzięcznej sztuce, która umiera wraz z aktorem.
– Zgadzam się z tym. Coraz bardziej zbliżam się do teatru i coraz bardziej świadomie dążę do tego. Myślę, że następny krok to założenie jakiegoś teatru eksperymentalnego. Tak że trafiłaś w dobry trop.
Wracając do przemijania. Ta ściana z kamieni zostaje na czas trwania wystawy. Ale robię i instalacje, z których nie zostaje żaden trwały ślad. Na przykład dziewczyna ubrana w cukierki Life Savers – taki hołd złożony kobiecości.
A więc czekamy na wystawę.
– Zapraszam wszystkich na otwarcie 9 października. Chcę jeszcze podziękować Jenny Crissey, która jest koordynatorem wystawy z ramienia Muzeum Polskiego. Jest bardzo pomocna, entuzjastyczna i otwarta, cieszę się, że z nią współpracuję. Jest to dla mnie trudne, ale ciekawe wyzwanie, żeby w bardzo tradycyjnej i w pewnym sensie omszałej przestrzeni Muzeum Polskiego zbudować zupełnie innego rodzaju ekspozycję.
W Berlinie kuratorem był Józef Żuk Piwkowski, który podjął ogromne przedsięwzięcie. Tam wystawa była tak doskonale zespolona z wnętrzami, że głównym tematem reakcji widzów była wspaniała symbioza przestrzeni z eksponatami.
Cieszę się z dwóch rzeczy, które mnie ostatnio spotkały – w Warszawie festiwal Transform, kilka akcji, warsztaty. Koncepcja Klary Kopcińskiej to budowanie czasoprzestrzeni nad Wisłą, gdzie artyści i widzowie mogą przychodzić, spotykać się. W Berlinie przeciwnie – było to krótkotrwałe wydarzenie, bardzo intensywne, bardzo wysycone. Wdzięczny jestem losowi, że mogłem w tych przedsięwzięciach uczestniczyć, były to ciekawe okoliczności.
A teraz będą inne okoliczności, inne miejsce, inna publiczność.
– Tak, ciekaw jestem odbioru przez chicagowską publiczność.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała:
Krystyna Cygielska
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama