Goście z Polski zaproponowali mi, żeby w środowy wieczór, 4 grudnia, pojechać do Rockefeller Center w Nowym Jorku, gdzie właśnie ma się odbyć zaświecenie tegorocznej choinki. Jak się okazało, był to z naszej strony nieco poroniony pomysł. Nie wzięliśmy pod uwagę bardzo licznego tłumu, który tego wieczora postanowił zrobić to samo, a także ograniczonego miejsca, w którym moglibyśmy przeżyć tych zaledwie kilka sekund uroczystego zapalenia świateł i wysłuchania „Jingle bells”. Tak czy inaczej, zrobiliśmy dobry spacer po mieście, gdzie dosłownie człowiek wchodzi na człowieka. Przyszła mi od razu refleksja, że skoro coroczne inauguracje dekoracji bożonarodzeniowych ściągają takie tłumy, nie wspomnę o rozpoczęciu Nowego Roku w noc sylwestrową na Times Square, znaczy to, że jest w nas wciąż żywy element oczekiwania. Czy jest ono jeszcze jednak tęsknotą? A jeśli tak, to za czym?
Tak naprawdę wiele myśli obudziło się we mnie wczorajszego wieczoru. Z jednej strony jest coś, co mnie smuci, a jest to zanikanie naszego chrześcijańskiego, a bynajmniej na pewno katolickiego sensu okresu adwentu. To krótki czas. Obejmuje zaledwie cztery niedziele i czasem kilka dni ostatniego tygodnia, dzielące nas od Wigilii Bożego Narodzenia. Słusznie ktoś nazwał owo zanikanie adwentu, „okradaniem nas z czasu adwentu”. Bo przecież ma on swój bardzo głęboki sens. Wyczekiwanie, tęsknota, cisza, droga przez noc w kierunku Wschodu Słońca, którym jest przychodzący Jezus Chrystus, Mesjasz, Zbawiciel. A w końcu spojrzenie głębiej, na adwent, którym jest życie człowieka i przygotowanie do spotkania z Panem Bogiem na końcu tego życia. To oczekiwanie ma też swoją głębię i niepowtarzalny klimat. Papież Franciszek powiedział, że „adwent to podróż do Betlejem. Pozwólmy się przyciągnąć przez Słowo, które stało się Ciałem”. Nieodłączną dekoracją i symbolem adwentu jest wieniec wykonany z wiecznie zielonych gałązek, co przypomina zimową porę roku, ale także życie wieczne. Na wieńcu umieszczane są cztery świece, zazwyczaj trzy koloru fioletowego lub czerwonego, a jedną koloru różowego. Są one zapalane w poszczególne niedziele adwentu. Co oznaczają? To także ciekawe. Jakie są nazwy świec Adwentu? Każda świeca ma swoją nazwę i szczególne symboliczne znaczenie: Pierwsza, to świeca Proroka, odnosi się do proroctw o narodzinach Jezusa. Jest to świeca nadziei; druga, to świeca Betlejemska, przypomina miasto, w którym narodził się Jezus, jest to świeca zbawienia i pokoju; trzecia, to świeca Pasterzy, przypomina tych, którzy jako pierwsi adorowali Jezusa, jest to świeca radości (kolor różowy); czwarta zaś, to świeca Aniołów, wskazuje na obecność aniołów, które ogłosiły światu narodziny Jezusa i jest to świeca miłości. W polskiej tradycji tam, gdzie odprawiane są jeszcze adwentowe msze ku czci Matki Bożej, czyli „Roraty”, umieszcza się jeszcze białą świecę przewiązaną białą lub błękitną szarfą, symbolizującą osobę Maryi. To Ona, matka, oczekuje pierwsza narodzin swojego Dziecka.
Głównym motywem jest zatem światło, które stopniowo rozświetla czas oczekiwania, aby w noc Bożego Narodzenia było obecne już wszędzie wnosząc ciepło i radość z przyjścia Zbawiciela. Jaka to różnica ze światełkami zapalanymi na drzewkach naszych miast lub wokół i wewnątrz domów. Jeden przycisk i już. Czym innym jest jednak to tęskne oczekiwanie. Tęsknota zresztą wyraża się także w melodiach śpiewanych pieśni i psalmów okresu adwentu, w prostszej liturgii, braku kwiatów wokół ołtarzy oraz fioletowym, pokutnym kolorze szat liturgicznych. To wszystko ma swoje znaczenie i głęboki sens. Podobnie jak słuchanie biblijnych proroctw zapowiadających przyjście Mesjasza, a wśród nich wyraźny i mocny głos Jana Chrzciciela, który także na pustyni duchowej współczesnych czasu wzywa do nawrócenia do Boga, pokuty za grzechy i przyjęcia chrztu.
Mając na uwadze bardzo złożoną sytuację we współczesnym świecie, w którym coraz częściej dominuje strach i niepewność, warto przywołać słowa papieża Franciszka, które powiedział w ubiegłą niedzielę: „Niech ten czas Adwentu będzie cenną okazją, by wznieść nasze spojrzenie na Tego, który czyni lekkimi nasze serca i podtrzymuje nas w drodze”. Dziś, człowiek wobec katastrof, które dostrzega wokół siebie – prześladowania, konflikty, klęski żywiołowe – czuje trwogę. Może uważać, że zbliża się koniec świata. Pan Jezus jednak chce uwolnić serce człowieka od strachu, udręk i fałszywych przekonań; „pokazując, jak pozostać czujnymi w swoich sercach, jak odczytywać te wydarzenia z perspektywy planu Boga, który dokonuje zbawienia nawet w najbardziej dramatycznych wydarzeniach historii”. Dlatego Chrystus wzywa uczniów, aby ruszyć z miejsca i skierować wzrok ku Niebu. „Jeśli zmartwienia obciążają nasze serca i prowadzą nas do zamknięcia się w sobie, Jezus zachęca nas do podniesienia głowy, do zaufania Jego miłości, która chce nas zbawić i która staje się bliska w każdej sytuacji naszej egzystencji” – mówił Papież.
Bardzo potrzeba dziś takich słów nadziei i wskazania na Kogoś, kto zachęca do zaufania, a przez to dodaje siły. Potrzeba adwentu z obudzeniem w sobie tęsknoty oczekiwania. Potrzeba na nowo doświadczenia głębi, z której jesteśmy okradani na rzecz pustki i komercji, będącymi jakąś formą ucieczki być może właśnie przed lękiem. Dlatego życzę dobrego przeżycie pozostałych jeszcze adwentowych dni, być może rekolekcji, spowiedzi i wejścia w tęsknotę oczekiwania. On przyjdzie!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.