Nocni łowcy
Ten koszmar był codzienną rzeczywistością robotników i z krótką przerwą trwał od marca do grudnia 1898roku. Każdej nocy dwa wielkie lwy zakradały się na teren obozu, wyciągały z namiotu, a potem pożerały jednego człowieka. Ataki były bezlitosne i bardzo inteligentnie zaplanowane. Do dziś określane są jako największy znany w historii przypadek systematycznego polowania dzikiego zwierzęcia na człowieka.
Mroczna historia zaczęła się nad rzeką Tsavo wraz z rozpoczęciem przez Brytyjczyków budowy mostu będącego częścią linii kolejowej łączącej Ugandę z Oceanem Indyjskim. Wokół placu budowy powstały rozległe obozy z namiotami i chatami dla kilku tysięcy robotników przybyłych z Indii i Afryki. Wkrótce jeden po drugim zaczęli oni znikać tajemniczo w nocnych ciemnościach.
Pierwsza wiadomość o zaginionych budowniczych obiegła obóz już kilka dni po rozpoczęciu prac. Zaczęto plotkować, że ktoś widział, jak zaatakowała ich para ogromnych lwów. Nadzorujący budowę brytyjski porucznik John Peterson uznał te rewelacje za nonsens, a zaginionych za ofiary grasujących w okolicy gangów.
Kilka tygodni później zmienił jednak zdanie. W środku nocy na oczach kilku pracowników dwa lwy wyciągnęły z namiotu przełożonego grupy, Ungana Singha. Rano porucznik znalazł nieopodal jego głowę, z twarzą zastygniętą w grymasie przerażenia, oraz resztki szkieletu.
Patterson, sam doświadczony łowca dzikich zwierząt, szybko przygotował obóz na ewentualny kolejny atak. Wiedząc, że drapieżniki polują w ciemności, nakazał przez całą noc palić wokoło obozu ogniska, kolonię otoczył fortyfikacjami z cierni i zakazał spacerów po zmroku. Ku jego zdziwieniu lwy okazały się sprytniejsze. Przeskakiwały lub czołgały się pod kolczastymi płotami i nie bały światła. Były tak inteligentne, że część ludzi w obozie uznała je za opętanych przez duchy byłych tubylców, którzy sprzeciwiają się budowie linii kolejowej. Zwierzęta nazwano wkrótce Duchem i Ciemnością.
Śmierć przed świtem
Robotnicy przerażeni śmiertelnymi atakami zaczęli grozić opuszczeniem obozu. Po miesiącu zwierzęta jednak zniknęły. Odetchnięto z ulgą, uznając, że to koniec koszmaru. Tymczasem już w czerwcu horror powrócił ze zdwojoną siłą. Lwy porywały i pożerały śpiących ludzi w tempie jednego na dobę. Noce w obozie wypełniały głębokie ryki grasujących bestii. „Nigdy nie doświadczyłem czegoś bardziej wstrząsającego niż świadomość, że ktoś z nas będzie skazany na śmierć przed świtem” – wspominał Patterson.
Nie pomagały zastawiane pułapki z zatrutymi zwłokami zwierząt i warty uzbrojonych pracowników. Lwy ignorowały mięso i bez problemów prześlizgiwały się niezauważone przez kolczaste siatki. Były nadzwyczaj inteligentne i coraz odważniejsze. Przestały dzielić się zdobyczą. Teraz każdy z nich wyciągał z namiotu własną ofiarę.
Załamany Patterson poprosił o pomoc w ocenie sytuacji lokalnych żołnierzy. Pociąg z dwójką wojskowych dotarł na stację kolejową po zmroku. Chwilę potem w drodze do obozu padli ofiarą ataku lwów. Tylko jednemu udało się uciec, z czterema krwawiącymi ranami – śladami pazurów na plecach.
Po miesiącach wypełnionych nocnym horrorem robotnicy wpadli w panikę. Zaczęli masowo uciekać, wskakując do wszystkich pociągów jadących na wybrzeże. Nieliczni, którzy zostali, byli tak przerażeni, że zamiast spać w obozie, przeczekiwali noce ukryci na konarach dużych drzew. W końcu budowę mostu wstrzymano. Lwy grasowały i zabijały jednak dalej.
Pewnego dnia zauważono nad rzeką częściowo pożartego osła. Istniała duża szansa, że lwy powrócą, by dokończyć ucztę. Porucznik wdrapał się na pobliskie drzewo z gotowym do strzału pistoletem i czekał. Aż zasnął. Obudził go hałas i wpatrujące się w niego ślepia bestii. Strzelił, ale raniony lew uciekł. Następnego dnia znalazł go jednak martwego w krzakach. Miał 2,95 m długości od nosa do czubka ogona. Do przewiezienia zwłok z powrotem do obozu potrzeba było aż ośmiu mężczyzn.
Drugi lew, ku zdziwieniu wszystkich, po jakimś czasie pojawił się znów nocą w obozie. Zostawione przez niego ślady świadczyły, że szukał kolejnych ofiar, zaglądając do opustoszałych namiotów.
Po wielu nieprzespanych nocach na czatach Patterson w końcu znalazł drapieżnika niedaleko od obozu. Wyglądało, jakby ten czekał na niego od dłuższego czasu. Kiedy strzelił do lwa, ten upadł bez ruchu. Porucznik uznał, że zwierzę nie żyje i zszedł z drzewa, gdzie się ukrywał. Ledwie stanął na ziemi, lew z rykiem „ożył” i rzucił się do ataku. Osłupiały porucznik w ostatniej sekundzie oddał kolejny strzał, zabijając zwierzę. Podobno dzieliło ich pięć kroków.
Klątwa nad rzeką
Przy budowie mostu kolejowego na rzece Tsavo ofiarą lwów według Pattersona padło ponad stu ludzi. Oficjalnie udokumentowane źródła podają jednak, że było ich 35. Tę rozbieżność porucznik wytłumaczył faktem, iż większość ataków wydarzyła się nie w indyjskich, a w afrykańskich obozach. A tam nie odnotowywano liczby zabitych.
Mówi się, że po wydarzeniach nad mostem kolejowym na rzece Tsavo zawisła klątwa. Ukończony w lutym 1899 r. kosztem ogromnego cierpienia, został zniszczony przez wojska niemieckie niecałe dwadzieścia lat później podczas I wojny światowej.
Skóry lwów ludożerców, po 25 latach pełnienia funkcji dywaników podłogowych w domu Pattersona, odkupiło w 1924 roku Field Museum of Natural History w Chicago za 5 tysięcy dolarów. Tam zrekonstruowano je wraz z czaszkami i obecnie są stałą ekspozycją muzeum.
Joanna Tomaszewska