Komentarz amerykański
Debatę Kamali Harris z Donaldem Trumpem zapowiadano jako wydarzenie, które może przechylić szalę sympatii wąskiego grona niezdecydowanych wyborców w jedną bądź drugą stronę. A to szalenie ważne w tak wyrównanym, jak wynika z sondaży wyścigu wyborczym. I chociaż podebatowe sondaże wskazują na zdecydowane zwycięstwo Demokratki, to na razie nie wiadomo, czy przekazana przez nią wizja i filozofia prezydentury trafi do tych wyborców, których głos będzie decydujący.
Kamala Harris, podobnie jak przed ośmioma laty Donald Trump, postanowiła wykonać ukłon w kierunku społeczności polsko-amerykańskiej. Odwiedzając siedzibę Polish National Alliance Donald Trump nie tylko zabiegał o głosy mieszkającej w Chicago i okolicach Polonii. Republikanin już wtedy mówił, że chce dotrzeć ze swoją wizją do Polonusów mieszkających w Pensylwanii, Wisconsin i Michigan. Paradoksalnie to właśnie te stany zdecydowały o jego niespodziewanym wówczas triumfie nad Hillary Clinton. Idąc tym tropem, Harris we wtorek zapytała retorycznie co Republikanin miałby do powiedzenia 800 tysiącom Amerykanów polskiego pochodzenia w sytuacji, w której Władimir Putin zainteresowałby się Polską. Harris była dobrze przygotowana do tego wątku. Według szacunków Instytutu Piast, w Pensylwanii mieszka 780 tysięcy osób przyznających się do polskich korzeni. Ale nie znaczy to, że mają oni wszyscy silne relacje z ojczyzną przodków i być może dla większości z nich najważniejszą kwestią w tegorocznej kampanii wyborczej jest po prostu sytuacja gospodarcza.
Kamala Harris jako pierwsza odpowiadała na pytania moderatorów i zaprezentowała się słabo. Była widocznie zdenerwowana, przełykała ślinę, momentami zacinała się w odpowiedzi. Ale istotniejsze jest to, że zupełnie nie odpowiedziała na zadane pytanie. Bo jej zadaniem było wytłumaczenie dlaczego Amerykanom żyje się dziś lepiej, aniżeli miało to miejsce cztery lata temu, gdy Trump odchodził z urzędu. Tymczasem obecna wiceprezydent wygłosiła coś w rodzaju mowy wstępnej, przenosząc uwagę na swego republikańskiego rywala. Ta strategia okazała się skuteczna chwilę później.
Nie ma wątpliwości, że Kamala Harris była do debaty dobrze przygotowana i miała plan, który konsekwentnie realizowała. Częścią tego planu było wyprowadzenie Donalda Trumpa z równowagi. Przed samą debatą doszło do sporu pomiędzy oboma sztabami, gdy nagle ludzie Harris chcieli pozostawić obu kandydatom włączone mikrofony nawet w momencie gdy miał odpowiadać przeciwnik. Początkowo sądzono, iż miało to skłonić Trumpa do ciągłego przerywania Harris. Tymczasem to Kamala Harris żywo reagowała na wszystko, co mówił Trump, a co mogło postawiać ją w negatywnym świetle. Wielokrotnie jej usta układały się w taki sposób, że nawet osobom słabo wprawionym w czytanie z ruchu warg łatwo było zauważyć, że mówi, iż jej rywal kłamie. A tymczasem Trump nie wykorzystywał szans, które mogły podważyć wiarygodność i skuteczność swej rywalki.
Chyba najlepszym tego przykładem było to, gdy Kamala Harris zapytana o sprawy ochrony granic i kwestie imigracyjne zmieniła szybko temat mówiąc o obsesji Trumpa liczebnością jego wieców i zasugerowała, że ludzie coraz bardziej się na nich nudzą i wychodzą przed ich zakończeniem. To najwyraźniej zdenerwowało Republikanina, który rozpoczął swą wypowiedź od podkreślenia, że jego wiece są najliczniejszymi w historii polityki, a skończył na oskarżeniu imigrantów o zjadanie domowych psów i kotów w Ohio.
Wielokrotnie podczas debaty Donald Trump łapał się na przynętę zarzuconą przez Kamalę Harris. A wiceprezydent pozwalała mu mówić i nawet nie prostowała wypowiadanych przez niego stwierdzeń, jedynie od czasu do czasu kręciła głową z wyrazem zdumienia na twarzy, czy podpierała brodę dłonią. Trump nie wykorzystał szans, które ta debata mu dawała – bo nawet pomimo dobrego zakończenia, gdy zdumiony pytał dlaczego Kamala Harris nie wprowadziła zapowiadanych przez nią obecnie reform przez 3 i pół roku współrządzenie krajem – to na czołówki wybiły się zupełnie inne rzeczy. Jak wspomniane oskarżenia haitańskich imigrantów o konsumpcję domowych zwierząt.
W tej debacie nie padły nokautujące ciosy. Trump wyszedł na nieokrzesanego, niegrzecznego i agresywnego polityka starszego pokolenia. Harris po opanowaniu początkowych nerwów i emocji, później momentami brzmiała małostkowo. Trump mówił o „koncepcji planu”, Harris zapowiadała ulgi i ułatwienia dla przedsiębiorców i klasy średniej, ale nie wyjaśniła, w jaki sposób ma je wprowadzić. Wygrała forma – nie treść.Oczywiście po zakończeniu debaty oba sztaby ogłosiły zwycięstwo, ale sondaże przeprowadzone nawet przez ośrodki sprzyjające Republikanom i Trumpowi nie miały dla byłego prezydenta dobrych wiadomości.
Nawet sondażownia Trafalgar, która z reguły zawyża wyniki Republikanów, przyznała zwycięstwo Harris. Republikański senator Lindsey Graham powiedział po debacie, że ktokolwiek przygotowywał Trumpa powinien natychmiast stracić pracę. Jedynie Trump nie tracił pewności siebie. Na pytanie o kolejną debatę z Harris odpowiedział, że nie potrzebuje jej, bo … wygrał. A gotowość sztabu Harris do kolejnego starcia porównał do sytuacji boksera, który po nokaucie szuka możliwości rewanżu.
Kamala Harris otrzymała na koniec nocy jeszcze jeden prezent. Piosenkarka Taylor Swift na swoim koncie na Instagramie, które śledzi ponad 280 milionów ludzi ogłosiła poparcie dla Demokratki. Swift w 2020 poparła Bidena i krótko po tym, jak to uczyniła, notowania obecnego prezydenta poszły w górę. Poparcie Taylor Swift ma znaczenie, bo może zmobilizować wyborców w grupie wiekowej od 18 do 26 lat. Ci ludzie zazwyczaj popierają Demokratów, ale mają problem z udaniem się do urn.
Walka o Biały Dom na pewno się nie zakończyła, bo jak pokazał sondaż CNN aż 84 procent respondentów przyznało, że debata nie zmieniła ich preferencji wyborczych, zaś 14 procent uznało, że skłoniła ich do myślenia i tylko skromne 2 procent zadeklarowało, że zmieniło zdanie na kogo zagłosuje.
Daniel Bociąga
[email protected]
[email protected]