I inne skutki imigracyjnej przepychanki przedwyborczej
Kiedy w czerwcu prezydent Joe Biden zainicjował program umożliwiający legalizację pobytu nieudokumentowanym małżonkom obywateli USA, prawnicy imigracyjni doradzali zainteresowanym, aby składali dokumenty jak najszybciej. Okazało się, że mieli rację.
W mijającym tygodniu sędzia federalny w Teksasie zablokował tymczasowo program na co najmniej 2 tygodnie — do momentu pełnego rozpatrzenia sprawy. Departament Bezpieczeństwa Krajowego zaczął przyjmować wnioski w tej sprawie zaledwie tydzień wcześniej. W sądzie na rozpatrzenie czeka także inna skarga, tym razem na wprowadzone przez administrację ograniczenia azylowe. Tę skargę złożyły organizacje związane z lewą stroną sceny politycznej.
Republikanie przeciw nieudokumentowanym współmałżonkom
Pozew jest efektem protestu prokuratorów generalnych 16 stanów rządzonych przez Republikanów, którzy zakwestionowali legalność imigracyjnego rozporządzenia Bidena, argumentując, że będzie ono zachęcać do nielegalnej imigracji. Koalicja stanów oskarżyła także administrację o omijanie Kongresu w „rażących celach politycznych”.
Program budzi szczególne emocje w roku wyborczym, gdy imigracja jest jednym z głównych tematów kampanii, a Republikanie atakują rozporządzenie wykonawcze Bidena, utrzymując, że jest ono w zasadzie formą amnestii. Nie jest przypadkiem, że pozew wniesiono w dystrykcie, w którym przeważają sędziowie federalni o konserwatywnych poglądach. Sędzia J. Campbell Barker, który uznał argumenty stanów za na tyle poważne, aby wstrzymać cały program, to także nominat Republikanów.
Pozywający przedstawiają poważne argumenty prawne, ale zdroworozsądkowo główny argument prokuratorów stanowych o promowaniu nielegalnej imigracji trudno jest obronić. Aby zakwalifikować się do nowego programu, imigranci muszą mieszkać nieprzerwanie w USA przez co najmniej 10 lat, nie stanowić zagrożenia dla bezpieczeństwa ani nie być karanym oraz pozostawać w związku małżeńskim z obywatelem przed 17 czerwca 2024 r., czyli na dzień przed inauguracją programu. Chodzi więc o osoby, które już od dłuższego czasu przebywają w USA i są najczęściej dobrze zasymilowane. Przy rejestracji muszą dodatkowo uiścić opłatę w wysokości 580 dolarów, wypełnić obszerne formularze oraz przedstawić długą listę dokumentów potwierdzających, jak długo przebywają w kraju. Administracja szacuje, że do programu mogłoby kwalifikować się około 500 000 osób.
Bez konieczności wyjazdu
Zmiana polityki objęła grupę osób, która ma prawo ubiegać się o stały pobyt w Stanach. Uzyskanie zielonej karty po ślubie z obywatelem amerykańskim było jednak skomplikowane dla osób bez ważnego statusu. Małżonkowie obywateli USA mogą być zmuszeni do oczekiwania poza Stanami Zjednoczonymi na załatwienie formalności. Może to wymagać powrotu do kraju ojczystego – często na lata – i zawsze wiąże się to z ryzykiem, że mogą nie zostać wpuszczeni z powrotem. W nowym programie Bidena małżonkowie mogą pozostać w USA i mają trzy lata na ubieganie się o pobyt stały. W tym okresie mogą uzyskać zezwolenie na pracę.
Zablokowanie nowego programu prezydenta Bidena na kilkanaście tygodni przed wyborami mieści się także w narracji Republikanów o wszechogarniającym imigracyjnym chaosie i bezsilności administracji.
Sukces graniczny Bidena
Tymczasem jednak inna zmiana wprowadzona przez Biały Dom wydaje się działać bez zarzutu. Radykalne ograniczenia dotyczące ubiegania się o azyl na granicy amerykańsko-meksykańskiej sprawiły, że liczba osób proszących o schronienie w Stanach Zjednoczonych spadła od czerwca o 50 proc. W lipcu zatrzymano na granicach 56 tys. osób, co było najniższym wynikiem w całej kadencji obecnego prezydenta.
Według nowych danych Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego agenci graniczni działają wydajniej, a w wielu gorących punktach wzdłuż granicy, takich jak Eagle Pass w Teksasie sytuacja się uspokoiła.
Według nowej praktyki o azyl na południowej granicy mogą ubiegać się wyłącznie osoby, które wjeżdżają do kraju przez oficjalne przejście graniczne po wcześniejszym umówieniu spotkania. Według agentów granicznych wnioski o azyl wypełnia w ten sposób około 1000 osób dziennie. Wyjątek stanowią dzieci bez opieki, ofiary handlu ludźmi oraz osoby borykające się z poważnymi nagłymi problemami zdrowotnymi lub mają uzasadnione obawy o swoje życie.
Wcześniej migranci przekraczali granicę nielegalnie i szukali agentów granicznych, którym mogliby się poddać, wiedząc, że każdy, kto postawi stopę na ziemi amerykańskiej, może poprosić o ochronę. Często po wstępnej kontroli byli wpuszczani do Stanów Zjednoczonych, gdzie czekali – czasem latami – na rozpatrzenie ich spraw.
Liberałowie protestują
Ten sukces ma jednak dwa końce, na co zwrócił niedawno uwagę „New York Times”. Z jednej strony nowe statystyki mogą stanowić potężną kontrnarrację dla jednego z największych politycznych słabych punktów administracji, zwłaszcza że według Republikanów to wiceprezydent Kamala Harris jest obciążana odpowiedzialnością za kryzys na granicy.
Z drugiej strony działacze proimigracyjni twierdzą, że nowe rozporządzenie wykonawcze Bidena eliminuje zdecydowanie zbyt wiele osób, w tym tych, którym nawet zgodnie z nowymi przepisami należy pozwolić na rozpatrzenie ich sprawy. Twierdzą, że liczby są tak niskie, po części ze względu na mało zauważaną klauzulę w nowej polityce, która zmienia sposób traktowania migrantów po pierwszym przybyciu na granicę.
Zgodnie z nowymi przepisami funkcjonariusze graniczni nie mają już obowiązku zadawania migrantom pytań, czy obawiają się o swoje życie w przypadku powrotu do domu. Jeśli migranci sami nie wyartykułują takiej obawy, szybko zostają poddani deportacji do swoich krajów. Przeciwko takiemu stawianiu sprawy zaprotestowali także obrońcy praw człowieka, zaś Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (ACLU) próbuje zablokować nowe przepisy w sądzie federalnym, tym razem z powodów zupełnie innych niż prokuratorzy republikańskich stanów. Pozew złożono w dystrykcie, gdzie orzeczenia sędziów częściej sprzyjały liberałom.
W ten sposób obecna polityka imigracyjna administracji znalazła się na rozdrożu. To, co dla jednej strony mogłoby być sukcesem, dla drugiej jest porażką. Co więcej, jednej ze stron – Republikanom – zależy na tym, aby do czasu wyborów żadnych sukcesów nie było. Dla drugiej – Demokratów – to, co robi Biały Dom, stanowi zdradę ideałów. „Rozporządzenie wykonawcze Bidena stanowiło dramatyczną zmianę tradycyjnej amerykańskiej obietnicy pozwalającej ludziom z całego świata na szukanie schronienia w Stanach Zjednoczonych, gdy nie czują się bezpiecznie w swoich krajach” – podsumował liberalny „New York Times”.
Jolanta Telega[email protected]