Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 20 listopada 2024 03:19
Reklama KD Market

Obrazki i refleksje z DNC

Obrazki i refleksje z DNC
fot. Peter Serocki

Komentarz amerykański

Do Chicago zjechało kilkadziesiąt tysięcy partyjnych działaczy, delegatów, aktywistów i wolontariuszy. Partyjne konwencje mają to do siebie, że najniższym strukturom dają możliwość spotkanie politycznych liderów. Ale stanowią także istotny element propagandowy – bowiem obrazek idzie w świat, a konwencję nominującą kandydatów na urząd prezydenta ogląda kilkadziesiąt milionów Amerykanów, którzy wezmą udział w listopadowych wyborach. I to właśnie do nich skierowany jest przekaz telewizyjny.

Barack Obama mówił o przekazaniu pochodni, jego małżonka Michelle o powrocie nadziei, czyli powrocie hasła z kampanii męża w 2008 roku. Czy to oznacza, że przed zamianą kandydatów Demokraci, albo przynajmniej liderzy zwątpili? Na pewno w United Center dało się wyczuć potężną energię i entuzjazm, który towarzyszy Kamali Harris na wszystkich wiecach od momentu ogłoszenia jej kandydatury na najwyższy urząd w państwie.Tej energii dał się ponieść już pierwszego dnia konwencji urzędujący prezydent. Joe Biden wygłosił na tyle płomienne przemówienie, że komentatorzy zgodnie orzekli, iż gdyby w tej samej formie wystąpił na czerwcowej debacie z Trumpem, to w dalszym ciągu byłby kandydatem na prezydenta. Ale urzędujący prezydent wygłosił przemówienie, po którym skierował się w stronę politycznego zachodu słońca. I można by było na tym zakończyć, gdyby nie drobny szczegół. Biden skończył przemawiać dopiero po 23 czasu chicagowskiego – czyli już po północy na wschodnim wybrzeżu.

Już pierwszy dzień partyjnego zjazdu pokazał gigantyczne wyzwania stojące przed konwencją, a wśród nich długie przemówienia, którym towarzyszący entuzjazm nie pomagał, ale jeszcze bardziej wydłużał posiedzenie. I program dnia pierwszego był zbudowany właśnie w taki sposób, że przed prezydentem USA występowali między innymi była sekretarz stanu Hillary Clinton, senatorowie z Georgii Raphael Warnock i z Connecticut Chris Coons. A dopiero potem pierwsza dama Jill Biden, córka Ashley i prezydent USA. Biden został tym samym nieopatrznie wyrzucony z pasma najlepszej oglądalności. „Najpierw wyrzucili go z kandydowania, a teraz z prime-time’u” – komentował na portalu X niezależny dziennikarz Brian Kareem. Komitet Demokratów tłumaczył, że w kolejnych dniach skoryguje długość przemówień poprzedzających główne wystąpienie, ale niesmak pozostał.

Obamowie pokazują się publicznie niezwykle rzadko, ale za każdym razem są to wystąpienia naładowane dużą dawką emocji. Zdolności oratorskie Baracka Obamy doprowadziły go do Białego Domu, a była pierwsza dama Michelle przez wielu Demokratów uważana była za potencjalną następczynię 44. prezydenta. Kariera polityczna jednak nie była czymś, czym chciała się zająć na stałe. Swoim wystąpieniem w Chicago po raz kolejny wzbudziła westchnienia u tych, którzy zapragnęliby jej na szczytach władzy. Jednak wystąpienie Obamów, nawet w obliczu nieobecności Kamali Harris – która wówczas była na wiecu w Milwaukee – miało kolosalne znaczenie. Obamowie utożsamiają się z historią Harris nie tylko ze względu na kolor skóry. Obecna wiceprezydent jako młoda działaczka partyjna w 2008 pracowała przy kampanii Baracka Obamy w Ohio. Wtedy zaczynała się jej polityczna kariera. Teraz stanęła przed szansą pójścia w jego ślady.

Wszystko, co widać na ekranach telewizorów, prezentuje się niezwykle imponująco. Przekaz jest jasny – wśród Demokratów panuje jedność wokół kandydata, na wiecach entuzjazm i rozmach oraz przekonanie o nadchodzącym zwycięstwie. Tymczasem konwencja w Chicago pokazała wyraźnie, że organizacyjnie jest to przedsięwzięcie bardzo trudne do opanowania, co można wytłumaczyć tym, że Demokratów zaskoczyła wielka skala zapału, jaki pojawił się wokół kandydatury Harris.

Organizacyjnie nasze miasto też napotkało wiele wyzwań, którym niekoniecznie sprostało. Konwencja odbywała się w dwóch miejscach – główne wystąpienia miały miejsce w hali United Center, we wschodniej części miasta. Panele dyskusyjne i spotkania kuluarowe z kolei w McCormick Place. To spory dystans do pokonania i większość z uczestników oraz dziennikarzy korzystała ze specjalnych autobusów, które transportowały ich w jedną bądź drugą stronę. Przed wejściem do United Center należało spodziewać się wzmocnionych kontroli, ale ustawienie jednego przejścia dla kilkunastu tysięcy ludzi nie było rozwiązaniem optymalnym. W kolejkach ludzie czekali od 90 minut do dwóch godzin.

Zdarzały się omdlenia i konieczność reakcji służb medycznych. Wewnątrz nie było lepiej – gigantyczny tłok, chociaż trudno w to wszystko uwierzyć, bo przecież hala, w której odbywała się konwencja, na co dzień służy klubom sportowym Chicago Bulls i Blackhawks i systematycznie odbywają się w niej nie tylko mecze, ale też koncerty. Dziennikarze mieli możliwość wejścia na tak zwaną „podłogę”, czyli teren przy samej scenie, chyba że… tę możliwość odwoływano i nikt nie wiedział, dlaczego ani kiedy wejście zostanie przywrócone.

Podobnie problemy mieli uczestnicy konwencji na zewnątrz gmachu. Idąc ulicami w pewnym momencie policja odcinała drogę, mówiąc, że nie może nikogo przepuścić i odmawiając wyjaśnienia, dlaczego ani na jak długo. „Tylko wykonujemy polecenia” – mogliśmy usłyszeć pytając, co to oznacza. I tak uwięzieni czekaliśmy, aż w którymś momencie, po kilkudziesięciu minutach przez jedną z krótkofalówek padnie komenda „all clear”, dająca znać, że można z powrotem przywracać ruch pieszy. „Gdyby kamery telewizyjne pokazywały to, co dzieje się wokół, a nie tylko obrazek z wewnątrz, to odbiór tej konwencji byłby zupełnie inny” – powiedział mi jeden z delegatów z Chicago, który komentując życzliwie mój polski akcent uśmiechnął się i dodał, że doskonale pamięta kongresmena Dana Rostenkowskiego.

Ale konwencja to spektakl, którego przekaz medialny jest zupełnie czymś innym niż rzeczywistość. Na ekranach telewizorów bardzo często widzimy złość, agresję i wzajemne ataki ze strony tzw. partyjnych ekspertów. W kuluarach spotykamy ich na przyjacielskich pogawędkach, radośnie wymieniających się historiami z życia prywatnego. Tak było, gdy na przykład David Axelrod, były doradca Baracka Obamy, zaczepił Kellyanne Conway, doradczynię Donalda Trumpa, a na telewizyjnej antenie znów okopią się w swoich strefach i prowadzić będą zażartą dyskusję.

Chicago miało trudniej niż Milwaukee, gdzie odbywała się konwencja Partii Republikańskiej. W największym mieście Wisconsin znajdowała się hala, w której Donald Trump przyjmował nominację i wszystkie wydarzenia były skupione w centrum miasta z centrum logistycznym tuż obok. W Chicago na DNC tego komfortu nie było i to z pewnością odczuli uczestnicy zjazdu partyjnego Demokratów.

Daniel Bociąga[email protected][email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama