Gdy wychodzą na boisko reprezentacje Polski i USA polonijni kibice przeżywają dylemat – komu kibicować: reprezentantom nowej czy starej ojczyzny? Moje serce było raczej po stronie biało-czerwonych, co nie przeszkadzało także w dopingowaniu Amerykanów.
Przed największym dylematem stanęliśmy, gdy w grach zespołowych Polacy stawali naprzeciw Amerykanów. Nie było ich wiele, bo Polacy wysyłają na olimpiady dużo mniej drużyn niż Stany Zjednoczone,
O dziwo biało-czerwoni pokonali w fazie grupowej Jankesów w streetballu, czyli koszykówce 3×3. Potem jednak przyszła sromotna ćwierćfinałowa porażka polskich siatkarek z Amerykankami w turnieju siatkówki. A następnego dnia półfinałowe zwycięstwo siatkarzy, którzy pomścili koleżanki wygrywając po meczu-horrorze 3:2. Przyznam szczerze – za każdym razem serce było po stronie sportowców ze starej ojczyzny. Nie tylko z powodów że tak powiem patriotycznych. Także dlatego, że serce kibica często staje po stronie słabszych – tych, którzy nie są faworytami. W odróżnieniu od Amerykanów, którym medale sypały się jak z rękawa, Polacy w Paryżu mieli dużo mniej powodów do radości. Dysproporcje w potencjale były tak duże, że o ile z radością witaliśmy każdy krążek zdobyty przez Polaków, niezależnie od koloru, to za sukcesami Amerykanów trudno było nawet nadążyć. Zamiast cieszyć się z medali, Polakom często przyszło cieszyć się z samego uczestnictwa w prestiżowej imprezie, na którą przecież niełatwo się zakwalifikować. Nielicznym triumfom i sukcesom towarzyszyły dużo częściej dramaty. Nawet niewątpliwemu sukcesowi, jakim był brązowy medal zdobyty w turnieju indywidualnym w tenisie przez Igę Świątek towarzyszyła nuta goryczy – liczono przecież na dużo więcej. Do historii przechodzi też stara gwardia polskich lekkoatletów, dla których w tym roku sukcesem był często sam start w finale. W tych okolicznościach trudno się dziwić, że dzięki telewizji, a zwłaszcza transmisjom online próbowaliśmy bardziej dopingować Polakom niż Amerykanom. Ale o swojej kibicowskiej schizofrenii przekonałem się tuż po sromotnej porażce polskich siatkarek z Amerykankami. Jeszcze nie zdążono opłakać klęski, a w innym miejscu w Paryżu rozpoczął się półfinałowy mecz piłkarek nożnych USA-Niemcy. I serce kibica przełączyło się od razu na kibicowanie „naszym”, czyli Amerykankom, mimo że zaledwie minuty wcześniej życzyłem sobie porażki ich siatkarskiej reprezentacji. Awans do finału turnieju, po zdobytej w dogrywce bramce cieszył podobnie tak samo jak sukcesy Polek i Polaków.
Śledząc raczej skromne sukcesy Polaków w pierwszych dniach igrzysk, jednocześnie kibicowaliśmy sprawie zwycięstwa Amerykanów nad Chińczykami w generalnej tabeli medalowej. Nawiasem mówiąc w tym zestawieniu Polska długo nie prezentowała się dobrze. Do czasu zdobycia przez Aleksandrę Mirosław złotego medalu we wspinaczce sportowej na czas, wyżej w tabeli znajdowały się tak egzotyczne kraje jak St. Lucia, Dominika (nie mylić z Dominikaną), czy Bahrajn.
Rywalizacja o prymat w medalowym zestawieniu to – wbrew deklaracjom o olimpijskiej jedności i szlachetnej rywalizacji – przejaw tego, co dzieje się cały czas w niespokojnym świecie pełnym zagrożeń, napięć i konfliktów. Igrzyska nie dały światu nawet chwili wytchnienia od wojen, wbrew starożytnej greckiej tradycji olimpijskiego pokoju. Nadal toczą się działania wojenne w Ukrainie, a napięcie na Bliskim Wschodzie już w czasie trwania olimpiady zaczęło gwałtownie rosnąć. Poza tym już od dziesięcioleci rywalizacja na igrzyskach ma potwierdzać pozycję geopolityczną globalnych hegemonów. Dziś są to Stany Zjednoczone i komunistyczne Chiny, za czasów zimnej wojny – ZSRR i USA. Podteksty polityczne miały także wyścigi medalowe całego bloku sowieckiego z gorszą kapitalistyczną częścią świata, rywalizacja między sportowcami podzielonych krajów jak kiedyś RFN i NRD, a do dziś obie Koree, a także spotkania na arenach sportowców krajów, które raczej za sobą nie przepadają.
Ku radości psychologów (a także kardiologów z powodu grożącemu zawałami poziomu przeżywanych emocji) igrzyska się kończą, więc dylematy komu kibicować będą pojawiały się dużo rzadziej. Ale oby takich polsko-amerykańskich konfrontacji na imprezach rangi mistrzowskiej było jak najwięcej – świadczyłoby to chociażby o wysokim poziomie sportu w obu krajach. Kibicom dałoby to wiele emocji, choć na pytanie, komu kibicować, każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.