Komentarz amerykański
Zamach na życie Donalda Trumpa podczas wiecu w Butler w Pensylwanii spowodował, że już i tak mocne środki bezpieczeństwa w Milwaukee zostały znacząco zwiększone. Władze miasta wzięły sobie sytuację do serca, a większość mieszkańców po prostu zdecydowała, że nie będzie wychodzić na ulice. Momentami można było odnieść wrażenie, że jest się w silnie strzeżonej twierdzy, zaś o tym, że jednak nie mamy do czynienia z żadnym lockdownem, świadczyła obecność nielicznych manifestantów na ulicach.
Zamknięte drogi dojazdowe w pobliżu hali sportowej Fiserv Forum, w której na co dzień występują koszykarze Milwaukee Bucks, to jedno z pierwszych utrudnień, na które można było napotkać w mieście. Później nie było tak źle. Okazało się, że miasto opustoszało. Ale niemalże na każdym rogu można było spotkać uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy lokalnej i stanowej policji, wzmocnionych oddziałami federalnymi z napisem „Secret Service” na plecach. Przebiegającą przez centrum rzekę Milwaukee patrolowały jedynie jednostki Straży Przybrzeżnej – US Coast Guard. Im bliżej hali, tym więcej barier i objazdów. Wszędzie szczegółowe kontrole. Na miejscu można było spotkać znajome z ulic Chicago mundury, bo burmistrz Brandon Johnson już wcześniej, zanim doszło do zamachu na Donalda Trumpa, zdecydował o wysłaniu do Milwaukee oddziałów chicagowskiej policji. Mieli oni stanowić siły wsparcia dla lokalnej policji.
W Milwaukee, mieście rządzonym przez Demokratów i głównie przez nich zamieszkałym, przygotowano się także na protesty przeciwników republikańskiego kandydata na prezydenta. Wcześniej organizatorzy zapowiadali przemarsze tysięcy demonstrantów. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od zapowiedzi. Co prawda uczestnicy manifestacji zebrali się w okolicy hali FiserV Forum, ale ich liczba była dużo mniejsza od oczekiwanej.
„To rasista, gwałciciel, wywrotowiec” – mówiła mi jedna z uczestniczek manifestacji, trzymająca nad głową wielki baner z napisem: „Nie dla Projektu 2025”. „To oszust i przestępca” – dodała. I pytała: „Czy to są cechy godne urzędu prezydenta?”. Manifestowali zwolennicy równości seksualnej, przeciwnicy zaostrzania prawa aborcyjnego, ruchy propalestyńskie, a także imigranci. „Jego program jest rasistowski – powiedziała Gloria. – A najbardziej martwi mnie jego podejście do spraw imigracyjnych. Boję się masowych deportacji, bo mój tato nie ma dokumentów”.
Po przejściu wszystkich punktów kontrolnych, w pobliżu hali atmosfera była już zupełnie inna. Tam bowiem byli już tylko zwolennicy Trumpa. Przed budynkiem wszystkich witał olbrzymi napis „Trump 2024”, a obok znajomy slogan „Make America Great Again”. Wokół ludzie w charakterystycznych czerwonych czapeczkach z napisem MAGA. Na ogół byli to delegaci, zaproszeni goście, media i nikt przypadkowy nie miał wstępu. „Trump może być prezydentem wszystkich Amerykanów, całego kraju” – przekonywał jeden z delegatów. Gdy zapytałem go, czy kandydat Republikanów może zjednoczyć kraj, zapewniał, że „Amerykanie są zjednoczeni, a podziały to tylko wymysł mediów”. I dodał: „Mam nadzieję, że sprawy w waszym regionie nie pogorszą się zanim on zajmie się naprawieniem sytuacji”. Za chwilę, po rozmowie ze mną, zaczął odpowiadać na pytania telewizji „Rossija”.
W trakcie konwencji panowała atmosfera wielkiego święta. Dało się odczuć, że uczestnicy byli pod wrażeniem, że dzieje się coś ważnego, i byli absolutnie przekonani, że ich kandydat w listopadzie zdobędzie wymaganą większość głosów elektorskich i ponownie zasiądzie w Białym Domu. Ogromny entuzjazm wywołało ogłoszenie senatora z Ohio, JD Vance’a, kandydatem na wiceprezydenta. „To doskonały wybór, doskonały” – powiedział mi były kandydat na prezydenta w obecnym cyklu wyborczym, przedsiębiorca Vivek Ramaswamy. Od odpowiedzi na pytanie o Ukrainę uciekł, udając, że w napierającym na niego tłumie nie usłyszał, co mówiłem. Odwrócił się i osłaniany przez ochroniarzy odszedł.
Bywały także momenty mniej przyjazne dla niektórych polityków Partii Republikańskiej. Ogłaszając wynik głosowania delegatów ze stanu Kentucky, lider Republikanów w Senacie, Mitch McConnell, jeszcze do niedawna stojący w opozycji do Trumpa, został przywitany potężnym buczeniem sali. Ale gdy już wraz z małżonką, Elaine Chao, przechadzał się na zewnątrz budynku, miał ogromny problem z powrotem do środka, gdyż tłum ludzi chciał zrobić sobie z nim zdjęcie.
Po ataku na Trumpa ton konwencji w Milwaukee miał ulec zmianie. Sam kandydat na prezydenta zdradził, że podarł swoje wcześniej przygotowane wystąpienie, aby ostatecznie apelować o jedność. Ale już pierwszego dnia wielu mówców otwarcie atakowało swoich politycznych przeciwników. Zabawna, a może smutna sytuacja miała miejsce tuż po przemówieniu senatora z Wisconsin. Ron Johnson w jego trakcie zarzucił Demokratom niszczenie kraju. Po wystąpieniu, zapytany przez dziennikarza CNN o ton swojej narracji, zdziwiony odparł, że do telepromptera dostał tekst starego przemówienia i nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego tak się stało.
Konwencja Republikanów z pewnością doda energii kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa. Jak długo ten moment potrwa, zależy już nie tylko od niego samego, ale także od odpowiedzi sztabu prezydenta Joe Bidena, który uparcie dąży do reelekcji pomimo nawoływań Demokratów, aby zrezygnował z wyścigu.