Komentarz amerykańskiDonald Trump będzie oficjalnym kandydatem Partii Republikańskiej na urząd prezydenta i raczej nic tego nie zmieni. Zapewne nie zmieni tego finał jego sądowej sprawy, która toczy się w Nowym Jorku, a w której jest on oskarżony o fałszowanie dokumentacji biznesowej, celem zatajenia wypłat dla gwiazdy filmów pornograficznych Stormy Daniels. Nawet w przypadku wyroku skazującego – co nie jest sprawą oczywistą – według prawników wyrok więzienia byłemu prezydentowi w tej sprawie nie grozi. Ale sala sądowa na Dolnym Manhattanie i trwające tam posiedzenia stały się okazją dla innych polityków republikańskich, by zbliżyć się do kandydata na prezydenta. Nie jest tajemnicą, że są to politycy, którzy mierzą w fotel wiceprezydenta u boku Trumpa.
Scena sądowa sala
„W przeciwieństwie do Trumpa, mój wiceprezydent mnie popiera” – żartował niedawno Joe Biden, nawiązując tym samym do oświadczenia Mike’a Pence’a, w którym ten oznajmił, że nie poprze swego byłego szefa w tegorocznych wyborach. Dla uściślenia – Pence zapowiedział także, że nie będzie głosował na Bidena. Rozłam na linii Trump – Pence dokonał się 6 stycznia 2021 roku, gdy ówczesny wiceprezydent nie powstrzymał Kongresu od zatwierdzenia wyniku wyborów prezydenckich. Dlatego brak byłego gubernatora stanu Indiana na liście kandydatów do tegorocznego startu u boku Trumpa nikogo nie dziwi. Ale na brak kandydatów do zastąpienia Mike’a Pence’a w roli „wice” nie brakuje. I obecnie najczęściej widać ich właśnie na nowojorskiej sali sądowej, gdzie stanowią „grupę wsparcia” dla Trumpa.
Za nami trzy tygodnie procesu Trumpa i nietrudno zauważyć, jak mocno zmienił się w tym czasie krajobraz wewnątrz miejsca posiedzeń. Początkowo Donald Trump zasiadał w sali sądowej otoczony jedynie wianuszkiem prawników, bez wsparcia rodziny, sympatyków czy polityków. Po pierwszym tygodniu, gdy media zaczęły uwypuklać tę sytuację, adwokaci Trumpa przypuszczalnie doszli do wniosku, że taki sposób relacjonowania może źle wpłynąć na sędziów przysięgłych. Obecnie odcięcie ławników od wszelkich informacji na temat procesu jest po prostu niemożliwe. Dlatego już w drugim tygodniu na sali zaczął pojawiać się najstarszy syn byłego prezydenta – Eric. A wkrótce dołączali do niego kolejni politycy Partii Republikańskiej.
Casting trwa w najlepsze
Dla Donalda Trumpa najważniejszą cechą, której absolutnie wymaga od współpracowników, jest lojalność. Tego przecież żądał nawet od szefa FBI, gdy obejmował prezydenturę. Dlatego w opinii Trumpa, Mike Pence go zdradził. Zdradził go 6 stycznia, gdy certyfikował wygraną w wyborach Joe Bidena i zdradził później, gdy prowadził intensywną kampanię wyborczą, w której atakował swego byłego szefa, a wreszcie zdradził go, nie udzielając mu poparcia. Były prezydent chce uniknąć podobnej pomyłki za wszelką cenę.
Pojawiający się podczas posiedzeń nowojorskiego sądu politycy, jak Vivek Ramaswamy, senatorowie JD Vance i Tim Scott oraz gubernator Doug Burgum mieli jeszcze jedno zadanie – być poza salą sądową ustami Trumpa. Byłemu prezydentowi nie wolno komentować procesu, nie wolno atakować sędziego ani ławników, gdyż obowiązuje go zakaz wypowiedzi na ten temat. Zakaz, który sam Trump uznaje za niekonstytucyjny i za którego łamanie został już ukarany grzywną, a sąd zagroził, że za kolejną niesubordynację może zostać osadzony w areszcie. Dlatego właśnie Ramaswamy, Vance, Burgum, ale także szef Izby Reprezentantów Mike Johnson dokładnie wykonują na zewnątrz powierzone im misje – to oni atakują i krytykują tych, których Trump nie może. A na kolejnych posiedzeniach mają pojawić się jeszcze inni politycy; jak senator z Florydy Rick Scott czy prokurator generalny Teksasu Ken Paxton. W kuluarach ich także wymienia się jako potencjalnych kandydatów do wiceprezydentury.
Dakota w górę, Dakota w dół?
Bardzo szybko zakończyły się marzenia o wiceprezydenturze gubernator Południowej Dakoty. Kristin Noem uchodziła jeszcze całkiem niedawno za bardzo silną kandydatkę do startu u boku Trumpa. Młoda, konserwatywna kobieta spełniała wiele cech, które uzupełniały leciwego kandydata Republikanów. Szanse Noem pogrzebała… jej książka autobiograficzna „No Going Back”. Próbując zaprezentować się jako silna kobieta, Noem opisała w niej, jak zastrzeliła kozę i 14-miesięcznego szczeniaka, który według jej pierwszych relacji nie nadawał się do polowań. Później tłumaczyła, że tak naprawdę psiak był agresywny i podjęła tę decyzję, nie mając innego wyjścia. Ale ta sprawa nie odeszła tak szybko. Na podcaście prowadzonym przez byłego doradcę Trumpa, Stevena Bannona, syn byłego prezydenta Donald Trump junior sam przyznał, że z tym psem to… kłopot. Były republikański prezydent, który unikał odniesienia się do tej sprawy, niedawno podczas spotkania na Manhattanie, w czasie którego zbierano pieniądze na kampanię wyborczą, widząc Noem – miał zwrócić się do niej słowami: „Co za tydzień! O co chodzi z tym psem? Naprawdę jestem ciekawy, o co chodzi z tym psem”.
To nie jedyna problematyczna sprawa Noem. W tej samej książce opisała ona swoje rzekome spotkanie z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem, ale… nigdy nie miało ono miejsca. Co więcej, ambasada Francji także podważyła przedstawioną przez nią historię podróży pani gubernator do Paryża. „Z silnego kandydata na wiceprezydenta, ostatecznie wypadła pani z listy” – tymi słowami zwrócił się do niej dziennikarz protrumpowskiej telewizji Newsmax podczas ubiegłotygodniowego wywiadu. Gubernator Południowej Dakoty stanowczo broniła się przed zarzutami, ale utrata najwierniejszego Donaldowi Trumpowi medialnego ośrodka może także sugerować, iż jej droga do startu na wiceprezydenturę mogła albo się znacznie wydłużyć, albo ostatecznie zamknąć.
Niespodziewanie, od niedawna najwyżej stoją akcje gubernatora Północnej Dakoty Douga Burguma. Jeszcze do niedawna był to mało znany na scenie krajowej polityk obozu Republikanów, ale jego start w wyborach prezydenckich – gdzie dzięki sporemu majątkowi udało mu się nawet przedostać do debat kandydatów – pozwolił mu zaistnieć na szerszej scenie. Dodatkowo szybko się z wyścigu wycofał i natychmiast poparł Trumpa. Od tamtego czasu pełni rolę doradcy jego sztabu i jest osobą, której Trump… słucha. „Trump potrzebuje partnera – kogoś, kogo może obdarzyć zaufaniem, kogoś, kto pomoże mu w realizacji idei i pomysłów, kogoś, kto pomoże mu wygrać – mówi w rozmowie z portalem The Hill Matt Mackowiak, republikański strateg. Doug Burgum spełnia wiele tych warunków. Czy Burgum może być kimś takim, kim został Mike Pence, gdy niespodziewanie przed ośmioma laty to jego wskazał Trump na swojego partnera wyborczego. Pence nie był od początku faworytem, ale to on otrzymał „różę kawalera” (od nazwy programu „Bachelor”).
Kogo wskaże Trump? Być może znów zaskoczy, wykorzystując ten element do podbudowania swojej pozycji w sondażach.