Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 21 listopada 2024 16:34
Reklama KD Market

Żywioł i uroda polszczyzny – Melchior Wańkowicz patronem roku 2024

Żywioł i uroda polszczyzny – Melchior Wańkowicz patronem roku 2024
Melchior Wańkowicz fot. Władysław Miernicki - Narodowe Archiwum Cyfrowe/Wikipedia

Polszczyzna Melchiora Wańkowicza ma smak i zmysłową urodę. Wino jest dostałe, mocne wonne, rzetelnie człowiecze – pisano o języku pisarza – autora „Szczenięcych lat”, „Ziela na kraterze”’ „Bitwy o Monte Cassino” i kilkudziesięciu innych dzieł – którego Sejm ustanowił patronem roku 2024.

„Melchior Wańkowicz ma niezawodny dar urzekania czytelnika, autor pojął tajemnicę całkowitego zdobywania go. Tajemnica tego pisarstwa tkwi w języku” – mówi PAP pisarka Aleksandra Ziółkowska Boehm, asystentka pisarza, który w testamencie zapisał jej swoje archiwum i zadedykował jej drugi tom „Karafki La Fontaine’a”, dzieła o warsztacie i języku pisarza.
„To, że Melchior Wańkowicz został patronem roku 2024 stanowi niebywałą okazję, aby przypomnieć twórczość pisarza, który zdobył serca kilku generacji. Warto teraz sensownie, bez patosu i koturnów przywołać to pisarstwo i zainteresować nim młode pokolenie” – dodaje Ziółkowska-Boehm.
To, że książki pisarza są świadectwem pięknej polszczyzny dobrze wiedzą czytelnicy jego dzieł, ale czy „żywioł” języka Melchiora Wańkowicza, mający w sobie urok i siłę gawędy szlacheckiej z jednej strony, z drugiej jest świadectwem, np. w „Szczenięcych latach”, bogatej polszczyzny kresowej może porwać młodego czytelnika?
„Warto się zastanowić jak obecnie w 2024 r. pisarz żyje. Jak żyją jego książki, czy są obecne w naszych domowych bibliotekach, bibliotekach. Dobra byłaby decyzja włączenia na stałe kilku książek do lektur szkolnych. Nie w formie lektur nadobowiązkowych, nie we fragmentach, wypisach. Myślę o ‘Zielu na kraterze’ i ‘Szczenięcych latach’; one pewnością zainteresowałaby nastoletniego czytelnika” – ocenia Ziółkowska-Boehm.
Wańkowicz miał niespełna trzydzieści lat, kiedy pisał pełną jeszcze młodzieńczej werwy, wrażliwości, ciekawości świata i humoru opowieść o dzieciństwie i domu rodzinnym na Kresach. Pisarz cenił humor jako materię literacką. Uważał, że czytelnika bądź słuchacza należy „odśmiać”, czyli pozwolić mu co jakiś czas na głębszy oddech, na odpoczynek, na śmiech. I dlatego skrzą się w języku pisarza anegdoty, zabawne dygresje, żarciki, przekora, owe, jak je nazywał, „witaminy humoru”.

„Szczenięce lata” pisał Wańkowicz pod koniec lat 20. XX wieku, opublikował w 1934 r. Niespełna trzydziestoletni autor stworzył obraz dzieciństwa i domu rodzinnego na Kresach nasycony scenami rodzajowymi z życia ziemiańskiego – opisami polowań, wydarzeń towarzyskich, obyczajów, wierzeń i powtarzających się zgodnie z rytmem dnia i pór roku powszednich zajęć gospodarskich związanych z życiem dworu i wsi. 

Urodził się Melchior Wańkowicz 10 stycznia 1892 r. w rodzinnym majątku Kalużyce, w powiecie ihumeńskim, ziemi mińskiej na Białorusi, z ojca także Melchiora, powstańca 1863 r., osiedleńca na Syberii i matki, Marii ze Szwoynickich, z Nowotrzeb na Wileńszczyźnie. Był dumny, że wydała go „ziemia położona w bramie Dnieprowo – Dźwińskiej, na Smoleńskim przedpolu, nosząca na sobie chlubę dwudziestu ośmiu wielkich pobojowisk”. Pragnąc ustrzec się przed patosem – który i tak był mu wytykany – dodawał, że jest to kraina łosi, pardw i wiewiórek. Przed nostalgią się już nie bronił i wspominał kraj „brzóz, mgieł i wrzosowisk”, „pachnący grzybem, zwierzyną, smolakiem, przedziwnymi zapachami łąk”.

Po śmierci rodziców wysłano dwuletniego chłopca z ojcowskich Kalużyc do majątku babki w Kowieńszczyźnie. Majątek babki i matki – Nowotrzeby, był „ongiś od książąt Giedroyciów kupiony, a położony w przepięknej dolinie Niewiaży, o szesnaście wiorst od Kowna”. Dolina Niewiaży stała się więc głównym krajobrazem wczesnego dzieciństwa bohatera „Szczenięcych lat”

Czytając „Szczenięce lata” nietrudno dać się porwać żywiołowi języka. Języka „z pobrzeży”, jak mawiał Wańkowicz – nasyconego rozmaitymi esencjami: naleciałościami litewskimi, białoruskimi, pełnego owych: „rozczmuchać” – co znaczy: ogrzać się, odtajać; „podsuponić” – podetknąć, podrzucić; „szmorgnąć” – rzucić. Gdzie słowa odryna, skierdź, świrna, kumpie, traktament były stale obecne w codziennej mowie mieszkańców doliny Niewiaży. Wańkowicz szeroko zagarniał te lokalne wyrażenia, ich śpiewną intonację do swojego tworzywa literackiego. Miał po temu prawo: mowę tę znał od dziecka, stanowiła jego integralną cząstkę.

W „Szczenięcych latach”, które są oryginalnym świadectwem bogatej polszczyzny kresowej, pisarz mieszał regionalizmy kowieńszczyzny i mińszczyzny z zapożyczeniami z języka francuskiego czy niemieckiego, jakie pozostały w niej za sprawą guwernerów – cudzoziemców uczących młodzież po domach. A wszystko stosował w wyważonych proporcjach, aby nie nużyć, nie być monotonnym, lecz osiągnąć największą siłę ekspresji. I żeby wzruszać.

Prawdę mówiąc, Wańkowicz sam się wzruszał, przytaczając nieco naiwne, prowincjonalne zwroty, gdy kawaler prosząc do tańca mawiał „strzelam do waćpanny”, a panna odpowiadała, że w tym momencie woli grać „na fortefianie”. „Szczenięce lata”, które można czytać jak przygodową książkę z kanonu chłopięcych lektur, jak mit rajskiej krainy dzieciństwa, mają obok jasnej, idyllicznej strony, wymiar dramatyczny. Pisze Wańkowicz o Kalużycach: „Ostatni raz widziałem je po pogromie bolszewickim, gdy przyszli ułani korpusu Dowbora. Ziały wyrwane futryny okien. Kominki rozwalone siekierami: szukali skarbów.(…) Park zasypany kartkami porwanych książek biblioteki. Co za praca – tak pracowicie porozrywać trzy tysiące tomów – szukali skarbów”. „O Boże! O Wielki Boże! Nie ma Kalużyc!” – bolesną suplikacją kończy autor o nich opowieść.

„Żaden chyba z pisarzy XX stulecia nie mówił o smaku i urodzie polszczyzny tak zmysłowo, jędrnie z równą przenikliwą i mądrą i męską miłością, jak Melchior Wańkowicz(…) jakby jego pióro zanurzało się w szlacheckim miodzie i winie, nawykłe do ziół domowych, do sekretnych nalewek, do naparów leczniczych, do woni o sile narkozy(…). Wino języka dostałe, mocne i wonne. Wino o smaku i treści pejzażu, jaki kochamy. Rzetelne ‘wino człowiecze’” – pisał o jego języku Andrzej Gronczewski we wstępie do I tomu „Karafki La Fontaine’a. (PAP)

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama