Trudno sobie wyobrazić współczesny amerykański dom bez garażu. Ów mityczny garaż, którego podstawową funkcją jest ochrona samochodów przed niekorzystną aurą, stał się jednym z ulubionych miejsc Amerykanów. Po sypialni i jadalni, rzecz jasna. Choć jadalnia powinna być w poprzednim zdaniu na pierwszym miejscu.
Wiosną i latem garaże w USA zamieniają się w miejsca spotkań. Rodzinnych, towarzyskich, najczęściej jednak – męskich. To ‘man cave’ – domowe królestwo facetów. Do majsterkowania, do odpoczynku od rodziny, do podejmowania kumpli, do luzu. To dla wielu mężczyzn made in USA miejsce doświadczania (mitycznego) świętego spokoju.Dowody? Liczby nie kłamią. Według badania przeprowadzonego przez portal garageliving.com, 55 proc. Amerykanów spędza w garażach do nawet dwóch godzin tygodniowo. I wcale nie jest to związane z nieudolnym parkowaniem bądź z niemożliwością odpalenia samochodów. Te dwie godziny mieszkańcy USA wykorzystują garaże dla własnych przyjemności – oddając się hobby lub innym aktywnościom, wcale niezwiązanym z motoryzacyjną pasją. Nic dziwnego, bo przeciętny amerykański garaż zajmuje aż 15 proc. metrażu przeciętnego amerykańskiego domu. Zatem musi się jeszcze do czegoś przydać.
I ten garaż ciągle jest niewystarczający. Dziennikarze „Wall Street Journal” zapytali Amerykanów, czy są usatysfakcjonowani swoimi garażami. Tylko 11 proc. odpowiedziało twierdząco. Zdecydowana większość regularnie upiększa, ulepsza, poprawia, naprawia, zmienia i tuninguje swoje samochodowe królestwa. Nierzadko zapominając o rodzinie. No cóż.Garaże są symbolem American Dream. Współcześni giganci, nie tylko branży IT, zaczynali w garażach. Dość wspomnieć takich potentatów jak Apple, Amazon, Disney, Google czy Harley-Davidson. W garażu rozpoczęła się także historia lalkarskiej potęgi Mattela, zaś założyciel Lotus Cars nad pierwszymi samochodami pracował w garażu rodziców. Aż trudno w to uwierzyć, że Amerykanie nie postawili jeszcze garażom pomnika. Albo chociaż nie sprawili płaskorzeźby.
Garaże made in USA to także zorganizowany, ale jednak, chaos. Według National Association of Professional Organizers aż połowa amerykańskich garaży potrzebuje uporządkowania. Nawiasem mówiąc, zazwyczaj to porządkowanie działa jak bumerang. Po zakończeniu prac i sfotografowaniu posprzątanego samochodowego królestwa, chcąc nie chcąc, bałaganimy. To taki nasz pokój zabaw, którego nie posprzątamy dopóty, dopóki mama (czyli żona) nas do tego nie zmusi.
Badacze garażowego szaleństwa sprawdzili także, ile razy dziennie otwieramy nasz amerykański garaż. Ustalili, że od trzech do pięciu razy dziennie. Nieparzysty wynik dowodzi, że właśnie tamtędy, częściej niż drzwiami frontowymi, wchodzimy do naszych domów. Sprawdźcie zatem, proszę o to całkiem serio, czy na drzwiach wejściowych do Waszych domów nie zadomowiły się pająki lub inne insekty. Tam mają święty spokój i nikt im przeciągów otwieraniem i zamykaniem nie robi.Ten garażowy bałagan może sprawiać, że do garażu samochodem po prostu wjechać się nie da. Aż 20 proc. samochodowych królestw garażami jest tylko z nazwy, bowiem samochodem do nich po prostu wjechać się nie da. Jak wyliczyli eksperci z firmy SpareFoot, to nie koniec problemów, bo aż 47 proc. Amerykanów ma problem z zaparkowaniem we własnym garażu. Nad niekontrolowanym garażem w końcu trzeba zapanować. Bo człowiek wjeżdża, zamyka, chce wysiąść i musi to zrobić drzwiami pasażera. I to jeszcze pół biedy, bo są i tacy, którzy tylnymi drzwiami ewakuować się muszą.
Lodówka w garażu? Obowiązkowo. Idę o zakład, że i Wy ją tam macie. Grill elektryczny? Telewizor? Sprzęt grający? Tak! Trudno bowiem spędzać czas z przyjaciółmi, wysyłając ich co jakiś czas po napoje chłodzące do kuchni. Albo musząc samemu je przynosić. To nasze garażowe domostwo to takie drive thru. Z tym, że pieszo. Ekologicznie, żeby kroków limit wychodzić.O garażach powstała nawet książka. Duet artystyczno-architektoniczny w składzie Olivia Erlanger i Luis Ortega Govela w lekturze „Garage” ukuli nawet termin „garageification” („garażyfikacja?”), w którym wymieniają dowody na to, że garaże w USA już dawno zaczęły żyć własnym życiem. A o ich pierwotnej funkcji już mało kto pamięta.
Bo daliśmy się garażom zagarażować. Pozwoliliśmy im na to. Skoro bowiem w nich nie śpimy (nie licząc kumpelskich imprez), skoro nie pracujemy (za wyjątkiem mechaników samochodowych), skoro w nich nie podejmujemy gości (co robimy nadzwyczaj często), skoro nie służą nam jako sale kinowe (kto z Was ma w garażu telewizor?), to puściliśmy je samopas.
Garażowa rewolucja rozpoczęła się w USA po zakończeniu II wojny światowej. Kiedy transport publiczny podupadł (kto dziś o nim w Chicago pamięta?), Amerykanie zostali zmuszeni do kupowania większej liczby samochodów, a te trzeba było gdzieś zakwaterować. Potrzeba była matką wynalazku.I najbardziej przydają się zimą szczególnie tam, gdzie pada. Dzięki ich uprzejmości można pospać kilkanaście minut dłużej. A te minuty bladym, zimowym świtem są na wagę złota.
Mariusz Infulecki jest dziennikarzem w rozgłośni radiowej WPNA 103.1 FM – Polish American Mix i współracuje również z naszą gazetą.